Dla patrzących z zewnątrz Stefan Kardynał Wyszyński był postacią
wyniosłą i surową. W rzeczywistości dostojeństwo i królewski niemal
sposób bycia łączył z wielką ewangeliczną dobrocią, okazywaną każdemu
na co dzień. Ujmujący, bezpośredni i pełen prostoty, dla wszystkich
życzliwy, potrafił żartować i szczerze się śmiać. Umiał być przyjacielem,
dobrym bratem, członkiem rodziny i synem. Serdecznie kochał sędziwego
ojca, dbał o jego zdrowie i warunki bytowe. Z odosobnienia często
pisał do niego listy pełne miłości i zatroskania. Po dwóch latach
rozłąki witał go w Komańczy na kolanach i ucałowaniem rąk.
Kardynał Wyszyński pozostał w pamięci osób bliskich jako
ojciec. W ten sposób o nim mówimy, takim go kochamy - ojcowski, serdeczny,
nasz.
Wymagający - najbardziej od siebie, tego samego oczekiwał
też od innych: od swego otoczenia oraz od wszystkich, z którymi współpracował.
Żądał uczciwego, perfekcyjnego działania, zarówno w sprawach małych,
jak i wielkich. "Non possumus" - stwierdzał zdecydowanie, gdy rzecz
dotyczyła pryncypiów. Dokładność, rzetelność, rozwaga - to jego znamienne
cechy. Obowiązkowy i systematyczny. Zaraz po aresztowaniu Ksiądz
Kardynał myślał z niepokojem, kto go zastąpi w czasie dawno wyznaczonej
wizytacji parafii Świętego Krzyża w Warszawie. Czy robotnicy pracujący
przy budowie arcybiskupiego domu otrzymają wypłatę, gdyż tylko on
może podpisać bankowy przelew? Kochając serdecznie ojczystą przyrodę
- góry, jeziora, lasy i zwierzęta - w cichych, lecz pięknych zakątkach
Polski spędzał krótkie dni odpoczynku. Odbywał wtedy piesze wędrówki,
z ciekawością obserwując drzewa, kwiaty i różne gatunki ptaków, odróżniał
ich głosy, podziwiał codzienne zabiegi.
Kiedy zabrano mu wolność, narzucając karygodną izolację,
ułożył regulamin dnia dla siebie oraz osób mu towarzyszących - kapłana
i siostry zakonnej. Czas Księdza Prymasa wypełniały wtedy: modlitwa,
Msza św., lektura, rozmyślanie, prace osobiste (powstało wiele cennych
książek i tekstów), pogłębianie znajomości języków. Konwersacje z
ks. Skorodeckim odbywały się podczas spacerów i posiłków.
W każdej życiowej sytuacji za przewodnią uważał cnotę
miłości, nie żywiąc do nikogo uczuć nieprzyjaznych. W podobnym duchu
odchodził do wieczności: przepraszał za "nieudolność służby" i dziękował
za wyświadczone dobro. Nikogo nie posądzał o inwigilację, dwulicowość
czy zdradę. "Miejmy zaufanie do siebie. Jesteśmy dziećmi Bożymi"
- tak łagodził niepokoje współzatrzymanych. Zachęcał, by okazywać
odwagę, bowiem "największym brakiem apostoła jest lęk".
W przeciwnikach widział mimowolnych współpracowników
Bożych, mających udział w jego dążeniu do świętości. Modlił się za
Bolesława Bieruta - głównego sprawcę swego uwięzienia - według prawa
kanonicznego obciążonego ekskomuniką za podniesienie ręki na dostojnika
Kościoła.
Serdecznie troszczył się o innych, także o niechętnych
sobie i wrogich. Gdy podczas nocnego najścia służb specjalnych na
dom prymasowski przy ul. Miodowej w Warszawie pies Baca ugryzł w
rękę jednego z nieproszonych gości, Ksiądz Prymas osobiście opatrzył
skaleczenie, zapewniając, że zwierzę jest zdrowe. Miłosierny czyn
zaowocował. Człowiek ten zapamiętał ujmujące zachowanie Księdza Prymasa,
czemu dał później wyraz. Zdecydowany ateista i wróg religii, po latach
pojednał się z Bogiem, przed śmiercią z własnej woli przyjął z pokorą
sakramenty święte.
Mimo uwięzienia Kardynał Wyszyński potrafił być aktywny
i twórczy, cierpliwie znosił różne dolegliwości. W miejscu odosobnienia,
w zimie - by umożliwić sobie wychodzenie na powietrze i mając świadomość
konieczności wysiłku fizycznego - wspólnie z ks. Skorodeckim odgarniał
śnieg sprzed domu i na alejkach parku, do czego nie kwapiła się liczna
grupa funkcjonariuszy, tkwiąca bezczynnie godzinami na wyznaczonych
miejscach. Sam sprzątał i porządkował swe więzienne pomieszczenie,
odciążając w ten sposób siostrę zakonną, wykonującą różne uciążliwe
prace.
Nie narzekając, z dystansem i poczuciem humoru przyjmował
pozorowane często leczenie, bezosobowy, urzędowy i lodowaty sposób
bycia wyznaczonych przedstawicieli służby zdrowia.
Swoje życie pojmował jako służbę Kościołowi i Ojczyźnie. "
Polskę kocham więcej niż własne serce" - powtarzał. W kazaniach i
homiliach często nawiązywał do literatury i historii ojczystej. Pamiętał
o ważnych postaciach i rocznicach także w miejscu swego odosobnienia,
np. odprawiał Msze św. dziękczynne za zwycięstwo chocimskie, widząc
w nim łaskę Bożą dla Narodu. Modlił się za powstańców warszawskich,
ofiary wojen, obozów śmierci i ateistycznych reżimów.
Ze spokojem, a nawet z radością, przyjął swoje aresztowanie. "
Byłoby coś niedojrzałego w tym, gdybym ja nie zaznał więzienia" -
czytamy w Zapiskach więziennych. Uważał, że powinien dzielić los
wszystkich prześladowanych za wiarę w Ojczyźnie - tak duchownych,
jak i świeckich. Wcześniej żmudnymi rozmowami z kłamliwą, udającą
życzliwość władzą usiłował chronić przed nowym męczeństwem tak bardzo
już doświadczony polski Kościół, którego celem - jak mówił - nie
jest przelewanie krwi, lecz praca apostolska i prowadzenie dusz ludzkich
do zbawienia.
Żyjąc "in vinculis Christi pro Ecclesia" ("w okowach
Chrystusa za Kościół"), w duchu wielkiej miłości napisał: "Idę przez
swoje życie kapłańskie pełen słabości i ran, otrzymanych po drodze.
Trzeba zawsze pokornie oglądać się na Boga (...). Moja droga była
zawsze drogą Wielkiego Piątku. Jestem za nią bardzo Bogu wdzięczny".
Jak wyjątkową łaskę powitał obecność wizerunku Miłosiernego
Pana z podpisem: "Jezu, ufam Tobie!" - w zakonnej celi w Rywałdzie,
która stała się pierwszym miejscem jego przymusowego pobytu.
Czcił głęboko Miłość Miłosierną - kontemplacją, gorącą
modlitwą i czynem. "Miarą dla Miłosierdzia Bożego - pisał - jest
nie tyle świętość i chwała Jego przyjaciół, ile zbawienie największych
łotrów. Dopiero widok zbawionych zbrodniarzy, których cały świat
znienawidził, a których Bóg jeszcze uratował, otworzy nam oczy na
potęgę Miłosierdzia Bożego" - oczywiście, kiedyś w wieczności.
Żarliwy sługa Trójcy Przenajświętszej - Ogniska Miłości
- "wszystko postawił na Maryję", Matkę i Królową. Hasło: "Per Mariam
omnia Soli Deo" było - jak to oceniał - "radosną konsekracją jego
całej życiowej wędrówki".
"Nazwano mnie ´Prymasem maryjnym´ - zanotował. - Gorąco
pragnę życiem swoim usprawiedliwić tę nazwę". Określał siebie niewolnikiem
Służebnicy Pańskiej, do której chciał być podobny. Szanował każdą
kobietę - niezależnie od jej społecznej przynależności - zawsze powstając
na widok wchodzącej do pokoju niewiasty, widząc w niej podobieństwo
do Maryi, "na imię Której Kościół wstaje". Nade wszystko umiłował
Sanktuarium Duchowe Narodu - Jasną Górę - i Częstochowską Królową
Polski. Z Jej obrazem się nie rozstawał.
Wszystkie ingresy, konferencje i duszpasterskie spotkania
zaczynał w święta Matki Bożej. Podobnie datowane były ważniejsze
listy, odezwy i zarządzenia.
8 grudnia 1953 r., w okresie swego uwięzienia - przygotowując
się przez trzy tygodnie do tego święta - dokonał aktu duchowego oddania
się i zawierzenia Matce Bożej. A przez Jej Ręce wszystkie swoje działania
złożył na chwałę Boga Ojca, Zbawiciela i Ducha Świętego.
"Ludzkości potrzeba matki - upomniał. - Dlatego Ojciec
wszelakiego życia pomyślał o Matce, którą dał Słowu Przedwiecznemu
na Jego wyprawę przez Nazaret w świat".
Jak każdy człowiek, przeżywał niekiedy trudne chwile
lub dostrzegał załamanie u innych. W jaki sposób zalecał zwalczać
smutek? - "Wspominać mądrość, dobroć, miłość i doskonałość Boga,
którego wszystkie dzieła są doskonałe". Dlatego słabemu człowiekowi
przystoi tylko ufność, hołd i dziękczynienie Najlepszemu Ojcu. Pomaga
zachować równowagę i pogodę serca.
Stefan Kardynał Wyszyński stawiał szczególnie wysokie
wymagania inteligencji. Ewangeliczne słowa: "Niechaj świeci światłość
wasza" (Mt 5, 16) pojmował jako powinność i i rozkaz. W pracy nad
sobą widział obowiązek patriotyczny i społeczny, bo "im wyżej stoi
człowiek, tym większe ma obowiązki moralne".
Jego zdaniem, bogate życie wewnętrzne i cnoty osobiste
jednostki: miłość bliźniego, bezinteresowność, cierpliwość i wytrwałość
- objawiają się na zewnątrz w działaniu na rzecz dobra.
Siły trzeba szukać w modlitwie. Za Piusem XI doradzał,
by wszelkie apostolstwo zaczynać na kolanach. Podkreślał zdecydowanie: "
Polska musi zrewidować swój styl życiowy, swoją moralność w życiu
osobistym, społecznym, zwłaszcza rodzinnym. Zadanie to jest jakby
zdwojone, bo jest ono moralnym obowiązkiem katolików".
Wierzył, że w Polsce wyrośnie "nowych ludzi plemię" -
ludzi doskonałych, twórczych dzieci Bożych. Z pewnością teraz prosi
o to w niebie Przenajświętszą Trójcę, za przyczyną Jasnogórskiej
Matki Kościoła.
Prymas Tysiąclecia - Niekoronowany Król Polski, Duchowy
Przywódca Narodu, Charyzmatyczny Duszpasterz i Kapłan - odszedł do
wieczności 28 maja 1981 r. - w dniu Wniebowstąpienia Pańskiego. Znamienne
to zrządzenie Opatrzności!
Wierzymy, że cieszy się zasłużonym szczęściem w Królestwie
Niebieskim. Jesteśmy również przekonani, iż dzięki swej świątobliwości
dostąpi niebawem chwały ołtarzy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu