Po raz kolejny przedstawiciele partii postkomunistycznej wojowniczo stroszą pióra, przybierają groźne miny z zamiarem przestraszenia przeciwnika. Kim jest przeciwnik? Zawsze ten sam: Kościół i naród (ten
ostatni w komunistycznej nowomowie występuje pod kryptonimem: „Ugrupowania prawicowe”). Ile razy będziemy jeszcze słyszeli tę mantrę, że już dosyć, że trzeba położyć kres panoszeniu się Kościoła,
korzystaniu przez niego z przywilejów, bezkarnemu tumanieniu kobiet i dzieci, co znaczą życie, miłość, rodzina.
Styl tych wystąpień jest niezmienny od ponad stu lat, kiedy to po raz pierwszy pojawili się u nas komunistyczni agitatorzy i z taką samą pewnością siebie, łamaną polszczyzną, z trudem budując proste
zdania, odmawiali Kościołowi prawa do istnienia, a ludzi wierzących, czyli naród, określali mianem ciemniaków.
Co się od tamtego czasu zmieniło? Bardzo wiele. Wówczas ci, którzy słuchali agitatorów socjalistycznych i komunistycznych, to byli ludzie z najprymitywniejszych środowisk, tzw. lumpenproletariat,
a także kosmopolityczna inteligencja niepolskiego pochodzenia, która zresztą nie musiała tego słuchać, były to bowiem „idee” doskonale jej znane z pism socjalistycznych, w których agitatorów
mylono z myślicielami, filozofami, biorąc za dobrą monetę formuły efekciarskie, pozornie głębokie, w istocie płaskie i trywialne. Zmienił się jednak człowiek. Oczywiście, nie w swej istocie. Nie zmieniła
się na jotę jego natura. Zmianie uległa jednak w wielkim stopniu kultura życia, etyka przedstawicieli władzy oraz instytucji państwowych, oświata, stosunki społeczne, także oddziaływanie kultury wysokiej.
We wszystkich tych dziedzinach doszło do obniżenia poziomu moralnego, że uzasadniona jest więc teza o masowej skali zmiany mentalności Polaków. W najbardziej katolickim kraju Europy, gdzie jeszcze sto
lat temu publicznie wygłaszane tyrady przeciw Kościołowi, godzenie w rodzinę, uwłaczanie człowieczeństwu uznano by za szaleństwo, prowokację, niszczenie fundamentów społeczeństwa, zamach na porządek i
spoistość państwa - dziś w zasadzie to wszystko staje się czymś banalnym. Dziś to, co mówi SLD - a przed czym wstrzymywało się przed akcesem unijnym - właściwie nikogo specjalnie nie
dziwi i nie porusza.
Zwykłych Polaków nie interesuje, po co SLD wypowiada dziś tyle antykatolickich haseł. Tymczasem to jest prawdziwie interesujące. SLD nie osiągnie w ten sposób nic konkretnego, stworzy natomiast pewnego
rodzaju zasłonę dla swoich poważniejszych działań. A są to: przekazanie (nieuchronne) władzy w ręce środowisk, które najlepiej zabezpieczą interesy postkomunistów, a we frazeologii politycznej mogą nawet
skrajnie różnić się od oficjalnego programu SLD, oraz dalsze popieranie niszczenia kultury. Ten ostatni punkt jest programem najistotniejszym, nigdy nie przedstawianym publicznie, programem dalekosiężnym,
o skutkach, które będą rozłożone na wiele pokoleń.
Przestrzenią kulturową, w którą jeszcze do końca nie wdarły się degradujące wpływy, tak trwale godzące w człowieka, jest Kościół.
W ostatnim felietonie mówiłam o fatalnym wpływie radiowej muzyki popularnej płynącej z setek tysięcy odbiorników w miejscach publicznych. To tylko jeden, ale jaskrawy przykład tendencji degenerowania
tkanki kulturowej. Jesteśmy bowiem jako społeczeństwo zupełnie bezbronni wobec inwazji dźwiękowego chaosu, brudu, zaśmiecającej umysł, niszczącej wrażliwość papki muzycznej, połączonej z prymitywnym,
często wręcz chamskim dowcipem radiowym, płaskim komentarzem, wybiórczą, niepogłębioną informacją. To wszystko niszczy nas, bowiem spłaszcza poziom refleksji, unifikuje reakcje, pozbawia zapotrzebowania
na piękno i harmonię, przyzwyczaja do prostactwa i brzydoty na co dzień. Muzyka popularna, ze względu na jej wszechobecność, jest jednym z najbardziej istotnych elementów w walce o człowieka, prowadzonej
na ogromną skalę na terytorium kultury. Jest to o wiele groźniejsze zjawisko niż wojownicze pokrzykiwanie liderów partii postkomunistycznej, zjawisko, które przez tę lewicową formację jest animowane i
wspierane na całym świecie - z wydajnym udziałem innych środowisk, podobnie jak komuniści zainteresowanych zmianą mentalności i kultury w najszerszym wymiarze.
Niedawno jeden z reprezentantów ambitnego gatunku muzyki, jakim jest jazz współczesny, powiedział, że dość duże zainteresowanie dla jego twórczości świadczy, że jako społeczeństwo nie jesteśmy jeszcze
„na tak beznadziejnym poziomie, jak to usiłuje się nam wmawiać”. To prawda. Ci, którzy sięgają po inny rodzaj muzyki niż ta, która jest wszechobecna, bronią się bardzo świadomie przed czymś,
co rozpoznają jako rzecz o groźnych następstwach. Tymczasem w wielu szkołach dawno już zanikła nawet szczątkowa edukacja muzyczna, połączona z prowadzeniem dzieci na koncerty, uczeniem słuchania poważnej
muzyki. Powszechnie uważa się, że dyskoteka to jest to, co najlepsze dla młodych Polaków, i że szkoła może być doskonałym dla niej miejscem. To najlepiej świadczy, jak dalece zabrnęliśmy jako społeczeństwo
w świat prymitywnych doznań, prostackich rytmów, ryków i wrzasków określanych mianem kultury i rozrywki przez współczesny marksizm.
Wszystko się zmienia, zgodnie z zamysłami tych, którym zależy właśnie na poddawaniu nas nieustannej zmianie, bowiem tylko w tym niepokoju, rozkołysaniu, przymuszonym przystosowaniu się do coraz to
ostrzejszych form, dźwięków, mód utracimy przynależność do samych siebie. Pozostaje jednak Kościół i trwa jak skała, o którą rozbijają się przypływy oceanów „nowości”. O tę skałę właśnie toczy
się zacięty bój. Nie tylko o jego „przywileje”, choć należne Kościołowi prawa i swobody są bezdyskusyjną sprawą, ale o jakość tej jedynej w swoim rodzaju przestrzeni duchowej, gdzie Bóg spotyka
się z człowiekiem.
Dziś wszelkimi sposobami próbuje się narzucić Kościołowi prostacką muzykę w jego wnętrzach. Ostatnio rozmawiałam z księdzem, w którego kościele rozgościł się zespół muzyczny, który w czasie Liturgii
gra muzykę, jakiej nie powstydziłaby się kapela przygrywająca „do kotleta” albo na nadmorskim dancingu. Ksiądz nie jest wielbicielem tego rodzaju muzyki. Zespół gra u niego „już tylko”
na Mszach św. dla dzieci i młodzieży. Litości! A więc dzieciom to nie szkodzi? Jeśli idzie o dzieci, to wszystko jedno, czy obcują w kościele z pięknem, subtelnością, poezją starych pieśni, z dostojeństwem
i harmonią prawdziwej muzyki sakralnej, czy z prymitywizmem „nowoczesnych” rytmów? Czy nie będzie miało żadnych konsekwencji dla ich życia duchowego to, że kiedy przychodzą na spotkanie z
Bogiem, mają do czynienia z tym samym głośnym wyciem, które dobiega ze wszystkich sklepów i barów ulicy? Jakim sposobem chaos ma im się kojarzyć z obecnością Boga?
Tak, to prawda, że w Polsce toczy się nadal prawdziwa walka z Kościołem. Ale trybuny partii komunistycznej o jej prawdziwym obliczu milczą. Walka z Kościołem jest dziś także walką o ocalenie piękna,
zachowanie nieskażonej przestrzeni, w której może dokonać się spotkanie Boga i człowieka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu