Uroczystości milenijne w Warszawie zakończyły się w niedzielę
26 czerwca 1966 r. Wydarzeniom z tego dnia kard. Stefan Wyszyński
poświęcił w swoich zapiskach wiele miejsca. Z częścią tej relacji
warto się zapoznać:
Gdy o godz. 17.45 jechałem do katedry przez ul. Kanoniczną,
nie widać było żadnych zespołów na ulicach. Szły ogromne rzesze wiernych.
Biskupi przyjechali autami. Dostęp do kanonii stworzyły "berety niebieskie"
straży porządkowej i księża. O godz. 18.00 bp Modzelewski odprawiał
cichą Mszę św. Zaraz w zakrystii powiadomił mnie, że samochód żuk,
zdążający do katedry po Obraz, był zatrzymany jako mający defekty.
MO pomogła nam i w tym wypadku, gdyż nie mieliśmy już zamiaru wywozić
Obrazu, a tylko chcieliśmy stwierdzić, czego oczekuje MO.
Po Mszy św. wygłosiłem kazanie konkluzyjne o założeniach
programowych dla dalszej pracy w nowym tysiącleciu. Po czym odśpiewaliśmy "
Te Deum" - po polsku. W stallach było około dwudziestu biskupów.
Katedra była przepełniona do ostatnich granic, podobnie okoliczne
uliczki, Kanonia, Dziekania, Jezuicka, Świętojańska, Plac Zamkowy.
Po śpiewie bp Modzelewski ogłosił zakończenie uroczystości milenijnych
archidiecezji warszawskiej i powiadomił, że dla uchronienia świętego
Obrazu od zniewag pozostanie on w katedrze (burza oklasków), aż do
czasu, gdy Sandomierz zabierze Obraz do siebie. Po czym odśpiewaliśmy "
Magnificat" i biskupi udzielili błogosławieństwa.
Usiłowaliśmy powoli wycofać się z katedry. Wyjście przez
ul. Świętojańską na Plac Zamkowy zakorkowane przez silne oddziały
bojówek, które trzymały się pod ręce. Ludzie usiłowali prowadzić
z nimi "dialog" o przejście, ale byli niemi. Używali typowych sposobów
walki ręcznej, rozpychali się ku przodowi, uderzając ludzi zwartymi
dłońmi. Ja wsiadłem do auta i ul. Jezuicką, przez Stary Rynek przejechałem
ku Barbakanowi. Przy kościele Dominikanów, w poprzek ul. Freta, stała
liczebna grupa młodych mężczyzn w eleganckich garniturach. Był to "
aktyw wewnętrzny", podobno ośrodek dyspozycyjny. Ludzi spędzano ku
ulicom nad Wisłę. Widocznie zależało im na tym, by nie dopuścić ludzi
do biskupów. Jadąc ul. Długą, zauważyłem przed pałacem Krasińskich
kilkadziesiąt autobusów niebieskich, pochodzących widocznie z prowincji.
Były to wozy, które przywiozły aktyw partyjny z Wołomina, Mińska
Mazowieckiego, Skierniewic i in. Przejechaliśmy Miodową, która była
niemal pusta. Przed Domem Arcybiskupów stało około trzystu osób,
inni byli na dziedzińcu. Od strony Kanonicznej nadbiegali inni. Ale
te ulice były zablokowane przez bojówki, które nie wpuszczały nikogo
z ul. Świętojańskiej na Plac Zamkowy.
Wkrótce cały dziedziniec napełnił się ludźmi. Z okna
pierwszego piętra przemawiałem i prosiłem o szybkie rozejście się
do domów. Ludzie śpiewali pieśni religijne i witali głośno nadchodzących
z katedry biskupów. Mieli oni trudności w przedostaniu się do domu,
gdyż kordony zamykały przejścia. MO wspierała cywilów. Bp Dąbrowski,
którego nie chciano wpuścić, pytał, na jakiej podstawie. Przecież
MO jest od tego, by bronić ludzi przed nieznanymi osobnikami, którzy
blokują ruch uliczny. Odpowiedź: "Taki jest rozkaz". Widać było,
że MO osłania i wspiera bojówkarzy aktywu. Wreszcie zebrało się w
domu kilkunastu biskupów. Nadpłynęła nowa fala wiernych, którzy wydostali
się z Placu Zamkowego. Wypełnili dziedziniec i stali, śpiewając.
Jeszcze raz udzieliłem błogosławieństwa i prosiłem, by się rozeszli,
bo "nie mam na płacenie mandatów karnych". Żart przyjęli oklaskami,
ale zaczęli powoli odpływać. Trwało to dość długo.
Zasiedliśmy do wieczerzy. Powoli uciszało się na dziedzińcu.
Ks. prał. Padacz i inni księża zamykali bramę wjazdową. Powoli przy
bramie zaczęły gromadzić się jakieś zespoły męskie. Stali w zwartej
grupie na wprost bramy. Rozpoczęły się naprzód gwizdy. Myśleliśmy,
że to na MO. Potem jakiś krzyk, który trudno było rozróżnić. Zdaje
się, że ścierały się dwa obozy. Jednak powoli krzyk stał się niemal
nieprzerwany. Na zamkniętym dziedzińcu krążyli nasi księża, głównie
ks. prał. Padacz. Chcąc zorientować się w charakterze tej grupy,
poszedłem do Sali Dziekańskiej w Kurii Metropolitalnej Warszawskiej,
skąd mogłem przez okno obserwować zebranych. Byli to przeważnie młodzi
mężczyźni, typu urzędniczego. Jedni krzyczeli, inni palili papierosy.
Przeważnie stali tyłem do domu. Jakiś prowodyr odczytywał z kartki,
przy świetle latarki, hasła, które podawał zebranym. Ulica była wygaszona
ze światła. Podobnie okoliczne domy. Tylko na Rezydencji Prymasowskiej
widniał oświetlony obraz Matki Bożej Częstochowskiej na czerwonym
tle, nad emblematami milenijnymi. Mimo woli skupiał on uwagę wszystkich
manifestantów, gdyż był jedynym światłem. Zaczęto śpiewać "O część
wam, panowie" itp., po czym "Międzynarodówkę". Otrzymaliśmy adres,
kim są manifestanci. Widać było urzędniczy charakter manifestacji.
Odrabiali kawałek biurokratycznie. Bez entuzjazmu skandowali: "Wyszyński
do Rzymu" (przez 5 minut), po czym: "Zdrajca, zdrajca... nie przebaczymy"
itp. Trwało to wszystko do 22.00, pod ochroną MO. [...]
W domu moim panował spokój. [...] Wszyscy zachowali pogodę
serca, słusznie myśląc, że chwałę Matki Najświętszej trzeba czymś
okupić, by wszystko było "per Mariam - soli Deo". Może to ilustracja
do naszego "niewolnictwa Maryjnego", gdyż w Warszawie Matka Najświętsza
cały czas była "uwięziona" w katedrze i nie mogła wyjechać z Warszawy.
Swoją obecnością nad nami wspierała uwięzionych i łamała urzędową
złość manifestantów. Wszyscy byliśmy pod wrażeniem wspaniałej postawy
ludu warszawskiego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu