Po wojnie zdewastowano znacznie więcej zabytkowych dworów, pałaców,
parków, niż podczas działań wojennych zdążyli to zrobić barbarzyńcy
niemieccy i rosyjscy. To blamaż państwa polskiego jako właściciela
majątku narodowego i jako strażnika narodowego dziedzictwa kulturowego.
Przy okazji reformy rolnej bezprawnie wyrzucano ziemian z dworów
i pałaców. Niszczenie siedzib rodowych było rewolucyjnym przedsięwzięciem,
wymierzonym przeciwko klasie społecznej, tradycjom, kulturze. W rezultacie
państwowego szabrownictwa - "zabezpieczano" meble i dzieła sztuki
- powiększyły się zbiory muzealne. Jednak pożytek z tego niewielki,
bo większość przedmiotów - zresztą nie zawsze zabytkowych - niszczeje,
zalegając magazyny.
Niemniej nowi "właściciele" przywiązali się do tych zdobyczy,
o czym świadczą choćby wieloletnie procesy, jakie toczył Jan Zamoyski
z dyrekcją lubelskiej Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej o zwrot
zagrabionego księgozbioru z pałacu w Klemensowie. Trzeba było aż
wyroku Sądu Najwyższego. I nawet najcenniejsze zabytki nie najlepiej
się mają pod państwowym nadzorem. Warszawskie Łazienki wynajmuje
się prywatnym firmom, ale korzyści z tego żadne, bo tylko 10% z ponad
0,5 mln zł wpływów przypada na konserwację zabytkowych obiektów.
Nie są to jednak argumenty wystarczające dla reformatorów
polskiej gospodarki, którzy usiłują wmówić społeczeństwu, że można
zbudować ustrój kapitalistyczny bez reprywatyzacji i uwłaszczenia.
Stąd tzw. transformacja, czyli kompromisowa hybryda społeczno-gospodarcza,
stąd połowiczny projekt ustawy reprywatyzacyjnej. Przewiduje on zwrot
właścicielom tylko połowy zagrabionego mienia oraz tylko niektórych
obiektów zabytkowych. Minister kultury, o co go dotychczas nikt nie
podejrzewał - że w demokratycznym państwie prawnym nie szanuje prawa
własności - zastrzegł 12 rezydencji, które mają "szczególne znaczenie
dla kultury narodowej". Nie jest to jednak żadne usprawiedliwienie
dla bezprawia. Dekret o reformie rolnej nacjonalizował ziemię, a
nie obiekty. Pytanie: Czy podatnicy chcą utrzymywać taką "kulturę
narodową", która pochodzi z grabieży? Jeżeli zaś idzie o reformatorów,
to powinni być konsekwentni. Skoro oddają małe obiekty, a zatrzymują
duże, to widać kierują się utopijnymi zasadami sprawiedliwości społecznej (każdemu mniej więcej po równo). Jeżeli więc w realizowanym ustroju
tzw. transformacji skłonni są tolerować małą własność, a dużą nacjonalizować,
to powinni przejąć również nowobogackie rezydencje nomenklaturowych
biznesmenów, uwłaszczonych na przełomie lat 80. i 90.
Postkomuniści szybko zapomnieli, że komunizm był zamachem
na prywatną własność. Poseł W. Kaczmerek (SLD) bez żenady głosi demagogicznie,
że prawo własności zagraża porządkowi publicznemu, a reprywatyzacja
nie tylko storpeduje reformy społeczne, ale nawet godzi w prawa obywatelskie.
Wtóruje mu J. Lewandowski (UW), przekonując, że niemożliwa jest totalna
reprywatyzacja - jako prawicowe fundamentalne dążenie, może przynieść
tylko szkody. A J. Kalinowski (PSL) proponuje referendum - czy oddać
zagrabione mienie (sic!).
Pomijając fakt, że politycy robią z obywateli paserów, to
przecież prawo własności, tak jak prawo do życia i wolności, należy
do niekwestionowanych praw naturalnych, gwarantowanych zresztą przez
Powszechną Deklarację Praw Człowieka. Widać politycy nie chcą o tym
pamiętać. Dopiero po 10 latach tzw. transformacji (bo do tej pory
reprywatyzację skutecznie blokowali postkomuniści i UD, a potem UW,
na rzecz prywatyzacji, która umożliwiała uwłaszczenie się), polscy
parlamentarzyści debatują nad projektem ustawy reprywatyzacyjnej.
Tymczasem ich czescy koledzy już w pierwszym roku przemian uchwalili
odpowiednie ustawy - gospodarka kraju skutecznie ożywiła się dzięki
reprywatyzacji. Polska, która zapoczątkowała zmiany systemowe w obozie
państw socjalistycznych, teraz pozostaje na końcu.
Państwo prawa wymusza reprywatyzację. Propozycja połowicznego
zwrotu jest równie kompromisowa, jak tzw. transformacja, która jest
atrapą ustrojową. I równie nie do przyjęcia. Zresztą budżetu państwa
nie stać na nieprzeprowadzanie reprywatyzacji (właściciele będą dochodzić
praw w sądach), ale dla postkomunistów i UW-eków względy ideologiczne
są widać ważniejsze (zresztą i tak zapłacą za to podatnicy). Najlepiej
więc niczego nie oddawać, a jeżeli już opinia międzynarodowa naciska
- to może połowę.
56-65% społeczeństwa domaga się reprywatyzacji nie tylko
ze względów ekonomicznych, lecz również moralnych. W naszym systemie
przedstawicielskim (obowiązuje przecież proporcjonalna ordynacja
wyborcza) nie ma to jednak żadnego znaczenia. Paradoks historii polega
na tym, że obecni właściciele zatrzymaliby swe majątki (nabyte jakoby
w dobrej wierze od komunistycznych grabieżców), a dawni właściciele
otrzymaliby rekompensaty (z budżetu, oczywiście). Postkomuniści nie
dość, że robią ze społeczeństwa paserów, to jeszcze każą mu płacić
za swe uwłaszczenie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu