Warszawa da się lubić, Warszawa da się lubić. Tutaj szczęście
można znaleźć, tutaj serce można zgubić - tak się śpiewało w popularnej
piosence o stolicy.
Okazuje się, że nie tylko serce można zgubić. W stolicy,
w prawdziwym bałaganie administracyjnym gubią się jej mieszkańcy,
gubią się nawet politycy, wydawałoby się - najsprytniejsi obywatele
naszego kraju. Galimatias struktur zarządzania poddawany jest obecnie
przez parlamentarzystów kolejnej reformie.
Politycy, jak to oni, muszą wprowadzać jakieś innowacje,
aby coraz bardziej znudzeni wyborcy nie zapomnieli o ich istnieniu.
Prawdopodobnie wprowadzony zostanie zwyczaj bezpośredniego wyboru
prezydenta Warszawy. Zanosi się doprawdy na bardzo atrakcyjny spektakl.
Nie oznacza to, że miasto funkcjonować będzie znacznie lepiej.
Przez media przepływa cała fala nazwisk kandydatów na
stanowisko prezydenta Warszawy. Są wśród nich znani i popularni byli
ministrowie oraz posłowie. Na tzw. prasowej giełdzie wymieniana jest
również żona obecnego prezydenta Polski. Mimo trwającego festiwalu
kandydatur, nie ma jeszcze ustawy o bezpośrednim wyborze prezydenta
miasta Warszawy i nie wiadomo, czy taka ustawa stanie się faktem.
Jak zwykle w takich przypadkach, najważniejsza staje
się polityka. Raczej drugorzędne znaczenie ma to, jakie skutki dla
obywateli - w tym przypadku mieszkańców stolicy - przyniesie zmienione
prawo i wprowadzenie nowej instytucji. Absolutny priorytet polityki
zawiera się w pytaniu: czy zyska na tym partia? Czy opłaci się to
politykom?
Początkowo SLD uznał, że nie opłaci się wprowadzić bezpośrednich
wyborów w największych miastach Polski. Czołówka Sojuszu zaangażowana
jest w rządzie, obsadzili we wszystkich województwach stanowiska
wojewodów, najważniejsi i najbardziej znani politycy zajęli już swoje
pozycje. SLD uznał zatem, że nie ma potrzeby ryzykować. Zgłosił nowelizację
ordynacji wyborczej dotyczącej jedynie gmin poniżej 20 tysięcy mieszkańców.
Na jej mocy w bezpośrednich wyborach swoje stanowisko zdobyliby jedynie
wójtowie i burmistrzowie. Zmiana ta nie dotyczy oczywiście Warszawy.
Jako ciekawostkę można podać, że nowelizację warszawskich
ustaw samorządowych zgłosili posłowie SLD, wśród których żaden nie
jest warszawiakiem. Co gorsza, poprzedni ustrój samorządowy w Warszawie
wprowadzono w 1994 r., kiedy to SLD sprawował rządy. Dzisiaj bez
mała ci sami ludzie potępiają rozwiązania wtedy wprowadzane i zachwalają
nowe jako jedyne i najlepsze.
Swoje szanse z Warszawą ważą również inne ugrupowania.
Politycy Platformy Obywatelskiej przekonani są, że w ich własnych
szeregach znajduje się cała masa niezwykłych osobistości, które są
jedynie godne sprawowania funkcji prezydentów miast. Od dawna forsują
więc projekt prowadzący do tego, aby w każdym mieście, także w tych
największych, przeprowadzić bezpośrednie wybory władzy wykonawczej.
Platforma odziedziczyła pewien sposób myślenia po Unii
Wolności, mimo że nie sprawdził się on najlepiej. Unia Wolności miała
niezwykle wysokie mniemanie sama o sobie, ciągle powtarzając, jak
wiele posiada szlachetnych i kompetentnych jednostek w swoich szeregach.
I, o zgrozo, mniemania tego nie podzielili wyborcy.
Początkowo przeciwne bezpośredniemu wyborowi wójtów i
burmistrzów było Prawo i Sprawiedliwość, co ogłosił z trybuny sejmowej
prominentny działacz tego ugrupowania Ludwik Dorn. W tym przypadku
także może nastąpić zmiana stanowiska. Jako jeden z głównych faworytów
w warszawskich wyborach wymieniany jest Lech Kaczyński. Jego brat
Jarosław osiągnął w stolicy znakomity wynik w wyborach parlamentarnych,
uzyskując 144 tysiące głosów. Podobno PiS ma już swoich kandydatów
w innych dużych miastach, choć nazwisk nie ujawnia.
Jednak to nie od braci Kaczyńskich i od Platformy będzie
zależało, czy w Warszawie będzie bezpośrednio wybrany prezydent.
Wiele zależy od tego, czy w wyborach zdecyduje się wystartować żona
Aleksandra Kwaśniewskiego.
Warszawskie SLD ma w kartach jedynie blotki - działaczy
partyjnych z drugiego szeregu, którzy nie mają szans w rywalizacji
chociażby z takim bożyszczem mass mediów jak Andrzej Olechowski.
Pani Waniek czy pan Wieteska, nie dość, że skłóceni między sobą,
marnie prezentują się przed kamerami. Postkomuniści mają jednak prawdziwego
asa w rękawie: Jolantę Kwaśniewską. Medialna bogini naszych czasów,
uwielbiana w kobiecej prasie i postkomunistycznej telewizji, czczona
prawie jak księżna Diana.
I przyznać trzeba, że olbrzymia ilość Polek jest pod
wrażeniem prezydentowej. Sama potencjalna kandydatka nie chce zdradzić,
czy pójdzie drogą wyznaczoną przez Hilary Clinton. Jak przystało
na kobietę może się jeszcze wahać i może zmieniać zdanie. Póki co
- niczym głowa państwa - przyjmuje w świetle reflektorów żonę rosyjskiego
prezydenta, z którą przechadza się po warszawskiej Starówce.
Czy w związku z tą domniemaną kandydaturą należy wyrywać
sobie włosy z głowy? Wiecznie niezadowoleni malkontenci przekonani
są, że start w wyborach Jolanty Kwaśniewskiej przerodzi się w zupełny
jarmark polityczny, że będzie to znacznie bliższe eliminacjom w Big
Brother niż poważnej debacie politycznej. Przeciwnicy tej kandydatury
podnoszą, że pani Kwaśniewska, choć elegancka, nie ma nic ciekawego
i ważnego do powiedzenia, nie mówiąc już o kwalifikacjach wymaganych
przy sprawowaniu tak wymagającego urzędu prezydenta Warszawy. Miasta,
gdzie mieszka 1 milion 700 tysięcy mieszkańców, a jedna dzielnica
Mokotów liczy 200 tysięcy - tyle samo, ile np. Toruń.
Pani Kwaśniewska nie posiada odpowiednich kompetencji,
ale warto przypomnieć, że nie takie rzeczy oglądaliśmy już w ramach
naszej młodej demokracji. Zresztą pani prezydentowa ma znacznie wyższe
wykształcenie niż jej mąż, nie była w komunistycznym aparacie i nie
ma skłonności do uroczystego wznoszenia toastów. Może być już tylko
lepiej. Jeżeli nie zostanie prezydentem Warszawy, to pewnie całego
kraju...
Mówienie i pisanie o ewentualnych kandydatach jest jedynie
zapowiedzią igrzysk, jakie nas być może czekają. Dużo mniej można
usłyszeć o kompetencjach nowo wybranego prezydenta - co jest znacznie
ważniejsze i decydujące o pozycji i rozwoju miasta. Nie stanowi tajemnicy,
że już dzisiaj kompetencje radnych nakładają się na siebie. Radni,
urzędnicy, członkowie zarządów, skarbnicy wszystkich szczebli niejednokrotnie
przeszkadzają sobie nawzajem lub dublują swoje prace. Wprowadzenie
nowej instytucji, jaką jest niezależnie wybierana władza wykonawcza,
może to jedynie skomplikować.
Dodatkowo w struktury władzy samorządowej może zostać
wpisany nowy konflikt polityczny. Jest on i tak obecny, lecz w wypadku,
gdy prezydent będzie z zupełnie innej opcji politycznej niż większość
radnych, konflikt zostanie zwielokrotniony. I obok wojny na górze
obserwować będziemy wojnę na dole.
W Warszawie, co wydaje się niewiarygodne, jest obecnie
20 różnych budżetów. W jednym mieście mamy budżety: miasta, powiatu,
jedenastu gmin i siedmiu dzielnic. Nie jest to ustrój jasny, przejrzysty
i czytelny, i ma to zostać zmieniane. Jak na tym tle będzie wyglądała
pozycja nowego prezydenta? Czy będzie miał decydujące słowo w sprawie
finansów miasta, czy będzie jedynie reprezentantem i figurantem?
W warszawskiej administracji pracuje kilkanaście tysięcy
urzędników. Czy będą oni administracją podległą prezydentowi? Jeszcze
nie wiadomo.
Jak źle jest zarządzana Warszawa, niech świadczy chociażby
fakt, że w mieście, gdzie przestępczość utrzymuje się na poziomie
prawie największym w Europie, jest całkiem spora liczba policjantów
i funkcjonariuszy straży miejskiej. Razem wzięci przekraczają liczbę
policjantów w całej Polsce przedwojennej.
W Warszawie problemów jest znacznie więcej. Niestety,
miasto nie ma szczęścia. Co kilka lat przeprowadzana jest tutaj reforma,
a ta z kolei podawana jest kolejnej reformie.
Warszawa daje się lubić przede wszystkim politykom, którzy
dzięki niej żyją i robią kariery. Niestety, nie widać, żeby poświęcali
dla niej serce, choć to miasto warte jest prawdziwej miłości. I za
to, co robią, trudno jest lubić polityków.
Pomóż w rozwoju naszego portalu