Reklama

Sztuka zrodzona z miłości

Ma na swoim koncie kilkanaście dużych realizacji w świątyniach. Jego historia dochodzenia do rzeźbiarskiej pasji mogłaby stać się scenariuszem filmowym. Ale w życiu wcale nie było łatwo. Ani zawodowo, ani artystycznie. Mieszkający w Czechowicach-Dziedzicach Andrzej Borgieł uważa, że każdy kawałek drewna ma swoją duszę i z szacunkiem należy się do niego odnosić

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Praca nad rzeźbą sakralną nie jest dla pana Andrzeja jedynie wydarzeniem artystycznym, to nie tylko twórczość. Można rzec, że wiele razy twórczy proces stawał się modlitwą. - Do żony często mówię: Ty masz Różaniec, czy Koronkę do Bożego Miłosierdzia, ja mam swoją modlitwę przy rzeźbach. Ileż ja się z rzeźbionymi świętymi narozmawiałem, ileż razy modliłem się do Chrystusa Ukrzyżowanego, kiedy jego rysy powoli wyłaniały się z drewna - tłumaczy artysta.

Szkoda czasu na piwo

Jego życiowa droga wcale nie zdradzała, że zostanie rzeźbiarzem. W dzieciństwie i wczesnej młodości nie miał specjalnego zamiłowania do rysunku, a tym bardziej do rzeźby, choć jak przyznaje, do rysowania miał lekką rękę. Studia, które wybrał i zawód, którego się wyuczył przy największej dobrej woli trudno byłoby związać z rzeźbiarstwem. Z wykształcenia jest mechanikiem okrętowym, absolwentem Wyższej Szkoły Morskiej w Szczecinie. Na morzu spędził w sumie 8 lat: trzy będąc jeszcze uczniem w szkole, pozostałe pięć już zawodowo. Ale to morze paradoksalnie przyniosło nową pasję. - W takim zawodzie jak marynarz jest stosunkowo dużo wolnego czasu. Człowiek nie może go spożytkować wychodząc np. na spacer, bo trudno tak nazwać marsz z dziobu na rufę i z powrotem. Z kolei rozrywki, nazwijmy to - marynarskie - jak opróżnianie butelek z piwem czy whisky to mnie w ogóle nie pociągało. Uważałem to za stratę czasu. Zacząłem więc malować - opowiada Andrzej Borgieł.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Sztuka zrodzona z miłości

Najpierw malował to, czego mu najbardziej brakowało, za czym najbardziej tęsknił. Pierwszymi obrazami były portrety rodzinne, obrazy żony Danuty, dzieci. Potem doszły motywy zaczerpnięte z obserwowanego świata, np. jakaś kobieta hinduska, ale wciąż z twarzą żony. Pierwszy portret małżonki powstał w 1970 r. Do dziś wisi w salonie państwa Borgiełów, podobnie jak wiele innych prac z tamtego okresu. - Wszystkiego uczyłem się sam. Początkowo kolega, który wcześniej też trochę bawił się malowaniem na statku, podarował mi blejtram, jakieś farby, parę pędzli. Kiedy malowałem pierwszy portret, ten znajomy popatrzył na kolor twarzy i zdziwił się, że z dużą łatwością udało mi się uzyskać naturalny kolor skóry. Jak to zrobiłeś? - zapytał. Wziąłem kolory, z których, jak mi się wydaje, składa się człowiek, jego ciało. Czerwień - bo to kolor krwi, trochę żółci - bo to kolor światła słonecznego, do tego trochę bieli, bo jesteśmy rasą białą. I wszystko to wymieszałem - wspomina artysta. Dużym problemem dla początkującego malarza były oczy. Pomimo wielu zabiegów pozostawały ślepe. - Ne wiedziałem dlaczego. Przecież dobrze wymalowałem tęczówki, źrenice, cienie. Wstawałem nocą i przypatrywałem się obrazowi, oglądałem zdjęcia różnych twarzy. Wreszcie mnie olśniło: brakowało światła. Małych białych błysków światła, białych punkcików na źrenicach…

Reklama

Któremu pięknu służyć

W karierze zawodowej pana Andrzeja przyszło załamanie. - Przyszedł moment, w którym trzeba było zdecydować, co jest ważniejsze w życiu, czy rodzina, czy morze. I taką własną teorię wtedy sobie stworzyłem. Dwie sprawy są w życiu piękne: piękna jest kobieta, czyli moja żona i piękne jest morze. Ale jedna uroda przemija, a druga trwa. Której zatem się poświęcić? Tej która przemija: trzeba być razem z nią, razem z żoną i razem z nią się starzeć - opowiada artysta. - A morze? Przecież nawet gdy będę już stary, nawet na wózku, a przywiozą mnie nad morze, ono będzie zawsze takie samo - dodaje.
Ostatecznie skończyło się zejściem na ląd. Z żoną i rocznym synem pan Andrzej przyjechał na południe Polski. Tu zaczął szukać pracy. Przy okazji pracowniczych badań lekarskich ujawniono jednak poważną chorobę serca. Lekarze od razu zasugerowali inwalidzką rentę. Diagnozę potwierdził także brat, z wykształcenia kardiolog. Mimo to udało mu się dostać do pracy w FSM-ie, ale pod warunkiem, że będzie pod stałą kontrolą lekarską.
Żona nie pracowała zawodowo, zajmowała się dziećmi w domu, więc sytuacja finansowa rodziny nie była najlepsza. - Ze względów finansowych postanowiłem na obrazach trochę zarobić. W FSM-ie działała wtedy grupa malarska „Paleta”. Tam można było coś pokazać, łatwiej było kupić materiały, ale jeśli chodzi o obrazy była zbyt duża konkurencja. Powoli myśl kierowała się więc ku rzeźbie. Ponadto w obrazach zaczynało brakować mi przestrzeni. Spróbowałem zatem raz, drugi i trzeci coś wyrzeźbić - wspomina twórca. Tematyka religijna nie od razu zdominowała artystyczne poszukiwania pana Andrzeja. - Kiedy odwiedzałem kraje skandynawskie zainteresowały mnie trolle, wiedźmy, dziady, baby. Zacząłem więc rzeźbić takie postaci i w maluchu z przydziału woziłem te rzeźby razem z obrazami i na Białym Krzyżu w Szczyrku Salmopolu wystawiałem je obok drogi na sprzedaż. To pozwoliło mi co nieco do domowego budżetu dołożyć. Takie były realia lat siedemdziesiątych….
Pierwszą z prawdziwego zdarzenia rzeźbą był Chrystus Pasterz. To była płaskorzeźba Pana Jezusa trzymającego kij pasterski. Została wyrzeźbiona jako prezent dla chrześniaka. Był rok 1976.

Reklama

Rzeźba dla biskupa

Nazwisko katowickiego hierarchy, bp. Czesława Domina wymawiane jest z wielką estymą w domu Borgiełów. - To był niesamowity człowiek - wspomina postać hierarchy artysta. - Nasza znajomość miała wielki wpływ na nasze życie religijne - dodaje.
Ówczesny sufragan zobaczył gdzieś jedną z rzeźb jego autorstwa i podczas wizytacji w czechowickiej parafii zagadnął proboszcza o rzeźbiarza. Pierwsza domowa wizyta biskupia ominęła Andrzeja Borgieła, bo zdawał egzamin na sternika jachtowego na Jeziorze Międzybrodzkim. Był to czas, kiedy do Polski napływała pomoc z Zachodu. Ksiądz biskup potrzebował czegoś, czym mógłby się jakoś symbolicznie odwdzięczać darczyńcom. Przyjeżdżał więc i zamawiał różne rzeźby o religijnej tematyce. - Zrobiłem też dla niego w darze na Boże Narodzenie (już jak był w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej) niedużą figurkę Archanioła Michała, bo hasło „Któż jak Bóg” było zawołaniem w jego herbie biskupim.

Reklama

Wyglądacie podobnie

Pierwsze zamówienie na realizację projektu do kościoła przyszło z Malni, małego miasteczka k. Kędzierzyna Koźla. Był rok 1984. Niewielkie rzeźby Bargieła można było wtedy kupić także w sieci księgarni św. Jacka. Proboszcz tam właśnie je zobaczył i zadzwonił z propozycją, by wyrzeźbić mu św. Franciszka do parafialnej świątyni. - To był mój pierwszy św. Franciszek. Rzeźba wysoka na 120 cm, stojąca na cokole. Za tym poszło pytanie o rzeźbę Chrystusa Ukrzyżowanego naturalnej wielkości, a to już była dla mnie naprawdę duża rzecz. Szukałem więc jakiejś inspiracji, przeglądnąłem wiele fotografii, ale najbardziej poruszył mnie kamienny krucyfiks z prawej nawy kościoła Mariackiego w Krakowie. Dla mnie to jest wciąż jakiś ideał, niedościgły wzór. No i wyrzeźbiłem Chrystusa wzorując się na tym ideale. Pamiętam, że pewnego razu zachorowałem i leżałem potem obok tej rzeźby w osobnym pokoju, by nie zarazić rodziny. Ja na tapczanie, rzeźba Chrystusa na krzesłach. Kiedy przyszedł do mnie lekarz, powiedział z humorem: wyglądacie podobnie.

Zbyt gruba św. Barbara

Po realizacji projektu w Malni przyszedł czas na kościół w Dobrodzieniu, później w Oczkowie k. Żywca, Soli k. Zwardonia, później także w Warszawie i w wielu innych miejscach. W sumie 19 ołtarzy w różnych świątyniach. Z prawie każdą realizacją pan Andrzej potrafi powiązać jakąś opowieść. Mówi o radzie parafialnej, która przyszła oglądać św. Barbarę. Jednej z członkiń tejże rady wyrzeźbiona święta wydawała się zbyt gruba. Proboszcz kazał artyście bronić swej koncepcji. Zaczął więc z kobietą rozmawiać, wypytał, co wie o ostatnich dniach świętej. Usłyszał odpowiedź, że św. Barbara była więziona w wierzy. Ale czym się żywiła? Jak to czym: Komunią św. Jak zatem pani by wyglądała, gdyby siedząc przez rok w wieży karmiła się jedynie białym opłatkiem. Końcem końców argument przekonał rozmówczynię.
Albo sytuacja z rzeźbą Ukrzyżowanego. Jakiś czas po zainstalowaniu figury w kościele zadzwonił proboszcz, żaląc się rzeźbiarzowi: ludziom się rzeźba nie podoba, bo Pan Jezus nie patrzy na kościół, na wiernych, lecz ma głowę spuszczoną, proszę przyjechać i coś z tym zrobić. Oczywiście - jak wspomina rzeźbiarz - można było w ostateczności wziąć piłę… i tę głowę na nowo osadzić. Ale to nie wydawało się najlepszym rozwiązaniem. - Zbliżaliśmy się ku prezbiterium z głowami utkwionymi w ten krzyż i nagle równocześnie potknęliśmy się o stopień prezbiterium i padliśmy na kolana. A właśnie na to miejsce Pan Jezus z krzyża patrzył. Wystarczyło zatem wyjaśnić ludziom, że trzeba bliżej ołtarza podejść i uklęknąć, żeby się ze wzrokiem Ukrzyżowanego spotkać. Czasem trzeba mieć wiedzę, czasem intuicję, by człowiek umiał obronić swoją koncepcję - opowiada rzeźbiarz.

Reklama

Każdy robi to co umie

Pewnego razu żona pana Andrzeja pojechała na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Kiedy wróciła, przywiozła ze sobą zdjęcie figury Maryi z Nazaretu. - Pokazała mi tę fotografię i mówi: wyrzeźbiłbyś to do domu. Odpowiedziałem: wiesz, wydaje mi się, że to jest tak piękna robota, że próba robienia kopii byłaby może jakąś profanacją. To jest zbyt piękne, żeby się brać za podróbkę. Poczułem się trochę onieśmielony samym tematem.
Cała sprawa pięknej rzeźby Maryi została odłożona. Dopiero przypadkowe, albo opatrznościowe wydarzenie sprawiło, że prośba żony na nowo powróciła i to za sprawą przeczytanego na łamach „Niedzieli” ogłoszenia o galerii i wystawie sztuki sakralnej w podziemiach kościoła franciszkanów w Kętach. W niedzielne popołudnie pan Andrzej wsiadł w samochód i pojechał obejrzeć ekspozycję. - Galeria była zamknięta. Kręciłem się po krużgankach, aż wreszcie spotkałem jakiegoś zakonnika. Przedstawiłem się i spytałem czy mógłbym wystawę obejrzeć. Zapytany dlaczego mnie to interesuje, odpowiedziałem, że jestem niejako z branży, bo rzeźbię. Z nieba mi Pan spadł. Ja chcę się nauczyć rzeźbić - usłyszałem od franciszkanina.
Jak zaznacza artysta, zbieg okoliczności był niebywały. Okazało się, że franciszkanin ślubował, że wyrzeźbi figurę Matki Bożej, dokładnie taką samą o jakiej myślała żona pana Andrzeja. Woził ze sobą posklejaną z kawałków drewna bryłę gotową do rzeźbienia. Rozpoczęła się nauka. - Brat Franciszek przyjechał do mnie i przywiózł niewielki klocek, by zrobić najpierw małą figurę. Niech mi Pan pokaże jak się zabrać do roboty. Przykręciłem więc drewno na warsztat. Złapał za dłuto. Mówię mu: spokojne to nie takim narzędziem. Najpierw zacznijmy od czegoś małego. To nie tak, że kilka razy zrobi się ciosy i będzie twarz. Po kilku próbach doszliśmy do wniosku, że jednak każdy z nas będzie robił to, co potrafi najlepiej: ja będę rzeźbił, a zakonnik niech się za mnie modli. I tak się stało: brat Franciszek powoli nas ewangelizował, a praca posuwała się do przodu. Nad samą Madonną pracowałem w sumie chyba 9 miesięcy.

Madonna do końca życia

Do swojej pracy zawsze podchodzi z pokorą. - Uważam, że jestem narzędziem. Nie jestem od tego, by realizować jakieś swoje własne wizje i w takim czy innym kościele umieszczać siebie - to nie jest moja rola. Powinienem robić to, co ludzie zaakceptują, co dla nich jest zrozumiałe, czytelne. Kościół to nie rebus, by się zastanawiać nad tym, co artysta poprzez swoje dzieło chciał powiedzieć - twierdzi artysta. Rzeźbi głównie w drewnie. Zdarzały się modele w gipsie i formy odlewów w brązie, np. Chrystus Ukrzyżowany w Piotrowicach, rzeźba komendanta Wyższej Szkoły Pożarnictwa w Warszawie na Bemowie.
- Drewno ma jedną fantastyczną dla mnie przewagę nad innymi materiałami. Drewno pachnie. W czasie pracy czasem łamię wióry i je wącham. Potrafię gatunki drewna rozpoznawać po zapachu. Kiedyś zabrałem się za rzeźbienie w topoli, ale natychmiast to zostawiłem, bo topola ma nieprzyjemny, charakterystyczny zapach. Lipa natomiast jest cudowna. Z lipy robię najczęściej duże formy, a czym mniejsza rzeźba, tym twardszego używam materiału: orzech, czereśnia…
Jak tłumaczy, drewno czereśni jest bardzo twarde. Trudniejsze do obróbki niż marmur. Bo granit to już całkiem inna materia. Zresztą pan Andrzej posiada blok czarnego granitu. - Przymierzam się do niego już od dłuższgo czasu. Rzeźbę, która z niego powstanie nazwałem „Madonna do końca życia”. Odkułem już parę kawałków, ale na razie nie mam specjalnych dłut widiowych, do takiej pracy koniecznych. Ale mam czas… do końca życia - uśmiecha się nieco refleksyjnie.

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wielki Piątek zostawia nas nagle samych na środku drogi... Zapada cisza

Agnieszka Bugała

Te godziny, które dzieliły świat od śmierci do zmartwychwstania musiały być czasem niepojętego napięcia...

Święte Triduum to dni wielkiej Obecności i... Nieobecności Jezusa. Tajemnica Wielkiego Czwartku – z ustanowieniem Eucharystii i kapłaństwa – wciąga nas w przepastną ciszę Ciemnicy. Wielki Piątek, po straszliwej Męce Pana, zostawia nas nagle samych na środku drogi. Zapada cisza, która gęstnieje. Mrok, w którym nie ma Światła. Wielka Sobota – serce nabrzmiewa od strachu, oczekiwanie zadaje ból fizyczny. Wróci? Przyjdzie? Czy dobrze to wszystko zrozumieliśmy? Święte Triduum – dni, których nie można przegapić. Dni, które trzeba nasączyć modlitwą i trwaniem przy Jezusie.

CZYTAJ DALEJ

Sercanie: niepokoją nas doniesienia o sposobie prowadzenia postępowania w sprawie ks. Michała O.

2024-03-28 19:21

Red.

Niepokoją nas doniesienia płynące od pełnomocnika ks. Michała, mecenasa Krzysztofa Wąsowskiego, dotyczące sposobu prowadzenia postępowania - piszą księża sercanie w opublikowanym dziś komunikacie. To reakcja zgromadzenia na działania prokuratury związku z postępowaniem w sprawie Funduszu Sprawiedliwości. Dementują pogłoski, jakoby ich współbrata zatrzymano w niejasnych okolicznościach w hotelu. Wzywają do modlitwy za wszystkich, których dotknęła ta sytuacja.

Publikujemy treść komunikatu:

CZYTAJ DALEJ

Papież w rozważaniach Drogi Krzyżowej: Jezu, spraw, bym Cię pokochał w dzieciach nienarodzonych

2024-03-29 13:37

[ TEMATY ]

Droga Krzyżowa

papież Franciszek

Włodzimierz Rędzioch

„Ojcze, miej miłosierdzie dla nas i świata całego”, „Jezu - zachowaj Kościół i świat w pokoju” - to słowa modlitwy papieża Franciszka z jego rozważań, które będą towarzyszyć Drodze Krzyżowej w rzymskim Koloseum w Wielki Piątek wieczorem. „Żyjemy w bezlitosnych czasach i potrzebujemy współczucia" - podkreślił.

Po raz pierwszy obecny papież jest autorem rozważań, które zostaną odczytane przy 14 stacjach podczas nabożeństwa w Koloseum, rozpoczynającego się o godz. 21.15.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję