Odnoszę czasami mylne wrażenie, że Jezus także popełnia błędy. Dowodem tego jest dzisiejsza Ewangelia i powołanie celnika Mateusza. Nieraz przydałoby się Chrystusowi wziąć przykład z ludzi i trzymać „język za zębami”, a nie działać spontanicznie i wołać „Pójdź za Mną!” (Mt 9, 9) do człowieka o wątpliwej moralności, którego przecież nawet nie zna. Po co zaraz tak wielkie słowa. Najpierw trzeba było go sprawdzić - bez żadnych zobowiązań. W razie gdyby nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań, bez jakiejkolwiek czułości można by go z powrotem odesłać do komory celnej. To przecież nie jedyny kandydat do posługi apostolskiej. Znajdzie się innych tysiące, o lepszej reputacji, z większym doświadczeniem, myśleniem przedsiębiorczym i zaangażowaniem. Tragedia! Tylu porządnych ludzi, a Ten od początku jak magnez cięgnie do tego, co zepsute i budzi pogardę. To wszystko przechodzi ludzkie pojęcie. Na dodatek, ów Mateusz - zresztą celnik, poszedł za Jezusem, oddając się całkowicie do Jego dyspozycji.
Ostatecznie wszystko byłoby w porządku, gdyby się trzymał bezpiecznej odległości od Nauczyciela - ale sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli, bo ten jeden celnik Mateusz sprowadził do Jezusa wielu ludzi tego samego pokroju, co on: celników i grzeszników. Prawdziwa scena zgorszenia dosięgła zenitu, gdy razem z Jezusem zasiedli do stołu. No, teraz obsmarują Go media i zadrwi z Niego cała opinia publiczna. Tym bardziej, że już czekają na nowinki reporterzy faryzeusze. Taki materiał nadaje się na pierwsze strony gazet - będzie sensacja.
Pojawia się pytanie. „Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?” (Mt 9,11). W tym na pozór prostym pytaniu kryje się nie tylko zwykła ciekawość, ale zarzut, że Ten, który czyni siebie Najwyższą Świętością - Bogiem, kala się obcując z tym, co nieczyste i grzeszne. Po raz kolejny Jezus wykłada faryzeuszom naukę i uczy ich trzeźwego myślenia. Mówi: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają” (Mt 9,12). Odsyła ich jak profesor swoich uczniów do Ksiąg świętych. Idźcie i doczytajcie. „Starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mt 9,13). Chrystus jest Lekarzem, który łaską uświęcającą miłosierdzia, leczy wszystkich ze słabości zła.
Celnik jest tą postacią, która zamknięta w bunkrze odizolowania od „sprawiedliwych”, godzi się na przyszycie mu etykietki: „Nie nadaje się do niczego”. Tylko siedzieć w komorze i płakać. Ale na wezwanie Jezusa natychmiast idzie za Nim. Wygląda na to, że nie mógł się doczekać tej chwili, kiedy nadejdzie Pan i da mu okazję do rozpoczęcia wszystkiego od początku. Dobrze wie, że tej podarowanej szansy nie może zmarnować.
Czasem trzeba również nam zaryzykować i wstać, zdecydować się na radykalne zmiany w swoim życiu. Tylko ci, którzy choć raz tego spróbowali, wiedzą, że to nie jest nudne. Wręcz przeciwnie, dodaje nowych sił i pozwala realizować się w sposób pełny. Z Jezusem można w końcu poczuć się wolnym, uwierzyć we własne możliwości, oderwać się od schematów myślenia innych ludzi: „A może nie wypada, lub, co sobie inni pomyślą”. Jeśli zaangażujesz się w życie sercem i powierzysz się Bogu, to możesz być pewny, że znajdzie się dla ciebie miejsce razem z celnikami i grzesznikami przy stole Jezusa - przy ołtarzu, gdzie ofiarą jest miłosierdzie.
Ciarki przechodzą po plecach na myśl, że każdy z nas jest tym celnikiem, którego ujrzał Jezus. Zaprosił do wspólnej drogi słowami: „Pójdź za mną”, nauczył nowego patrzenia na świat i człowieka. Wyobraźnia miłosierdzia, teraz jeszcze bardziej jest nasza, bo myślimy sercem. Całkowicie oddajemy się Panu w słowach św. Pawła: „A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu miłą, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej” (Rz 12, 1).
Na koniec mała osobista refleksja prezbitera. Czasami czuję się przytłoczony głosami opinii publicznej, jak sam Jezus i uczniowie. Ludzie bawią się życiem księdza. Zaprzątają własną głowę tanimi pytaniami faryzeuszów: Dlaczego tam poszedł? O czym rozmawiał? Powinien wiedzieć, co to za jeden, alkoholik, ćpun, donosiciel - tyle razy go obmawiał, a teraz udaje najlepszego przyjaciela - a biedny ksiądz o niczym nie wie. Ma szkoły, ale nie umie dobrać sobie odpowiedniego towarzystwa... Wielu chciałoby wpędzić księdza do „komory” i trzymać z dala od wszystkich.
Nigdy się na to nie zgodzę! Nie po to wstałem i poszedłem za Chrystusem, by roztrwonić tę szansę, która nadała nową jakość mojemu życiu. Tylko wśród grzeszników i celników mogę być lekarzem i cieszyć się jak dziecko, że w środowisku powierzonych mi ludzi zaczyna być dobrze. Jednym z najcudowniejszych dzieł sztuki wartych wszystkiego jest widok, gdy nawraca się człowiek. Nigdy tego nie przeżyjesz, jeśli nie będziesz żył miłosierdziem i nie podasz ręki człowiekowi, który czeka na ciebie w komorze celnej. Być może to żebrak, zapomniany ojciec, samotna matka z trójką dzieci, młody człowiek z poczuciem bezsensu i wewnętrznej pustki. Pocieszam się miłosierdziem i tym, że mam dla człowieka mocne słowa Chrystusa: „Odwagi! Nie lękaj się!” (por. Mt 14, 27). Wstań, chodźmy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu