Giełda samochodowa to nie tylko miejsce motoryzacyjnego biznesu. Przekonał się o tym mój znajomy, kiedy usiłował sprzedać swoje czterokołowe cacko. Czekając na ewentualnego klienta, zdrzemnął się nieco, bo ruch w interesie był kiepski. Z objęć Morfeusza wyszarpnął go brutalnie odgłos otwieranych drzwi, a jego oczy ujrzały nagle blask szczęścia przyklejonego do oblicza, które wraz ze swoją właścicielką wpakowało się na sąsiedni fotel. Zanim zdołał się obudzić na dobre, usłyszał radosne objawienie: „Czy wiesz, że Bóg cię kocha?”. Mój znajomy wiedział. Niestety, owa wiedza nie uratowała go przed dalszymi inwigilacjami rozradowanej apostołki, a próba uczynienia z niej nowej właścicielki samochodu zakończyła się sromotną klęską. Wrócił więc do żony, której oblicze nie wróżyło szczęśliwego zakończenia.
Coraz częściej wiedza i rzeczywistość kompletnie się wykluczają, a my nie umiemy się bronić przed nachalnym bełkotem serwowanym z lubością przez mesjaszów mających tyle twarzy, że sam diabeł ich nie policzy. W dodatku zaakceptowaliśmy absurd i nauczyliśmy się z niego dobrodusznie śmiać. Nie dziwi nas na przykład wcale, że świat się nagle... zbiedronił. Smakuje nam biedronkowe mleko i szynka, i jogurt. Mlaskamy z lubością, grzebiąc paluchem w dżemie, który przestał być truskawkowy, natomiast z nowym biedronkowym herbem stał się hitem sezonu. I nie miał racji Gałczyński, kiedy przekornie oburzał się: „Po cholerę toto żyje?”, bo chociaż stworzonko Bogu ducha winne (a nawet całkiem niewinne stało się muzą innego poety - ks. Jana Twardowskiego), to rozrabia na międzynarodową skalę. W Portugalii niebożątko (zwane u nas, nomen omen, bożą krówką) wywołało całkiem sporą aferę, kiedy wyszło na jaw, że pod czerwonym kapturkiem kryje się zupełnie brzydka bajka o formach współczesnego niewolnictwa.
Tajemnicą poliszynela stała się sprawa byłych pracowników sieci handlowej Biedronka traktowanych jak przysłowiowi murzyni, którzy zrobili swoje, a na odchodnym zostali poczęstowani potężnym kopniakiem. Tak na wszelki wypadek, gdyby przyszło im do głowy rościć jakieś pretensje czy szukać sprawiedliwości. Z nakrapianą paskudą jeszcze nikt nie wygrał - nie na darmo przecież puszcza do nas z telewizyjnego ekranu perskie oko. I chociaż pokrzywdzonymi zainteresowała się Helsinska Fundacja Praw Człowieka, to upłynie sporo wody - także w naszej Wiśle - zanim problem zostanie zlustrowany (wróżę temu słowu zawrotną karierę) należycie.
Nie ma co udawać - nasz XXI wiek przynosi coraz więcej rozczarowań. Wbrew logice wiedza i technika nie uszczęśliwiły ludzi, wręcz przeciwnie - podzieliły na bogatych i biednych, sytych i głodnych, wyzyskiwanych i wyzyskiwaczy. Żyjemy nadal w czasach niewolnictwa, chociaż podręczniki do historii mówią coś innego. Organizacje, instytucje i fundacje dobroczynne rosną jak grzyby po deszczu, a potrzebujących wciąż przybywa. I nic nie wskazuje na to, by w najbliższej przyszłości coś się miało zmienić. O, przepraszam! Zapomniałam o krasnoludkach. One przecież zmieniają świat na lepsze i pomagają uciśnionym. Taka to ich bajkowa misja. Teraz też przygotowują się do rewolucyjnych zmian (rewolucja to ich ulubione słówko-wytrych). Na pierwszy ogień zreformuje się... kalendarz. Kto to widział, by w przyrodzie panował ten sam od wieków skostniały porządek? Najwyższy czas ruszyć z posad bryłę świata. Trochę się poprzestawia, wiosnę wymieni z jesienią i oczyści się atmosfera. Apostołowie nowego już wychodzą do ludu. Gębę - jak powiedziałby Gombrowicz - już mają i trenują uśmiechy. Nic nie szkodzi, że ich wiara w lepsze jutro kupy się nie trzyma. Kto dziś wierzy w krasnoludki? No tak, ale wszyscy za nimi tęsknią...
Pomóż w rozwoju naszego portalu