25 maja br. rząd izraelski zaakceptował, z rezerwą, plan pokojowego rozwiązania konfliktu izraelskiego, przygotowany i sponsorowany przez Stany Zjednoczone, Unię Europejską, Rosję
i ONZ, znany jako road map - "mapa drogowa". Wydaje się, że po raz pierwszy od wielu lat rząd amerykański, z prezydentem Bushem na czele, zaangażował się w rozwiązanie
niekończącego się konfliktu izraelsko-palestyńskiego, a jest to warunek sine qua non, aby nakłonić władze izraelskie do rozmów pokojowych, gdyż władze te ignorują zarówno Europę i Rosję,
jak i ONZ, uważając je za stronnicze i propalestyńskie.
Czy oznacza to, że w ciągu najbliższych lat uda się bez większych przeszkód doprowadzić do utworzenia państwa palestyńskiego i zakończenia konfliktu, który trwa nieprzerwanie
od czasu powstania państwa Izrael? Na pewno nie, a jest ku temu kilka powodów.
Po pierwsze - stanowisko Stanów Zjednoczonych. Prezydent Bush uznał za konieczne powstanie państwa palestyńskiego i podjął się bardzo trudnego i ryzykownego z politycznego
punktu widzenia zadania mediatorstwa w konflikcie izraelsko-palestyńskim po zakończeniu zwycięskiej wojny przeciwko Irakowi Saddama Husajna, aby udowodnić światu arabskiemu, że wojna ta nie
była agresją na muzułmański kraj, bogaty w ropę naftową, ale miała za cel obalenie nieludzkiego dyktatora, w którego rękach znajdowała się broń masowego rażenia, i wprowadzenie
demokracji na Bliskim Wschodzie. Nie jest to jednak zadanie łatwe. Najbliżsi współpracownicy obecnego prezydenta USA wywodzą się z lobby żydowskiego oraz z nastawionej prosyjonistycznie
chrześcijańskiej prawicy amerykańskiej, tzw. newcons (nowych konserwatystów). Te dwie grupy wywierają przemożny wpływ na decyzje Busha w kwestii Izraela, a wpływ ten będzie rósł
jeszcze w miarę zbliżania się wyborów prezydenckich w 2004 r. To dzięki ich wpływom Izrael jest postrzegany w Stanach Zjednoczonych jako najlepszy sojusznik w walce
z terroryzmem i amerykański "bastion" na Bliskim Wschodzie. W takiej sytuacji prezydentowi trudno będzie podejmować bezstronne, a więc sprawiedliwe decyzje.
Po drugie - w obozie palestyńskim działają fundamentalistyczne grupy islamskie, które nigdy nie pogodziły się z faktem istnienia w Palestynie państwa Izrael. Grupy
te rekrutują swych członków spośród zdesperowanej ludności palestyńskiej - ofiar okupacji izraelskiej, upokorzeń, bezrobocia, ubóstwa, beznadziejności. Zamachy terrorystyczne nakręcają niekończącą się
spiralę ataków i odwetów, będącą na rękę tym wszystkim siłom, które nie chcą pokoju. A wrogami pokoju są również fundamentaliści stojący po drugiej stronie barykady, czyli "fundamentaliści
Tory", dążący do powstania wielkiego Izraela od morza aż po Jordan. Nie zgadzają się oni na pokojowe rozwiązanie konfliktu ani na powstanie jakiegokolwiek państwa palestyńskiego, ponieważ przekreśliłoby
to ich plany ("Po cóż nam pokój, skoro nie odzyskamy naszej ziemi", tzn. terenów Wielkiego Izraela). Tym grupom żydowskim zamachy samobójcze zdesperowanych Palestyńczyków są na rękę, gdyż stają się pretekstem
do pacyfikacji miast i wiosek palestyńskich, do rozbudowy kolonii na terenach, na których powinno powstać państwo palestyńskie, do dalszej okupacji i obecności wojsk z "gwiazdą
Dawida" na Wschodnim Brzegu Jordanu, a - jak mawiał Ben Gurion - "nasze granice są tam, gdzie są nasi żołnierze". Rabin Haim Druckman, jeden z przywódców ruchu osadników, a jednocześnie
deputowany do Knesetu, twierdzi, że Arabowie nie mają żadnego prawa do tej ziemi, bowiem ma je tylko naród żydowski. Publikacje i strony internetowe żydowskiej skrajnej prawicy zieją nienawiścią
do Arabów (w imię politycznej poprawności o tym zastraszającym fundamentalizmie żydowskim mało się pisze i mówi), a w czasie demonstracji, która miała miejsce w Jerozolimie
po spotkaniu Busha z Szaronem i Abu Mazenem, 40-tysięczny tłum krzyczał: "Śmierć Arabom!", "Szaron zdrajca!". Avigor Lieberman, minister transportu w rządzie Szarona,
otwarcie grozi wojną domową w obronie kolonii. Nie należy zapominać także, że to te kręgi społeczności żydowskiej odpowiedzialne są za zamordowanie premiera Rabina, który próbował
rozwiązać konflikt izraelsko-palestyński w myśl zasady "pokój za ziemię". Dziś mają one swych przedstawicieli w obecnym prawicowym rządzie. Sam Szaron natomiast nigdy
nie ukrywał, że nie chce powstania w pełni niepodległego państwa palestyńskiego na terenach, które dla Żydów są po prostu "ich" Judeą i Samarią, ani nie zgodzi się na oddanie dużych
żydowskich kolonii (co najwyżej zgadza się na zlikwidowanie awanpostów zorganizowanych przez żydowskich osadników wokół większych kolonii po 2001 r., a jest ich 116).
Od dawna media próbują narzucić światu jednostronną wizję konfliktu izraelsko-palestyńskiego, zgodnie z którą terroryzm palestyński jest główną przyczyną niemożności jego rozwiązania, a to
przecież Izrael dąży do rozwiązania "kwestii palestyńskiej" przy użyciu swej potęgi militarnej i przewagi dyplomatycznej i strategicznej. Jest absurdem, że społeczność międzynarodowa
nie domaga się od Izraela respektowania prawa międzynarodowego i praw człowieka oraz wprowadzenia w życie rezolucji Narodów Zjednoczonych, tak jakby w całej sprawie chodziło
jedynie o "bezpieczeństwo Izraela".
Według Samiego Adwana, Palestyńczyka, współdyrektora Instytutu Poszukiwania Pokoju na Bliskim Wschodzie (PRIME), "uchodźcy palestyńscy, kolonie żydowskie i terroryzm" nie są najważniejszymi
przeszkodami na drodze do pokoju. Nie będzie pokoju, jeżeli "Izraelczycy nie zmienią swego stosunku do Palestyńczyków i do ich ziem. Powinni oni zrezygnować z marzeń o Ziemi
Obiecanej i zrozumieć, że istnieją także Palestyńczycy, którzy chcą tam żyć. Poza tym muszą przyznać, że w 1967 r. zagarnęli ziemię i dlatego są na niej okupantami,
a ich kolonie zostały założone nielegalnie, wbrew międzynarodowemu prawu".
Propaganda syjonistyczna i lata konfliktu sprawiły, że w społeczeństwie izraelskim dominują postawy ekstremistyczne i nastroje wrogości do "drugiej strony". Na szczęście
istnieją jednak grupy i organizacje żydowskie - zarówno w Izraelu, jak i diasporze - które nie podzielają logiki rozprawienia się z "wrogiem - Arabem" i próbują
zrozumieć racje Palestyńczyków. Szwajcarska dziennikarka Bettina Mueller zebrała świadectwa Żydów zaangażowanych w sprawiedliwe rozwiązanie konfliktu z Palestyńczykami i opublikowała
je w książce o znamiennym tytule: Racje wroga. Żydowskie głosy na rzecz sprawy palestyńskiej (wydawnictwo Edizioni Casagrnade, Bellinzona 2002).
Pomóż w rozwoju naszego portalu