Jeszcze dwa, trzy lata temu, w czasie okresu Bożego Narodzenia drzwi się nie zamykały za kolędnikami, a jasełka wyrastały jak przysłowiowe „grzyby po deszczu”. W tym roku jakby mniej i jednych i drugich. Dzieci i młodzież wolą spędzać czas na oglądaniu filmów, serfowaniu po Internecie, w dyskotekach... Dorosłym, przykutym do ulubionych seriali, ciężko znaleźć czas na przypilnowanie pociech, a przecież same nie przygotują odpowiedniego przebrania. Bez wsparcia i zachęty ze strony rodziców nie wyuczą się roli na pamięć. Coraz mniej nam się chce. Coraz bardziej przestaje nam zależeć. Coraz częściej pozostajemy przy minimum. Minimum wysiłku, minimum starań, minimum wymagań od siebie i od innych. I minimum pragnień. Taki minimalny katolicyzm. Nie za gorący, nie za chłodny. Bo po co się wychylać? Ci, którzy się wychylają, są natychmiast piętnowani przez otoczenie i ściągani w dół. W tył zwrot! Równać szereg! I naprzód marsz! W kierunku... przeciętności.
Są jednak przykłady, które świadczą o tym, że wyżej opisana przypadłość nie dotyczy ogółu. Są wśród nas dzieci, młodzież i rodzice, którzy nie zapominają o świątecznych tradycjach i przy wsparciu księży oraz nauczycieli, troszczą się o ich kultywowanie. Mieliśmy tego przykład chociażby w Grabowcu. 6 stycznia br. mogliśmy podziwiać w kościele pw. św. Mikołaja jasełka przygotowane przez dzieci z Grabowca i z Bereścia.
Uczniowie klas I-III z miejscowego Zespołu Szkół przygotowali pod kierunkiem ks. Marka Barszczowskiego, suto przeplatany kolędami, świąteczny program artystyczny, którego myślą przewodnią było pytanie: Czy Jezus znalazłby miejsce w polskich domach i sercach, gdyby się narodził w 2008 r.? Pytanie to stało się inspiracją do refleksji nad własną wiarą i relacjami z Bogiem, a jasełka okazją do przypomnienia sobie słów najpiękniejszych polskich kolęd. Dzieci z Bereścia, którymi kierował ks. dziek. Stanisław Budzyński, odegrały sceny znane z Ewangelii, związane z narodzeniem Chrystusa. Nie zabrakło pasterzy, aniołów, trzech króli, króla Heroda, a przede wszystkim Świętej Rodziny. W pięknej, świątecznej scenerii, mogliśmy na nowo przeżywać wydarzenia sprzed 2 tys. lat. Miło było patrzeć na przejęcie malujące się na twarzach najmłodszych. Miło było patrzeć na ich najbliższych, którzy bardzo przeżywali występ swoich pociech. Mniej ciepłe uczucia budziły natomiast puste ławki. Niektórzy pożałowali najmłodszym kilkunastu minut uwagi, nie chcąc jednocześnie przedłużyć sobie samym radości świętowania. Wybrali to, co zwykle o tej porze: obiad i pilota od telewizora. Komentarz wydaje się zbędny. Czyżby i w 2008 r. miała szansę powtórzyć się historia, o której śpiewamy w jednej z najbardziej lubianych przez nas kolęd: „Nie było miejsca, choć zszedłeś jako Zbawiciel na ziemię, by wyrwać z czarta niewoli nieszczęsne Adama plemię”?, a nasze zaproszenie Boga do swojego życia, było fikcyjne?
Pomóż w rozwoju naszego portalu