Jako eklezjolog i autor prac naukowych o Prymasie Wyszyńskim,
chciałbym się choć trochę odnieść do dyskusji miesięcznika Znak na
temat Prymasa Tysiąclecia pt. Strażnik tradycji czy wizjoner, z udziałem
Haliny Bortnowskiej, Stanisławy Grabskiej, ks. Adama Bonieckiego,
Bohdana Cywińskiego, Wojciecha Wieczorka i Stefana Wilkanowicza,
pod kierunkiem Jarosława Gowina. Dyskusja ta ma też swoje publicystyczne
pokłosie w kilku sierpniowych numerach Tygodnika Powszechnego. Reprezentuje
ona środowisko Tygodnika Powszechnego, Znaku, Więzi i niektórych
Klubów Inteligencji Katolickiej. Całość tę nazwijmy umownie "Znakowcami",
dla uproszczenia. Ludzie ci należą do najwybitniejszych i w przeszłości
ogromnie zasłużonych publicystów laikatu polskiego o określonym profilu,
polskiego inteligenckiego katolicyzmu "otwartego". Dyskusję o Prymasie
Wyszyńskim, głównie w aspekcie kościelnym i duszpasterskim, znacznie
mniej politycznym i społecznym, trzeba uznać za bardzo pożyteczną.
Ale wzbudziła ona w kręgach klasycznego Kościoła polskiego znaczny
niepokój, zwłaszcza gdy po Rzymie krążą plotki, że beatyfikacja kard.
Wyszyńskiego ma być stopowana z powodu jego rzekomego "nacjonalizmu".
Z tego względu pominę tu ciekawe i słuszne uwagi o kard.
Wyszyńskim obojętne dla jego beatyfikacji, a zajmę się niektórymi
ważniejszymi wypowiedziami krytycznymi, które wydają się mieć coś
z postmodernizmu i drapieżności Boya-Żeleńskiego. Przy tym trzeba
zwrócić także uwagę, że różne zarzuty pod adresem kard. Wyszyńskiego
uderzają rykoszetem również w Prymasa Glempa, w Kościół polski w
ogóle, no i w Jana Pawła II. Zarzuty zebrał względnie syntetycznie
ks. Adam Boniecki: "Natomiast pozostały pewne negatywne skutki tego (
ocalenia Kościoła, wiary, Polski): religijność emocjonalna i socjologiczna,
nurt narodowo-katolicki, fakt, że na pobożność większy wpływ mają
Licheń czy Nasz Dziennik niż Katolicki Uniwersytet Lubelski...".
Dosyć podobnie pociągnął potem Stefan Wilkanowicz, mówiąc, że "po
jego śmierci uniwersalną religię miłości zaczęto przerabiać na ksenofobiczną
religię plemienną; teraz czeka nas etap trudnego oczyszczania polskiego
chrześcijaństwa z tych pogańskich naleciałości". Otóż w jednej i
drugiej wypowiedzi zawarty jest atak na wiązanie chrześcijaństwa
z narodem polskim i kulturą polską, na patriotyzm, rzekomą ksenofobię
wobec Wschodu i Zachodu, na katolicyzm masowy i ludowy, na autorytatywność
Kościoła katolickiego, a przede wszystkim jest to atak na rzekomy "
antysemityzm" kard. Wyszyńskiego i całego Kościoła polskiego, o czym
świadczy wyraźny zarzut "zamilczania Jedwabnego" (H. Bortnowska).
Bardziej otwarcie niektórzy dyskutanci zarzucają Prymasowi
Tysiąclecia budzenie religijności emocjonalnej, płytki kult maryjny,
również zresztą "zbyt emocjonalny", i rzucenie idei "niewolnictwa
Maryi". Tymczasem jak pogłębić kult Maryi poza po prostu miłością
ku Niej? "Pogłębili" ten kult teologowie zachodni tak, że po Soborze
Watykańskim II na długie lata zanikła w ogóle mariologia i kult Matki
Bożej bardzo osłabł w całej kulturze euroatlantyckiej. Idea zaś "
oddania się w niewolę miłości Maryi" wywodziła się jeszcze od Ludwika
Marii Grignion de Montfort (1673-1716) i częściowo także od Wilhelma
Józefa Chaminade (1761-1850) oraz od kilku innych mariologów francuskich
z czasów porewolucyjnych. Przede wszystkim "oddanie się w niewolę
miłości" jest metaforą idealizującą. Pamiętam, jak wówczas denerwowali
się także liczni księża, zanim zrozumieli duchową subtelność i kontekst
życiowy tej idei. Zarzut emocjonalizmu religijnego stawiał też zmarły
niedawno, wybitny socjolog religii, ks. Władysław Piwowarski, mój
kolega z KUL-u, ale to była raczej jego złość, że tej emocjonalności
nie daje się ujmować naukowo, bo pracowano na dawnej metodzie Francuza
- Gabriela Le Bras, który w religijności uwzględniał tylko poglądy
i praktyki. Tymczasem religijność bez żadnej emocji jest martwa.
Był też głos, jakoby kard. Wyszyński kiedyś komuś groził,
że za nieposłuszeństwo "go zniszczy" (S. Grabska). To zabrzmiało
tak, jakby groził śmiercią. Trzeba to jednak widzieć w kontekście
walki o życie Kościoła. Prawdą jest, że Prymas wymagał od ważniejszych
członków Kościoła, żeby podporządkowali się jego głównej strategii.
I skarżyli się na to księża nieraz. Ale w sytuacji śmiertelnego zagrożenia
Kościoła, a wraz z nim i narodu polskiego, sama Opatrzność dała człowieka
mocnego, twardego, władczego. Nie sądzę, by abulik czy dyskutant
był na jego miejscu lepszy.
Ktoś skarży się, że Prymas długo nie chciał wprowadzić
po Soborze trzech rzeczy: Mszy św. twarzą do ludzi, tekstów polskich
i duszpasterstwa małych grup - to ostatnie miał popierać dopiero
K. Wojtyła. Jednak tutaj nie wolno ferować sądów radykalnych. Tak
kazała roztropność. Księża podzielili się w tej sprawie. Gdzie indziej
na tym tle powstały potężne rozłamy: lefebryzm, zbanalizowanie liturgii
i ruchy sekciarskie małych grup. Po Soborze powstało na świecie ponad
siedem tysięcy synkretyzmów chrześcijańskich (w Polsce m.in. "Pojednanie",
odłamy "Odnowy w Duchu Świętym" i inne), a po daniu zielonego światła
dla niektórych ruchów charyzmatycznych napływają ciągle setki protestów
ze strony biskupów diecezjalnych, że rozpada się Kościół i zakony.
Kard. Wyszyński przeprowadził nas nie tylko przez "Morze Czerwone",
ale i przez różne bagna chaosu i nieładu.
Wydano dużo surowych sądów historyczno-kościelnych. Że
słaba była katecheza w ogóle i nie katechizowano dorosłych - a czy
to takie łatwe w czasach prześladowań? Że księża stosunkowo liczniej
kolaborowali ze służbami tajnymi niż świeccy - a kim były same te
służby, może duchownymi? Że Wyszyński za mało ufał laikatowi w Kościele
- w państwie policyjnym to nie takie proste; w Niemczech na pięciu
teologów świeckich trzech jest do gruntu skłóconych z Kościołem,
tu trzeba długich tradycji. Że Jan XXIII był bardzo postępowy, bo
zwołał sobór - tymczasem po wojnie przygotowywał sobór już Pius XII,
ale musiał zrezygnować, bo nie było odpowiedniego klimatu na świecie,
czy przez to był "niepostępowy"? Że list biskupów polskich do Niemców
w 1965 r. był dziełem Prymasa - ściśle biorąc, było to dzieło abp.
Bolesława Kominka z Wrocławia. Że Kościół nasz był zamknięty przed
Zachodem - ale Zachód był wówczas bardziej komunistyczny niż my,
przy tym zachwycał się komunizmem (np. P. Teilhard de Chardin). Że
poseł Znaku Stanisław Stomma w donosie do Watykanu przeciwko kard.
Wyszyńskiemu wykazał "miłość do Kościoła" - może i Kościół miłował,
ale według wiedzy księży, wtedy, w owym liście sugerowano zabranie
Wyszyńskiego z Polski do Watykanu, bo "był przeszkodą w normalizacji
stosunków między państwem a Kościołem w Polsce". Prawdą jest natomiast,
że Wyszyński nie chciał nuncjatury w Polsce, bo nasze doświadczenia
w tym względzie były od czasu Antoniego Possevino w XVI wieku jak
najgorsze.
Podobnie atakowany jest w dyskusji program duszpasterstwa
jako "chybiony": niski poziom katechezy, niedocieranie do dorosłych,
programy odgórne, zabijanie inicjatywy księży, zaniedbanie ekumenizmu,
nadmierna centralizacja władzy w Kościele, paternalizm wobec wiernych,
zła "konstrukcja Konferencji Episkopatu" (H. Bortnowska, S. Grabska),
choć statut dla naszej Konferencji Episkopatu został opracowany przed
dziesięcioma niespełna laty przez zespół pod kierunkiem bp. T. Pieronka
i uzyskał zatwierdzenie Stolicy Apostolskiej. Nasze szanowne panie
wszystko doskonale wiedzą, szkoda tylko, że nie mają władzy nad Kościołem.
Kiedy po śmierci kard. Wyszyńskiego pytano ks. Józefa Tischnera,
czy on lub kto inny zostanie prymasem, odpowiedział: "Jedno jest
pewne, nie zostanie nim Halina Bortnowska". No i wykrakał.
Charakter czysto liberalistyczny mają wypowiedzi, że
można "w sposób przemyślany wybierać sobie z dogmatów wiary", no
i z wartości etycznych, jak z menu (H. Bortnowska, B. Cywiński). "
Są dogmaty - mówił Cywiński - które mnie samemu nic nie mówią i mnie
nie obchodzą". Według S. Wilkanowicza, przed 50 laty rekolekcjonista,
ks. Marian Lewandowicz, wypowiedział kluczowe zdanie dla chrześcijaństwa: "
chrześcijanin to taki człowiek, który czuje się osobiście związany
z Chrystusem". Tymczasem Prymas Wyszyński miał ten osobisty wymiar
usunąć w cień. Mój Boże! Przecież to zdanie oderwane od Kościoła
tchnie czystym, sekciarskim, subiektywistycznym indywidualizmem.
Musi być ono wmontowane w obiektywne chrześcijaństwo. Dalej podnosi
się, że w Kościele jest miejsce dla pytających, wątpiących, grzesznych, "
innych" itd. To prawda, ale nie tylko dla nich, na nich Kościół się
nie kończy. Do Kościoła należą także wierzący, niewątpiący, szlachetni,
święci, niekonwertyci, "normalni". Kościół nie jest śmietnikiem ludzkim,
jest Ciałem Chrystusa i Ludem Bożym. I są obiektywne i pewne kryteria
przynależności do niego: wiara, sakramenty, posłuszeństwo, miłość.
Prof. Jacek Woźniakowski zabawił się w psychoanalizę (
TP, 26 sierpnia br.). Dlaczego Prymas Wyszyński tracił zaufanie do
przyzwoitych przecież i lojalnych "Znakowców"? Miałby to być, mianowicie, "
psychologiczny transfer" głębokiego żalu do Episkopatu, że się go
wyrzekł w 1953 r., a następnie, że Prymas wolał "potulne" poglądy "
paxowców" w dziedzinie doktryny społecznej Kościoła i nie chciał "
pięknie się różnić" ze Znakiem. Przy tym założeniem jest, oczywiście,
że sami "Znakowcy" byli - i są - idealni i święci, no i występują
w roli wizjonerów i wieszczów Kościoła polskiego i całej Polski.
Tymczasem taka psychoanaliza czyni z Wyszyńskiego niemal przypadek
kliniczny. Wielki i sławny Profesorze, czy tak można pisać? A co
do owego głośnego i bolesnego dla wszystkich odżegnania się Episkopatu
od swego Prymasa: Pamiętam, zaczynałem wtedy studia doktoranckie
na KUL-u. Wszyscy - studenci, księża i chyba ogół wiernych - byliśmy
źli na Episkopat. Mówiliśmy sarkastycznie, że dla ugody z ateistami
Episkopat gotów jest wydać list pasterski, że "Boga nie ma". Ale
jest poważne pytanie: Czy było inne wyjście dla Episkopatu co do
aresztowania Prymasa? Władze sowieckie, posługujące się zresztą w
dużej mierze Żydami, już prawie zniszczyły Kościoły we wszystkich
krajach ościennych. A u nas zagroziły, że usuną większość biskupów,
rozwiążą KUL i większość seminariów duchownych oraz resztę innych
szkół katolickich, wszystkich kleryków wezmą na kilka lat do wojska,
rozwiążą zakony (jak w Czechosłowacji), na parafie nałożą zabójcze
podatki, jak to wcześniej robiono w Rosji. Kto z ludzi odpowiadających
za los Kościoła chciałby spokojnie ryzykować?
W rezultacie metoda redukcjonistyczna od następnika do
poprzednika odkrywa w głębi wielu wypowiedzi omawianego środowiska,
także dawniejszych, specyficznie liberalno-demokratyczny, globalistyczny
i niemal postmodernistyczny obraz Kościoła w ogóle, a zwłaszcza w
Polsce. Według tego - Kościół winien być właściwie bez hierarchii, "
sobornościowy" (A. S. Chomiakow), jeśli już rządzony, to przez inteligencję
świecką, kapłani byliby jedynie do posług liturgicznych. Doktrynalnie
byłby to Kościół niemal klubo-kawiarniany, salonowy, dyskusyjny,
indywidualistyczny, subiektywistyczny, wyrastający jedynie z osobistego
dialogu z Bogiem, bez autorytetu wiary z góry, prywatny. Musi on
być abstrakcyjny, kosmopolityczny, antynarodowy (z wyjątkiem Żydów
katolików). Najlepszymi jego członkami mieliby być wątpiący, wiecznie
poszukujący, wielcy grzesznicy, konwertyci, różni osobowościowi ekscentrycy.
Ludzie normalni i tzw. lud mieliby tworzyć jedynie tło dla różnych
samozwańczych "ojców Kościoła". Podobnie na plan dalszy musiałby
zejść Kościół sakramentalny, doktrynalny i soteryjny.
Muszę powiedzieć, że my, starsi księża polscy, bardzo
cenimy, szanujemy i podziwiamy ludzi ze wspomnianych środowisk. Przyznajemy
także, że i w tej dyskusji wnieśli oni dużo ożywienia do publicystyki
kościelnej. Czasy nieustających panegiryków kościelnych, bez wspominania
Boga, muszą minąć. Ale zmęczyła nas już też, narastająca od roku
1989, jakaś drapieżność i agresja wobec wszystkiego, co polskie,
tradycyjne i klasyczne. Ktoś odpowie, że to tylko inne, niepozłacane
widzenie polskości, przede wszystkim uniwersalizujące. Ale nam się
wydaje, że to poszło za daleko, aż do przekroczenia granic etyki
chrześcijańskiej, do przekreślenia wspólnej nam macierzyńskiej polskości,
z której wyrastamy. Nie żyjemy w abstrakcji kosmopolitycznej. Właściwa
krytyka naszych postaw, wad i zacieśnień winna być rzeczowa, spokojna,
a nade wszystko fachowa i naukowa. Różne "popisowe" czy wręcz urazowe
sądy o Polsce i wielkich Polakach mogą sobie padać przy kawie, ale
nie mogą być głoszone ex cathedra w publicystyce. Jest to nieodpowiednie
zwłaszcza w czasie, kiedy mnożą się działania, na wielu płaszczyznach,
zmierzające do skolonizowania Polski.
Trzeba przede wszystkim odrobiny pokory i rezygnacji
z powszechnej nieomylności. Kilkakrotnie w dyskusji mówiono, że typowi
Polacy nie słuchają w niczym nauczania papieskiego, a jakiemu to
tygodnikowi Jan Paweł II zrobił wyrzut w specjalnym liście, że "osłabła
tam miłość do Kościoła"?
Pomóż w rozwoju naszego portalu