Najlepszym lekarstwem na uzdrowienie każdej rany jest miłość do Chrystusa i do ludzi, nawet tych raniących, miłość „mimo wszystko”.
Tuż po zakończeniu uroczystości beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia i Matki Czackiej włączyłem swój telefon. Pierwszy przysłany SMS był od ks. Grzegorza, świeżo upieczonego proboszcza jednej z parafii pod Radomskiem. Napisał mi o nocnym wtargnięciu na plebanię kilku młodych ludzi, o tym, że został napadnięty i nieźle poturbowany. Moja radość z beatyfikacji zmieszała się ze smutkiem, szacunek i podziw wielu pokoleń Polaków dla kapłaństwa kard. Wyszyńskiego połączył się z tym bolesnym incydentem napaści młodych ludzi na gorliwego, pełnego zapału i radości młodego proboszcza. A przecież wiem, że nie on pierwszy i nie ostatni. Kilka dni później usłyszeliśmy o kolejnym takim przypadku, tym razem w Szczecinie. Fizyczne rany zadane kapłanom są tylko zewnętrzną manifestacją wielu innych ran zadawanych współczesnym pasterzom. Modne jest dziś „bicie” w księży, ustawianie wszystkich pod jedną kreskę i stosowanie zbiorowej odpowiedzialności za wszystkie kapłańskie grzechy i zaniedbania. Jeśli dołączy się do tego trudności duszpasterskie, wewnętrzne nieufności w samym środowisku kapłańskim i dokonujące się szybkie zmiany w Kościele, to trudno się dziwić, że wielu księży staje się zranionymi pasterzami. To prawda, że często są oni zranieni na własne życzenie, zranieni w wyniku swoich własnych grzechów, duchowej letniości, kapłańskiego wypalenia, a część wpadła w pułapkę klerykalizmu.