Wiadomo było jedno: lekko nie będzie, ale Pan Bóg pomógł przyjąć Olę z otwartością. W końcu narodziła się miłość! A ona drogi prostuje. Trzeba było zakasać rękawy i już!
Okazało się, że Ola była silnym, niechorującym dzieckiem. To wielka łaska u dzieci z zespołem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
-Mieliśmy takie dążenie, żeby wprowadzić Olę na ścieżkę normalności. Natura nam w tym nie przeszkadzała, więc wymagaliśmy od niej sporo. Córka „goniła” swoich rówieśników w nabywaniu nowych umiejętności i sporo osiągnęła! Swoją pracą – opowiada z dumą pani Agnieszka, mama Oli.
Poszła Ola do przedszkola
- Zawsze chciałam studiować pedagogikę, ale gdyby Ola się nie urodziła, nie wiem jak by to się mogło potoczyć... - zastanawia się pani Agnieszka. - W latach '90 mało mówiło się o integracji, a co dopiero o edukacji osób z niepełnosprawnością! Pojawiła się potrzeba, więc warto było spróbować.
Wynajęliśmy parter domu - 3 pomieszczenia, i w 1996 roku założyliśmy przedszkole, dla Oli.
A potem, jakoś tak naturalnie, powstała Integracyjna Szkoła Podstawowa, choć Ola poszła do zwykłej szkoły podstawowej, bo przecieranie trzebnickich ścieżek trwało dłużej, niż mogła czekać.
Obydwie placówki integracyjne prosperują do dziś, będąc bardzo cenionymi w powiecie.
Trudy i radości codzienności
Państwo Mandrygowie raczej nie doświadczali napiętnowania z powodu odmienności córki. Większe trudności napotykała młodsza siostra Oli, mająca świadomość jej niepełnosprawności.
Dziś, z perspektywy czasu, każdy zgodzi się, że Ola wniosła dużo piękna w życie rodziny. Wiadomo, była wymagająca: nauka dbania o siebie, samoobsługi, samokontroli osoby z zespołem Downa, to nie bułka z masłem. Jednak empatia, którą te osoby mają niejako wrodzoną, otwartość, jak również umiejętność radosnego życia tu i teraz, bez skupiania się na drobiazgach, to wielki dar dla rodziny.
Reklama
Jest taka miłość, która godzi trud i niewiadomą z beztroską radością. Miłość, która nie liczy chromosomów, za to liczy na akceptację.
- Ola nieraz udowodniła nam, że człowiek ciepły, szczery, który nie troszczy się zanadto o przyszłość, o to jak go widzą inni, ale cieszący się z drobiazgów - jest szczęśliwy! - tłumaczy pani Agnieszka.
Z zespołem w trasie
O castingu do programu „Down the road. Zespół w trasie” państwo Mandrygowie dowiedzieli się od trenerki Oli. Tak, tak! Dzielna Trzebniczanka realizuje się w gimnastyce artystycznej i reprezentuje swój region w olimpiadach specjalnych!
Nagrali filmik z udziałem Oli i... wkrótce zaproszono ją do Warszawy. Potem już było sporo wyjazdów – kobieta, wraz z ekipą pięciu innych osób z zespołem Downa i Przemkiem Kossakowskim, odbyła zagraniczną podróż, pełną wrażeń i niespodzianek.
- Cieszymy się, że Ola miała okazję przeżyć tak wiele niecodziennych sytuacji, bo osoby z zespołem żyją dość szaro na co dzień. Mają szczęście, jeśli uczestniczą w Warsztatach Terapii Zajęciowej – mówi pani Agnieszka. - Jednocześnie „w drodze” dla Oli ważniejsze były relacje między uczestnikami, no może doceniła jeszcze konie i basen. Inne atrakcje nie zrobiły na niej większego wrażenia.
Tymczasem Zespół w trasie wywarł niezatarte piętno na ekipie realizatorów programu. Po pierwsze: tu nie dało się napisać scenariusza! Przemek Kossakowski, który do tej pory prowadził ekstremalne ekspedycje, doświadczył podróży... w głąb serc swoich kompanów. Okazało się, że oni bez krępacji mówią o emocjach, ze zdwojoną siłą przeżywają relacje międzyludzkie - niekoniecznie zewnętrzne atrakcje, które im organizowano. Z uczestnikami trzeba było rozmawiać, słuchać ich, przytulać, pocieszać, dzielić z nimi radości i smutki. Słowem, wyprodukowano program na zupełnie innym „poziomie” niż planowano...
Reklama
Co reality show Kossakowskiego wniesie w życie widzów?
- Może przełamie stereotypy? - zastanawia się pani Agnieszka - Wielu ludzi boi się kontaktu z osobami z zespołem Downa, ale trzeba mieć świadomość, że w castingu do programu wybrano osoby medialne. Mam nadzieję, że dzięki tej emisji rodziny, w których są niepełnosprawni, będą więcej z nimi pracować i wymagać od nich. Ach, i jeszcze marzy mi się, żeby zrodziła się moda na zatrudnianie osób z niepełnosprawnością. Jeden z uczestników „Down the road” pracuje w gdańskim Urzędzie Marszałkowskim. Jest tam bardzo ceniony.
I słusznie! Bo pracownika z sercem na dłoni niełatwo znaleźć. Chyba, że wśród tych, co empatię mają w genach.