Dzień śmierci Papieża był dniem czuwania. Wyszedłem ok. 20.00 do miasta, bo już nie mogłem wysiedzieć w domu po tych informacjach. Poszedłem się pomodlić. W farze modliła się grupa ludzi, więc zostałem tam przez chwilę z nimi, a później poszedłem do katedry. Kiedy wróciłem, dowiedziałem się z telewizji o śmierci Jana Pawła II. Nie mogłem siedzieć w domu. Poprosiłem wicerektora naszego seminarium ks. Tadeusza Kozłowskiego oraz ks. Andrzeja Lelenia i poszliśmy razem pod pomnik Jana Pawła II.
Gdy tak szliśmy we trzech pod pomnik na rynku, gdzieś z pubu wyszła grupa młodych chłopaków. Szli i głośno się zachowywali, pokrzykując i przeklinając. Zeszliśmy się razem z nimi w ulicy Grodzkiej. Do jednego z nich powiedziałem wtedy: Kolego, dalibyście spokój. Nie wiecie, że Ojciec Święty zmarł? I wtedy on zachował się w sposób szokujący. Uciszył swoich kolegów i dalej już szli w absolutnym milczeniu.
Gdy doszliśmy do pomnika, spontanicznie gromadzili się już tam ludzie. Ksiądz Tadeusz rozpoczął odmawiać Koronkę. Później Proboszcz katedry zaprosił ludzi zgromadzonych przy pomniku do katedry na Mszę św., którą odprawiłem. Wśród zgromadzonych ludzi rozpoznałem podczas Komunii św. tych chłopaków, którym wcześniej na ulicy zwróciłem uwagę.
Następnego dnia miałem zajęcia w Warszawie na studium psychoterapii Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich. Później była Msza św. na placu Piłsudskiego. Chciałem w niej uczestniczyć zupełnie prywatnie, żeby wspomnieć ten czas, kiedy byłem na tym placu w 1979 r. i słuchałem tego słynnego wołania o zstąpienie Ducha Świętego. Ponieważ jednak proszono, aby księża, którzy są na placu, podeszli i służyli sakramentem pokuty, udałem się w stronę hotelu Victoria, gdzie podobno stały konfesjonały. Gdy tam zaszedłem, stał pojedynczy konfesjonał, ale nie było ani stuły, ani krzesła. Stanąłem więc przy tym konfesjonale i zaraz ustawiła się kolejka ludzi, którzy podchodzili do mnie i spowiadali się ze swoich grzechów. To były najbardziej przejmujące spowiedzi, jakie mogłem w swoim 30-letnim posługiwaniu kapłańskim usłyszeć. Przede wszystkim ludzie przychodzili i wyrażali ogromny żal za zmarnowane lata, za zmarnowane życie. Mówili, że ta śmierć bardzo nimi wstrząsnęła i ich przemieniła. Wielu nie było przygotowanych, żeby się spowiadać, ale wyrażali ogromny żal, płakali. Mówili, że od tej pory ich życie ulegnie głębokiej zmianie.
Spowiadałem przez całą Mszę św. Nawet nie zauważałem, co się dzieje na placu. Gdy skończyłem spowiadać ostatnią osobę, ludzie już się rozchodzili, już było po Komunii św. Tamta spowiedź zostanie mi szczególnie w pamięci i to doświadczenie ludzi, którzy spontanicznie, niewzywani, szli wtedy w ciszy ze wszystkich stron Warszawy i gromadzili się na tym placu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu