Jest wiele bardzo ważnych aspektów jego posługi jako prymasa. Wiele z nich zostaje ostatnio wspominanych, omawianych, komentowanych w mediach i prasie z racji beatyfikacji. Chciałbym skupić się na czymś, co może do najbardziej istotnych w jego posłudze nie należy, jednak odegrało bardzo ważną rolę w jego życiu dla zachowania kondycji fizycznej, psychicznej i duchowej. Ta kondycja, pomimo internowania w Rywałdzie Szlacheckim (26.09-12.10.1953), Stoczku Warmińskim (12.10.1953-6.10.1954), Prudniku (6.10.1954-29.10.1955) i Komańczy (29.10.1955-28.10.1956) okazała się być bardzo dobra i pozwoliła na zrealizowanie bardzo ważnego projektu kardynała Wyszyńskiego, jakim były Śluby Jasnogórskie Narodu Polskiego oraz na kontynuowanie z mocą i tytanicznym zaangażowaniem swojej posługi jako prymasa w kolejnych latach.
Co sprawiło, że kondycja kardynała okazała się być dobra, pomimo ciągłych szykan, uniemożliwienia mu wypełniania obowiązków związanych z byciem ordynariuszem i prymasem, internowania, odizolowania od przyjaciół, życia w niepewności jutra? Skąd miał tę siłę, że nawet oficerowie komunistycznej służby bezpieczeństwa dziwili się, że pomimo kilku lat trudnych warunków Wyszyński wciąż dobrze wygląda? Jest pewien kierunek postawy prymasa, który okazuje się dzisiaj odciskać pozytywne piętno na młode pokolenie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W dzisiejszych czasach wielu młodych ludzi szybko się poddaje. Wystarczy, że coś się nie powiedzie, nie dojdzie do realizacji zamierzonych planów i już przychodzi frustracja, która prowadzi nie rzadko do totalnego załamania. Miniony rok obostrzeń, dla wielu odizolowania od najbliższych, oraz uniemożliwienia spędzania czasu w ulubionych miejscach rozrywki sprawił, że kondycja fizyczna, psychiczna i duchowa została naruszona. Spotykam dzisiaj tych, którzy opowiadają o swoich trudnych doświadczeniach związanych z tym czasem. Często mówią, że trudno jest się im pozbierać oraz wspominają, że jednak zmarnowali trochę ten czas i przyznają, że rzeczywiście można było inaczej sobie wszystko poukładać. Słucham ich ze zrozumieniem i współczuciem oraz z chęcią pomocy. W ostatnim czasie natomiast często myślę o tym w kontekście internowania kardynała Wyszyńskiego. Próbuję szukać w jego życiu tego wszystkiego, co wpływało na jego silny charakter, nieugiętość oraz na siłę do przezwyciężania trudności. Skoro dzisiaj tylu młodych ludzi mówi o potrzebie samorozwoju, poszukuje specjalistów zdolnych wpływać na doskonalszą wydajność pracy, na lepszą umiejętność zarządzania czasem i w ogóle sobą, to dlaczego nie uczyć się od tych, którzy robili to wzorowo? Kardynał Stefan Wyszyński właśnie to robił i mógłby znaleźć poczytne miejsce jako przykłady we wszelkiego rodzaju poradnikach dotyczących samorozwoju.
Reklama
Siłą kardynała była oczywiście głęboka wiara, która sprawiała, że widział więcej i dalej. W jego posłudze w swoisty sposób chodziło o to, do czego sam często nawiązywał głosząc w archikatedrze warszawskiej. Wspominał epizod, kiedy w czasie trwającej wojny jako młody kapłan dostrzegł rolnika siejącego wiosną zborze. Zapytał gospodarza, dlaczego z takim spokojem idzie polem i sieje, kiedy nad głowami latają samoloty i spadają bomby i dlaczego to robi zachowując się, jak gdyby był czas pokoju. Rolnik odpowiedział, że gdyby bomby spadły na spichlerze z ziarnem przeznaczonym na siew, to pewnie pożar strawił by wszystko, a jeżeli coś posiane urośnie, to ktoś zostanie nakarmiony chlebem, nawet wtedy, jeżeli on już nie będzie żył. To wydarzenie musiało mocno wpłynąć na Wyszyńskiego, skoro w jego biskupim posługiwaniu, w jego decyzjach i sposobie bycia widzimy właśnie postawę tego siewcy, który walczy o ziarno i przede wszystkim myśli o tych, którzy będą się karmić chlebem z tego ziarna.
Prymas pierwsze, co zrobił po swoim internowaniu, ustalił plan dnia. Miał jasno określone ramy czasowe modlitwy, pracy i odpoczynku. Codziennie to samo. Modlitwa, praca, odpoczynek. Nie usiadł i nie użalał się nad sobą. Nie położył się i nie patrzył z frustracją w sufit złoszcząc się na zaistniałą sytuację. Nie nudził się zastanawiając, co by tu robić, kiedy nie ma codziennych biskupich obowiązków. Pomimo internowania wciąż miał poczucie wolności i dalej czuł się pasterzem. Dalej robił swoje. Ktoś z tego siewu zamiast zniszczenia będzie jadł chleb. Więzienie dla prymasa nie było straconym czasem. My dzisiaj jemy ze stołu prymasa, ze stołu jego modlitwy i pracy.