5 i 6 czerwca 1966 r. odbywały się kolejne uroczystości milenijne;
tym razem w Lublinie. Rozpoczęły się one nabożeństwem dla młodzieży.
Jak zauważył kard. Stefan Wyszyński, młodych ludzi było niewielu,
przeważali ludzie, którzy przyjechali z prowincji. Nic dziwnego,
skoro Ksiądz Prymas jadąc na uroczystości zauważył, że od Lublina
jadą autobusy wycieczkowe z młodzieżą. Zmontowano tu fantastyczny
program dywersyjny. Mniej skuteczne były natomiast próby zdezorganizowania
najważniejszego punktu uroczystości - Mszy św. celebrowanej przez
abp. Karola Wojtyłę z kazaniem Księdza Prymasa. Wielki Plac Litewski
- zapisał Prymas Tysiąclecia - oświetlony lampionami, jest niemal
pusty. Podobnie "wesołe miasteczko" pod KUL.
Ostatnim punktem obchodów milenijnych tego dnia była
Msza św. w kościele akademickim przy Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
W drodze do niego samochód-kaplica miał awarię. Wtedy studenci wyjęli
z niego Obraz Matki Bożej Częstochowskiej i zaczęli go nieść na swoich
ramionach. Szybko utworzyła się procesja i, jak relacjonował jeden
ze świadków wydarzenia, Tłum powiększał się w okamgnieniu. Ludzie
wybiegali z domów, opuszczali ławki przy skwerach i parkach.
Władze zareagowały natychmiast. Następnego dnia, w czasie
obiadu dla uczestników uroczystości milenijnych na KUL, Dąbek, przewodniczący
Wojewódzkiej Rady Narodowej, wezwał do siebie bp. Piotra Kałwę, ordynariusza
diecezji lubelskiej. Biskup Kałwa jako gospodarz, był bowiem kanclerzem
KUL, oświadczył, że nie może przyjechać. Na spotkanie wysłał więc
swego biskupa pomocniczego Jana Mazura. Rozmowa odbyła się w obecności
prokuratora i skończyła się kolejnymi pogróżkami wobec Kościoła.
Po powrocie z Lublina kard. Stefan Wyszyński zapisał:
Wczorajszy dzień na KUL rodzi pewne refleksje. Niedziela
w Lublinie była ludowa, wsiowa. Ogromny udział prowincji, niewielki
miasta, które było odciągnięte przez imprezy konkurencyjne. Wieczorem
w niedzielę wzięło górę miasto, które przyłączyło się do młodzieży
akademickiej i nadało ton uroczystości przeniesienia obrazu matki
Bożej Jasnogórskiej z katedry do KUL. Wtedy schowali się "mocarze
ciemności". Stracili władzę nad podstawą społeczeństwa, które poszło
za Matką Bożą. Można powiedzieć, że i władze kościelne też nie miały "
władzy", gdyż do głosu doszło społeczeństwo. [...] Ludzie chcieli
procesji. Może manifestowali "przeciwko", ale na pewno chcieli wolności
decyzji w sprawach swojego stosunku do Kościoła, bez kontroli państwa.
Nauka stąd, że Kościół w Polsce nie może "stawiać na państwo", które
zawsze będzie chciało pomniejszyć zakres wpływu Kościoła na lud.
Kościół musi trzymać z Narodem (z ludem), wyczuwać dobrze jego stany
duchowe, rozumieć je i umiejętnie je korygować, pogłębiać religijnie;
ale walczyć z tymi uczuciami, choćby były nieuporządkowane, odruchowe,
nastrojowe - nie można. Partia przegrywa, bo drażni ludzi i bierze
ich w niewolę. Lud, gdzie może wyrywa się z obcęgów partii i dlatego "
wszedł w kanał Kościoła". Kościół-matka musi to wyrozumieć i przyjąć
dzieci swoje, gdy uciekają się do matki-Kościoła.
Właśnie takie otwarcie się na lud, a nie paktowanie z
władzą, było jedną z podstawowych zasad, jakimi od samego początku
kierował się kard. Wyszyński. Była to koncepcja zupełnie różna od
realizowanej w innych krajach komunistycznych. Efekty oparcia się
na narodzie były widoczne.
Z uroczystościami w Lublinie wiąże się jeszcze jedno
wydarzenie. Otóż, kiedy 8 czerwca samochodem-kaplicą odwożono Obraz
na Jasną Górę, milicja obywatelska zatrzymała poprzedzającego go
bp. Mazura. Zażądano od niego, by zmienił ustaloną trasę przewozu.
Zamiar był jasny. Wzdłuż trasy Lublin - Częstochowa ludzie całymi
parafiami wychodzili na drogi, by powitać przejeżdżający Obraz Czarnej
Madonny. Biskup odmówił. Wtedy postawiono nowe wymaganie. Mianowicie,
by Obraz został przykryty pokrowcem. Intencja była jasna: jeśli nie
udało się zmienić trasy, to niech ludzie przynajmniej nie widzą Obrazu.
Prowadzący samochód-kaplicę Brat Paulin, nie chcąc zaogniać sprawy,
wykonał to polecenie. Samochody ruszyły w dalszą drogę. Wkrótce kolejny
posterunek milicji zatrzymał oba pojazdy. Tym razem zażądano przykrycia
plandeką całego samochodu-kaplicy. Bp Mazur odmówił. Wtedy z samochodów,
które cały czas towarzyszyły w pewnej odległości odwożącym Obraz,
wysiedli ludzie, weszli na samochód-kaplicę i zaczęli zrywać emblematy
i kwiaty. Potem zakryli samochód dwoma plandekami i obwiązali sznurami.
Kiedy prowadzący samochód-kaplicę Brat Paulin poprosił, by chociaż
odkryto kierunkowskazy i światła, bo tak nie da się prowadzić pojazdu,
prowadzący tę akcję powiedzieli, że w takim razie zrobi to ich człowiek.
Bp Jan Mazur zaprotestował i powiedział, że w takim razie on poprowadzi
wóz. Ponieważ wokół zaczęło gromadzić się coraz więcej gapiów, milicjanci,
pracownicy służby bezpieczeństwa, zgodzili się na to. Ostatecznie
jednak kierowcą był Brat Paulin. W czasie całej drogi do Częstochowy "
opakowanemu" samochodowi-kaplicy towarzyszyła asysta wozów milicyjnych.
U stóp Jasnej Góry "towarzystwo" z urzędu bezpieczeństwa rozproszyło
się. Milicyjny patrol natomiast odebrał Bratu kierowcy dowód rejestracyjny
samochodu-kaplicy. Powód? Nie został podany. Czyżby był nim fakt,
że "samochodem-paczką" nie można bezpiecznie poruszać się po drogach
państwowych?
Pomóż w rozwoju naszego portalu