Reklama

"Będę cię nosił na rękach"

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Dla Pawła i jego rodziców to już trzecie święta Bożego Narodzenia przeżywane za oceanem, z dala od rodzinnego domu. Nie przygnała ich w te strony chęć polepszenia bytu materialnego, jak to bywa najczęściej, ale nadzieja i miłość, które nie znają granic. W świąteczne dni będą wszyscy razem w jednym z podnowojorskich szpitali. Radość wspólnego świętowania nie będzie wolna od bólu, który da o sobie znać w szczególny sposób, gdy wszyscy wezmą do ręki biały opłatek, z wyjątkiem Pawła. Jego ręce pozostaną bezwładne na szpitalnej kołdrze.
Jednak wbrew wszelkim przeciwnościom życia, na twarzy Pawła można zobaczyć uśmiech nadziei, wdzięczności i radości. Rodzi się to z miłości, którą Paweł kumuluje w sobie i wokół siebie. Jakże wzruszająca jest miłość rodzicielska. Ojciec Pawła - mimo problemów z sercem - ciężko pracuje, aby choć trochę zarobić na pokrycie olbrzymich wydatków związanych z leczeniem syna. A każdą wolną chwilę, w miarę możliwości, chciałby z nim dzielić. Zaś matka dniem i nocą pochyla się z czułością nad swoim jedynym dzieckiem. Miłość do syna dodaje jej sił, wiara w Boga przynosi nadzieję. Nieraz, jakby przygniecioną ciężarem cierpienia, z twarzą ukrytą w dłoniach, można ją spotkać na modlitwie w szpitalnej kaplicy. I tylko Bóg może zliczyć łzy spadające w samotności. Swoją wiarę chce jak najpełniej dzielić ze swoim dzieckiem.
Paweł czuje tę miłość i odpłaca tym samym, tylko w inny sposób. W tym roku przed Dniem Matki otrzymał prezent. Ucieszył się bardzo, ale tylko dlatego, że mógł go dać swojej mamie. Do tego prezentu dołączył kartkę ze słowami: "Najdroższa Mamo! W dniu Twojego święta życzę Ci z całego serca, abyś w zdrowiu i szczęściu żyła 150 lat. Jestem pewien, że to się spełni. Dziękuję Ci za serdeczną opiekę nade mną, za nieustanną pomoc, troskę i miłość. Kiedy wyzdrowieję, będę Cię nosił na rękach. Kochający Cię z całego serca Paweł".
Na moją prośbę Paweł opowiedział o swojej tragedii i swojej nadziei, a rąk do spisania użyczyła mu mama. Oto jego słowa:

Mam 16 lat. Moja tragedia wydarzyła się 8 listopada 2000 r. Miałem wtedy ponad 14 lat. Tamtego dnia obudziłem się rano i poczułem, że moja lewa noga dziwnie zdrętwiała. Mama powiedziała mi, że widocznie źle leżałem, że to się zdarza. Poszedłem do szkoły, ale moje samopoczucie ciągle się pogarszało. Wieczorem miałem ból głowy i karku, drętwiały mi nogi i ręce. Pojechaliśmy na pogotowie, gdzie stwierdzono grypę. Nie mogłem już chodzić, miałem zawroty głowy. W nocy zatrzymał się mocz, rano było jeszcze gorzej, już się zataczałem. Lekarz dziecięcy z naszej przychodni skierował mnie natychmiast do szpitala zakaźnego w Mielcu, skąd karetką przewieziono mnie do Szpitala Wojewódzkiego w Rzeszowie na oddział neurologiczny. W Rzeszowie byłem sześć dni i każdego dnia mój stan się pogarszał. Trzeciego dnia pani ordynator Wątrobska powiedziała mojej mamie na osobności, że w każdej chwili mogę umrzeć. Ja dowiedziałem się o tym dopiero niedawno, ale dla moich rodziców był to szok. W piątym dniu pobytu w rzeszowskim szpitalu zostałem zaintubowany, ponieważ zacząłem się dusić, a moja mama, która cały czas była przy mnie, myślała, że umieram. 16 listopada, chyba cudem, znaleźliśmy się w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. O przyjęcie mnie do Centrum rodzice prosili Lekarza Dyżurnego Kraju. Przysłano po nas helikopter. W Warszawie zostałem poddany leczeniu sterydami, które w rezultacie nic nie dało, a prawdopodobnie spowodowało różne uszkodzenia mojego organizmu. Po dwóch miesiącach pobytu w Warszawie zostałem odesłany do Mielca z diagnozą: "wysokie uszkodzenie rdzenia kręgowego nieznanej etiologii". W Mielcu w Szpitalu Powiatowym leczenie polegało na leżeniu i podawaniu mi - Dormicum - środka usypiającego. Straciłem apetyt, schudłem 37 kg. Zaczęły mi się robić odleżyny, byłem niedożywiony. Moi rodzice zaczęli rozpaczliwie szukać ratunku za granicą. Pisali listy do różnych zagranicznych gazet, szukając na tej drodze pomocy.
Zaświtał dla nas promyk nadziei, gdy dr Elżbieta Wirkowski przeczytała w Nowym Dzienniku, gazecie polonijnej ukazującej się w Nowym Jorku, list mojej mamy, w którym prosi o pomoc, o ratunek dla mnie. Dzięki niej otrzymaliśmy zaproszenie ze szpitala Winthrop w Mineoli. Stało się to możliwe dzięki ludziom dobrej woli, którzy zebrali dla nas pieniądze na podróż. Ponieważ w samolocie zamontowano dla mnie specjalne łóżko oraz leciał z nami lekarz, podróż kosztowała nas 5 tys. dolarów. W szpitalu w Winthrop przeszedłem operację rdzenia kręgowego w odcinku piersiowym i okazało się, że była tam woda, wykluczono obecność nowotworu, czego obawiali się lekarze w Winthrop. Mieliśmy bardzo dobrą opiekę, ale po dwóch miesiącach musieliśmy opuścić szpital, gdyż już wszystko, co było możliwe tam do zrobienia, zostało zrobione, a ponadto każdy dzień pobytu w szpitalu kosztował od 1000 do 1500 dolarów.
Dr Wirkowski załatwiła mi szpital rehabilitacyjny w Walhall Blythedale. Przebywam tu od 4 września 2001 r. Przyjechałem z Polski wycieńczony, w nerkach utworzyły mi się kamienie. W grudniu 2001 r. zrobiono mi zabieg i przez brzuch wprowadzono rurkę do żołądka, zacząłem być dożywiany wysokokalorycznymi odżywkami. W marcu miałem laserowe rozbijanie kamieni w nerkach. Mój organizm zaczął się odradzać. Od kwietnia tego roku czuję się coraz lepiej. Przytyłem 18 kg, odzyskałem apetyt. Ostatnie miesiące mam bardzo pracowite, jeżdżę na wózku do szkoły, która znajduje się tu, w szpitalu, gdyż nie chciałbym zaniedbywać nauki. W Polsce byłem zawsze dobrym uczniem. Mam także rehabilitację. Ćwiczę oddychanie, bo od dziewiętnastu miesięcy oddycham tylko dzięki respiratorowi.
Bardzo szkoda mi mojej mamy, która przez cały czas mojej choroby jest ze mną, żyje w szpitalu i nie opuszcza mnie ani na chwilę. Dzięki niej jestem taki silny i zadbany. Mama podtrzymuje mnie na duchu, wszystko przy mnie robi, nawet gimnastykę, gdyż była nauczycielką wychowania fizycznego i zna się na tym. Mama mnie także karmi, jest moimi rękami w razie potrzeby. Wiem, że bez niej załamałbym się już dawno. Zostałem tak nagle wyrwany z normalnego życia, nawet podrapać się nie mogę. Byłem silny, wysportowany - aż tu nagle taki cios. Moi koledzy i koleżanki, a także wychowawczyni korespondują ze mną cały czas, ale nie spotkam się już z nimi, bo w tym roku kończą gimnazjum.
Wiem, że mój przypadek jest bardzo ciężki i niespotykany, prawdopodobnie miałem krwawienie do rdzenia kręgowego na odcinku szyjnym i to spowodowało zmiażdżenie rdzenia, po prostu powstała dziura i dlatego nie ma przewodzenia impulsów z mózgu do reszty ciała. Doświadczenia regeneracji rdzenia kręgowego są obecnie przeprowadzane na zwierzętach, może za rok, dwa, pięć lub dziesięć lat będą wykonywane na ludziach. Ja muszę przeczekać ten czas w dobrej formie i być gotowy, może się uda. Bardzo chciałbym być zdrowy, lubię spacerować, lubię sport, a w łóżku życie jest bardzo żałosne i ubogie, tym bardziej że nie mogę się ruszyć. Jak mnie położą, tak muszę leżeć. Dlatego wierzę mocno, że będę zdrowy, będę chodził. Widocznie Pan Bóg chciał mnie poddać takiej próbie, ale na pewno mnie nie zostawi w takim stanie. Czeka mnie jeszcze bardzo dużo, wiem o tym, dlatego staram się dużo ćwiczyć i pracować nad sobą, żeby być w dobrej formie. Moi rodzice są przy mnie, bardzo mnie kochają i także dla nich muszę wyzdrowieć. Poświęcili dla mnie wszystko - dom, spokój, pracę i przyjaciół. Chciałbym, w imieniu swoim i moich rodziców, podziękować także wszystkim ludziom, którzy mi pomogli i dzięki którym tu jestem i żyję, którzy wspomagali mnie psychicznie i finansowo zarówno w Polsce, jak i tu, w Ameryce.

Paweł Szkutnicki

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Ghana: nie ma kościoła, w którym nie byłoby obrazu Bożego Miłosierdzia

2024-04-24 13:21

[ TEMATY ]

Ghana

Boże Miłosierdzie

Karol Porwich/Niedziela

Jan Paweł II odbył pielgrzymkę do Ghany, jako pierwszą na Czarny Ląd, do tej pory ludzie wspominają tę wizytę - mówi w rozmowie z Radiem Watykańskim - Vatican News abp Henryk Jagodziński. Hierarcha został 16 kwietnia mianowany przez Papieża Franciszka nuncjuszem apostolskim w Republice Południowej Afryki i Lesotho. Dotychczas był papieskim przedstawicielem w Ghanie.

Arcybiskup Jagodziński opowiedział Radiu Watykańskiemu - Vatican News o niezwykłej wierze Ghańczyków. „Sesja parlamentu zaczyna się modlitwą, w parlamencie organizowany jest też wieczór kolęd, na który przychodzą też muzułmanie. Tutaj to się nazywa wieczorem siedmiu czytań i siedmiu pieśni bożonarodzeniowych" - relacjonuje. Hierarcha zaznacza, że mieszkańców tego kraju cechuje wielka radość wiary. „Ghańczycy we wszystkim, co robią, są religijni, to jest coś naturalnego, Bóg jest obecny w ich życiu we wszystkich jego aspektach. Ghana jest oczywiście państwem świeckim, ale to jest coś naturalnego i myślę, że moglibyśmy się od nich uczyć takiego entuzjazmu w przyjęciu Ewangelii, ale także tolerancji, ponieważ obecność Boga jest dopuszczalna i pożądana przez wszystkich" - wskazał.

CZYTAJ DALEJ

Konferencja naukowa „Prawo i Kościół” w Akademii Katolickiej w Warszawie

2024-04-24 17:41

[ TEMATY ]

Kościół

prawo

konferencja

ks. Marek Paszkowski i kl. Jakub Stafii

Dnia 15 kwietnia 2024 roku w Akademii Katolickiej w Warszawie odbyła się Ogólnopolska Konferencja Naukowa „Prawo i Kościół”. Wzięło w niej udział ponad 140 osób. Celem tego wydarzenia było stworzenie przestrzeni do debaty nad szeroko rozumianym tematem prawa w relacji do Kościoła.

Konferencja w takim kształcie odbyła się po raz pierwszy. W murach Akademii Katolickiej w Warszawie blisko czterdziestu prelegentów – nie tylko uznanych profesorów, ale także młodych naukowców – prezentowało owoce swoich badań. Wystąpienia dotyczyły zarówno zagadnień z zakresu kanonistyki i teologii, jak i prawa polskiego, międzynarodowego oraz wyznaniowego. To sprawiło, że spotkanie miało niezwykle ciekawy wymiar interdyscyplinarny.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję