Ten sługa to wybrany przez Boga, jeden spośród wielu - zwyczajny człowiek. Tego człowieka Pan Bóg nie bierze do jakiegoś przedszkola anielskiego - daje go rodzinie. Tak przygotowanego sługę swego obdarza wielką, kapłańską władzą; by przeistaczał chleb i wino, by przemieniał duszę człowieka. Jak przedziwne są drogi Boże! Tą drogą Bóg prowadził naszego Zmarłego.
Jan, zanim został kapłanem, był dzieckiem rodziców, bratem sześciu braci i dwu sióstr, bliskim dla krewnych - tam był początek Jego drogi; rósł, był kochany i uczył się kochać. Pierwsi nauczyciele to Matka i Ojciec; tą samą drogą wszedł Pan Jezus w ludzkie dzieje. Ojca nie zdążyłem poznać. Mamusię - tak; była uosobieniem dobroci, spokoju, ufności i wielkiego szacunku do każdego kapłana. Rodzeństwo, nasycone miłością rodziców, promieniowało, do dziś promieniuje, i ufam, będzie aż do końca swoich dni odbijać dobroć, życzliwość, miłość swoich rodziców i czerpać z praźródła Bożego. Takie dzieciństwo to początek wspaniały. Jan bardzo wcześnie chciał dać odpowiedź Panu Bogu, bo wiedział skąd ta miłość płynie - wstąpił do Małego Seminarium Ojców Kapucynów w Rozwadowie; taki ślad zostawili mu dwaj stryjowie. Po roku władze PRL zlikwidowały wszystkie małe seminaria. Jan wrócił do domu, ale po maturze w Dębie zgłosił się do Seminarium Duchownego w Przemyślu. Seminarium przejęło ten Bożo-ludzki „półprodukt”, by go dalej szlifować, uszlachetniać. Jego narzędzia: teologia, przewodnik w odczytywaniu znaków Bożych przekazywany przez świadków wiary. Życie duchowe, także pod kierunkiem wspaniałych przewodników. I jeszcze - środowisko kolegów, w całym Seminarium, ale szczególnie, ufamy, na jednym kursie. Tymi narzędziami posługuje się Bóg, kształtując sługę Bożego, kapłana.
Jak wygląda w naszych wspomnieniach ks. Jan z tamtego czasu? - Zawsze uśmiechnięty, życzliwy, „wychylony ku innym”, ale nigdy nie narzucający się. To pierwsza cecha; dobry kolega. Druga; był mądrym człowiekiem - bez większych trudności przechodził przez egzaminy, miał duże zdolności do języków, był niezwykle oczytany, czytał ciągle, do ostatniej chwili, świetnie zorientowany, zwłaszcza w historii. Trzecia cecha; był roztropnie pobożny, nie obnosił się ze swoją pobożnością, ale gorliwie wypełniał obowiązki. Był zawsze przyjazny i z dużym poczuciem humoru, czyli wewnętrznie zadowolony, na właściwym miejscu. Przy tym wysportowany, jeden z najlepszych w zawodach ping-pongowych.
Cnoty wyniesione z domu, oszlifowane w Seminarium, wniósł w duszpasterstwo, doskonaląc je ciągle. Jako wikariusz był w siedmiu placówkach przez 13 lat (Stobierna 1961-1963; Zabierzów 1963-1965; Samoklęski 1965-1968; Nowotaniec 3 miesiące; Ustrzyki Dolne 1968-1969; Medynia Głogowska 1969-1971; Jarosław 1971-1974. Potem samodzielne: Miękisz Nowy 1974-1988; Jarosław parafia św. Teresy 1988-1999; Pełkinie 1999-2005) - łącznie ponad 30 lat. Doszedł do 44. roku kapłaństwa. Był lubiany przez dzieci i starszych, przez proboszczów; nie miał większych trudności w kontaktach z ludźmi.
Zawsze ciekawy świata, czytał i zwiedzał. Zawsze koleżeński, gotów jechać na koniec diecezji, by sprawić radość, zwłaszcza, gdy ktoś miał kłopoty ze zdrowiem, albo inne, „żeby go pocieszyć”. Maryjny; organizował pielgrzymki i sam jeździł do sanktuariów, nie tylko w Polsce. Ile razy przejeżdżaliśmy przez Leżajsk, wstępowaliśmy do Matki Bożej. Ją szczególnie ukochał, od dziecka. Był patriotycznie nastawiony; to się wynosi z domu rodzinnego. Nie tylko znał historię Polski, pewnie najlepiej z nas; kiedy trzeba było, w stanie wojennym kilka tygodni ukrywał działacza „Solidarności” K. Ziobro; przy tym był spokojny, a przecież dekonspiracja groziła i Jemu konsekwencjami; „wola Boża, tak trzeba”.
Był gorliwy w duszpasterstwie, miał poczucie odpowiedzialności. Świadczy o tym fakt, że sprawy kancelarii, parafii, opłat, prowadził na bieżąco; mimo, że śmierć Go zaskoczyła.
Niech On sam odsłoni, poprzez testament, co nosił w swojej duszy:
„W Imię Boga w Trójcy Świętej Jedynego sporządzam ten testament, w którym z wiarą i pokorą dziękuję Bogu Najwyższemu za wszystkie dary całego życia, za łaskę wiary, chrztu św. i wielki dar kapłaństwa. Dziękuję ludziom za wszelką okazaną mi dobroć, braciom i siostrom, kolegom, parafianom, a jednocześnie przepraszam wszystkich, wobec których w czymkolwiek zawiniłem lub zgorszyłem. Przebaczcie mi, będę się zawsze modlił za Was. Błagam Was wszystkich: trwajcie w silnej wierze, do której powołani zostaliście przez chrzest św., miłujcie się wzajemnie, a nade wszystko Boga w Trójcy Świętej Jedynego i naszą Matkę i Królowę, naszą Opiekunkę na drogach życia. Z serca Wam wszystkim błogosławię - ks. Jan”.
Pisał to wprawdzie ponad dwa lata przed śmiercią, ale taki był zawsze. (...)
Nie poprzestawajmy na wspomnieniach. Proces duchowego rozwoju ks. Jana trwa - „nasze życie zmienia się, ale się nie kończy”. Słyszeliśmy dziś: „obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi... będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest”; dla tej „przemiany” żyjemy na ziemi. Po pewnych „poprawkach” w czyśćcu będziemy godni, w uznaniu Bożym, patrzeć zawsze w Jego oblicze, czyli być najszczęśliwszymi istotami. Bóg tyle lat posługiwał się ludźmi, od najbliższej rodziny, poprzez wychowawców, nauczycieli, aż do parafian z tej parafii - teraz wziął Go bezpośrednio w swoje ręce. Nasz Dziennik na biurku otwarty był na artykule Godzinę śmierci wyznaczył Pan - o s. Łucji, czy tylko? Podkreślił sobie niektóre zdania, np.: „Jeśli będziemy kroczyć drogą fatimską, naszym udziałem będzie królestwo Boże!”. On w to wierzył, On dla tego Królestwa żył.
Nie bądźmy jak ci, o których mówiło Słowo Boże: „głupi, którym się zdawało, że został unicestwiony...”. Raczej dziękujmy dziś Panu Bogu za ks. Jana, za Jego Rodzinę, za całą drogę życia, tę szkolną i tę duszpasterską, za niezliczone łaski dane Jemu i przez Niego (...).
„Sługo wierny, wejdź do radości twego Pana”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu