Papież Jan Paweł II w orędziu do mass mediów z 1998 r. zauważył: „Zdarza się, że środki społecznego przekazu traktują ludzi wyłącznie jako konsumentów lub jako rywalizujące ze sobą grupy interesów, albo też manipulują telewidzami, czytelnikami i słuchaczami jak martwymi liczbami, spodziewając się po nich określonych korzyści”. Manipulacja, o której wspomina Ojciec Święty, bywa na nowo wyraźniej zauważana, odkąd występuje tendencja dziennikarska do podziału wydarzeń i ich bohaterów na „be” i „cacy”.
Na przykład listopadowa, na szczęście nieudana, homoparada w Poznaniu. Zorganizowano ją mniej więcej w tym samym czasie, w którym nieoczekiwanie wystąpiły w Polsce groźne, huraganowe zawieje śnieżne, paraliżujące kraj na co najmniej kilka godzin. Przez analogię, uznałam poznańskie afiszowanie się gejów i lesbijek za nieszczęście podobne żywiołowemu. A media?
W informacjach telewizyjnych usłyszałam, że poznaniacy nie dopuścili do tego, aby homoparada miała zbyt długi przebieg. Jednoznaczny wyrok brzmiał: ludziom brakuje (w sposób nieeuropejski) tolerancji i dojrzałości społecznej. Relacje przekazywane były z pewną dozą ostrożności (może wskutek zdemolowania wozu transmisyjnego TV w Poznaniu?), bowiem tym razem za „be” uznano nie wszystkich Polaków, ale chuliganów spod znaku kibiców Lecha Poznań (dla porównania zobaczmy „chuligańskie wybryki ekstremalne” z czasów stanu wojennego).
Wiadomo, co się dzieje na stadionach całej Europy i łatwo przewidzieć reakcje mniej uważnych widzów na zachowanie chuligańskich fanów klubu piłkarskiego wobec uczestników homoparady. Media „podrzuciły” odbiorcom wiadomości obraz: oto „grzeczni i niewinni” geje są atakowani przez „awanturniczy element stadionowy”. Tym sposobem ci „be” kreowani są na „cacy”, a normalni i zdrowi, nawet jeśli „niepolityczni”, są degradowani do poziomu jednostek niedojrzałych, zacofanych i nietolerancyjnych, agresywnych wobec homoseksualistów, policjantów i dziennikarzy. A może między tymi trzema grupami jest jakiś wspólny mianownik, o którym nie wiem?
W każdym razie jako komentarz przypomina mi się PRL-owska historyjka o Leninku (prawdziwa, z życia wzięta):
Pawełek, bodaj trzylatek, zobaczył w przedszkolnej i poprawnej ideowo książeczce zdjęcie chłopczyka z twarzą aniołka. Mama wyjaśniła: - To mały Leninek, synku.
- O, jaki cacy! Pawełek kocha takiego Leninka.
- No, nie wiem, synku, czy powinieneś… Ten Leninek urósł i dużo dobra zniszczył…
- Ale Pawełek kocha Leninka.
- …I nie daje mamusi i tatusiowi tyle pieniążków, co potrzeba na jedzenie, ubranie…
- Ale Pawełek kocha Leninka!
- I tata przez niego wraca późno z pracy, kiedy już śpisz. W Wigilię też będzie musiał pracować. I św. Mikołaj nie będzie miał dla ciebie prezentów, bo Leninek go wygonił i sprowadził Dziadka Mroza, a on nie kocha Dzieciątka Jezus i opłatkiem się nie połamie z Pawełkiem…
- Oj, to Leninek jest be!!! Pawełek kocha Dzieciątko Jezus i św. Mikołaja! Pawełek chce, żeby tata był w Wigilię z Mikołajem i z prezentami! Leninek jest bardzo be!!! Pawełek już nie kocha Leninka, nie kocha...
Tak to Pawełek wyleczył się z miłości do liderów komunizmu raz na zawsze i nigdy nie żałował swojej dziecięcej niedojrzałości, zacofania i nietolerancji. Cóż, przyszło mu „dorastać do Europy” w czasie, kiedy „oświeceni” proletariusze wszystkich krajów łączyli się w jeden chór uwielbienia dla „cacy” nieszczęść ludzkości. Wybrnął z tego nienajgorzej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu