Czasami musi minąć bardzo dużo czasu zanim ktoś, najczęściej
przypadkowo, wpadnie na ślad często zapomnianego lub w ogóle nieznanego
człowieka. Taka historia zdarzyła się w 1999 r., kiedy w rozmowie
z mieszkańcami Chojewa dowiedziałem się, że mieszkają tu ludzie,
których ojciec służył w "Hallerach" (nazewnictwo miejscowe). Postanowiłem
zainteresować się tą sprawą bliżej i odwiedzić tych ludzi.
Adam Gawina, rocznik 1923 i Józef Gawina, rocznik 1939
to dwaj z pięciorga dzieci naszego bohatera, którzy mieszkają i prowadzą
gospodarstwo rolne w Chojewie. Panowie byli trochę zdziwieni, że
ktoś zainteresował się ich ojcem. Przez tyle lat nikt nawet nie wspominał,
chociaż wielu wiedziało, jaką drogę życiową miał za sobą Stanisław
Gawina.
Początkowo rozmowa nie przebiegała zbyt ciekawie, ponieważ
panowie Adam i Józef doskonale pamiętali czasy "cudownych lat komunistycznych",
kiedy za powiązania z Piłsudskim i tamtymi czasami jechało się na "
wczasy" w okolice Kamczatki. Mimo, iż nie groziły im żadne przykre
konsekwencje, to jednak czegoś się obawiali. Nie nakłaniałem do dalszej
rozmowy i umówiłem się na następne spotkanie za kilka dni. Wiedziałem,
ze muszą oni między sobą przedyskutować ten problem.
Gdy przyszedłem następnym razem nasza rozmowa wyglądała
inaczej. Najwyraźniej moi interlokutorzy nabrali do mnie zaufania
i uznali, że nic im z mojej strony nie zagraża. Od tej chwili nasza
rozmowa przebiegała w bardzo miłej i szczerej atmosferze. Najbardziej
rozmowny był pan Adam, ponieważ był starszy i więcej o ojcu wiedział.
Najpierw zaczął mówić o sytuacji po II wojnie, a jego relacja wyglądała
mniej więcej tak: "Ojciec służył w ´Hallerach´, o tym wszyscy wiedzieli.
Miał mundur, dokumenty i wiele innych pamiątek, jakie mu po tamtych
czasach pozostały. Kiedy skończyła się wojna i nastała komuna myśmy
się bali, że jak znajdą u nas te rzeczy, to nas do więzienia powsadzają.
Wszystko wtedy zawinęliśmy w szmaty, włożyli do starej szafy i zakopaliśmy
za stodołą".
Na pytanie czy potrafiłby dzisiaj wskazać to miejsce
odpowiedział przecząco. Nie kontynuowałem dalej tego tematu tylko
pytałem o ojca. Pan Adam mówił dalej: "Umiał pisać nie tylko po polsku,
ale i po rosyjsku. Znał alfabet Morse´a. Był bardzo spokojny i prawie
nigdy na nas nie krzyczał. Pracę uważał za czynność drugą pod względem
ważności po modlitwie. O Polsce zawsze mówił z przejęciem i uważał
się za prawdziwego Polaka".
Po pół godzinie pan Adam wyszedł do drugiego pomieszczenia
i przyniósł małe pudełko. Postawił je przede mną i powiedział, że
to są resztki pamiątek, jakie mu zostały po ojcu. Otworzył i zaczął
wyjmować fotografie, kartki pocztowe i jakieś inne dokumenty. Na
końcu wyciągnął zwój papieru. Myślałem, że to jakiś dokument, ale
myliłem się. To było zdjęcie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego,
gdyby nie to, że ma ono ponad metr długości i pochodzi z 1917 r.
Pierwotnie było jeszcze dłuższe, ale "ząb czasu" zniszczył je trochę.
Na fotografii jest napis w języku angielskim: 2 ND DEPOT BATTALION,
POLISH CONTINGENT, NIAGARA CAMP, ONTARIO, CANADA NOV. 16 th. 1917.
Tak po kilku spotkaniach z panami Adamem i Józefem poznałem
historię ich ojca, człowieka skromnego o bogatej przeszłości. Postanowiłem
to opisać, ponieważ uważam, że warto przybliżyć postać tego człowieka
innym. Nie tylko wielkie nazwiska określamy mianem patriotów.
Stanisław Gawina urodził się 1 października 1892 r. w
Chojewie na ziemiach polskich. W przeszłości tereny te były częścią
ziemi bielskiej i nierozerwalnie związane były z Brańskiem. Po rozbiorach,
od 1807 r. (po traktacie w Tylży) weszły w skład cesarstwa rosyjskiego.
Pochodził on z rodziny wiejskiej i przyszłość, jaka go czekała nie
dawała mu innej alternatywy jak tylko związek z ziemią. Na pewno
kontynuowałby tradycje rodzinne gdyby nie "przygoda" ze szkołą.
W Chojewie od 1884 r. istniała szkółka "gramoty, czyli
tzw. szkoła nauki czytania i pisania. Do tej szkoły uczęszczał Stanisław
Gawina najprawdopodobniej od 1899 r. Jak długo trwała jego edukacja?
Trudno dzisiaj określić, ale jedno jest pewne - wywarła ona ogromny
wpływ na świadomość i przyszłe jego życie.
W tamtych czasach niewielu ludzi na wsi posiadało umiejętność
czytania i pisania, ponieważ mało kto ze środowisk wiejskich robił
jakakolwiek karierę zawodową. Posiadających tę umiejętność nazywano "
uczonymi" i często zajmowali oni najwyższe miejsce w hierarchii wiejskich
społeczności, ale też nierzadko traktowani byli jako odmieńcy, ponieważ
ich tok myślenia często różnił się od ogółu. Do takich ludzi należał
Stanisław Gawina. Nie widział on dla siebie przyszłości na niewielkiej
ojcowiźnie, którą na dodatek trzeba było podzielić pomiędzy rodzeństwo. "
Klepanie biedy" nie leżało w gestii młodego Staszka. Postanowił sam
decydować o swoim życiu.
Przed wybuchem I wojny światowej udaje się do Niemiec
i tam, jako obywatel Rosji ubiega się w Bremie o wizę emigracyjną
do Stanów Zjednoczonych. Po kilku tygodniach udaje mu się ją otrzymać
i od 18 grudnia 1912 r. przebywa już na terenie USA w mieście Filadelfia.
Od tego momentu zaczyna się jego trudne życie na emigracji. Na początku
swojego pobytu w Stanach Zjednoczonych zatrudnia się jako górnik
w kopalni węgla kamiennego. Nie mogłem tylko ustalić, w jakiej miejscowości
pracował. Następnie zatrudnia się w restauracji w Detroit jako kucharz
z gażą miesięczną 80$.
W marcu 1917 r., na zaproszenie Stanisława przyjeżdża
do Stanów Zjednoczonych jego młodszy brat, dziewiętnastoletni Jan.
Na podstawie zachowanych dokumentów wywnioskowałem, że na początku
był on bezrobotny i znajdował się na utrzymaniu Stanisława, który
w związku z tą sprawą musiał na policji składać stosowne zobowiązania.
Bracia nie przebywali długo razem. Na wieść o tworzenie
się polskich formacji wojskowych na terytoriom USA i Kanady Stanisław
postanowił wstąpić do powstających oddziałów. W dużej mierze wpływ
na taką decyzję miała świadomość narodowa, jaka ukształtowała się
w młodym człowieku w drodze początkowej edukacji w Chojewie, jak
i na pewno pod wpływem emigracji.
Na terenie Europy Stanisław Gawina jest żołnierzem "Błękitnej
Armii" pod dowództwem gen. Józefa Hallera. Tutaj zdobywa pierwsze
doświadczenia wojskowe, które będą procentować w latach późniejszych.
Nie są znane losy pana Stanisława jako hallerczyka, ale chyba niczego
znaczącego wtedy nie dokonał, ponieważ formacja ta nie była wykorzystana
do walk w znaczącym stopniu.
Zakończenie I wojny światowej nie oznaczało dla pana
Stanisława rozbratu z mundurem. Tacy ludzie jak on potrzebni byli
tworzącej się po 123 latach niewoli ojczyźnie. Potrzebni byli armii
jako fachowcy w specjalistycznych formacjach. Stanisław Gawina zamiast
do domu trafił na kurs radiotelegrafistów do Lwowa. Powodem takiej
decyzji było to, iż umiał czytać, pisać i znał język rosyjski i angielski.
Zajęcia na kursie trwały trzy miesiące. Po jego zakończeniu Pan Stanisław
trafił do 11 Pułku Kresowego Artylerii Polowej - 3 Bateria w Stanisławowie.
W szeregach tej formacji walczył w wojnie z bolszewikami w 1920 r.
Po zakończeniu działań wojennych miał propozycje pozostania
w szeregach armii jako żołnierz zawodowy, ale nie skorzystał z tej
propozycji i powrócił do rodzinnego Chojewa. Jeszcze tego samego
roku zawarł związek małżeński z Weroniką zd. Brzozowska i zaczął
prowadzić gospodarstwo po rodzicach. Okres dwudziestolecia międzywojennego
mija spokojnie, bez większych wydarzeń w życiu pana Stanisława. Do
wybuchu II wojny urodziło mu pięcioro dzieci.
Gdy rozpoczęły się działania wojenne nic nie wskazywałoby,
ze nasz bohater mógł mieć jakiekolwiek problemy.
Na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow tereny, na których znajdowało
się Chojewo, weszły w skład Rosji Sowieckiej. Po wkroczeniu Armii
Czerwonej rozpoczęło się "masowe nawracanie" ludności na ideologię
marksistowsko-leninowską. Spokojnie wiodący życie pan Stanisław nigdy
się nie spodziewał, że może jego coś złego spotkać. Nikomu nie zrobił
nic takiego by musiał obawiać się jakiejś zemsty. Jednak nie tylko
czyniący zło obawiać się powinni o swój los. Znalazł się i wśród
swoich "przyjaciel", któremu osoba pana Stanisława była niemiła i
zadenuncjował go przed władzami sowieckimi jako piłsudczyka i przeciwnika
internacjonalizmu sowieckiego. Taka informacja nie musiała długo
czekać na reakcje ze strony ówczesnej "władzy".
Nie zdążyli okupanci sowieccy zająć się panem Stanisławem,
ponieważ 22 czerwca 1941 r. ich "sojusznicy" hitlerowscy napadli
na ich ojczyznę. Tak oto niemieccy żołnierze uratowali naszego bohatera
przed syberyjską eskapadą. Ten, co chciał pozbawić czci i honoru
pana Stanisława został pozbawiony tej "satysfakcji".
W późniejszym okresie wiedzę pana Stanisława wykorzystywali
działający na tych terenach partyzanci. Szczególnie nieoceniona była
jego znajomość alfabetu Morse´a, którą wykorzystywano wielokrotnie
do szyfrowania i odszyfrowywania meldunków. Po wojnie Stanisław Gawina
wiódł spokojne życie wśród swojej rodziny. Zmarł 6 lutego 1962 r.
przeżywszy siedemdziesiąt lat. Mógł pozostać w USA budując sobie
dostatnie życie. Wrócił jednak do Polski, do biedy i niedostatku.
Był jednak u siebie i pracował dla własnej ojczyzny.
Postawa Pana Stanisława zasługuje na to, aby o nim pamiętać.
Pomóż w rozwoju naszego portalu