Pierwszy pod Jasną Górą stanął z wojskiem hrabia Jan Weychard Wrzesowicz, generał-major, Czech w służbie szwedzkiej. Kiedy 7 listopada 1655 r. odniósł łatwe zwycięstwo nad głównymi oddziałami polskimi pod Wieluniem - miasto oddało klucze triumfującemu generałowi - wsadził piechotę na wozy, Wieluń ominął i - w nocy - zdążał dalej na południe, ażeby zaskoczyć oddziały polskie stojące w Praszce pod dowództwem Denhoffa. Wrzesowicz uderzył znienacka i rozbił je doszczętnie. Jednak wówczas w triumfującego generała, jak piorun, uderzył niespodziewany cios. Karol Gustaw oddał naczelną komendę wojskową w Wielkopolsce starszemu od niego rangą generałowi-lejtnantowi Burchardowi Müllerowi von der Lüthe. Ta nominacja dotknęła boleśnie Wrzesowicza, dlatego postanowił jeszcze przed połączeniem się z armią Müllera dokonać czegoś, co zwróciłoby na niego uwagę króla i zapewniło mu dowództwo większych oddziałów wojskowych. Zawistny i chciwy Wrzesowicz postanowił ubiec Müllera i zająć przed nim Częstochowę.
Stanąwszy pod Jasną Górą 8 listopada o godz. 22.00 - jak to opisuje Ojciec Kordecki w Pamiętniku oblężenia - pod osłoną ciemności chciał krzykiem, strzelaniną, odgłosem trąb i bębnów sterroryzować klasztor i zmusić zakonników do poddania się. Wysłał też posłów, oznajmiając, że skoro już cała Rzeczpospolita poddała się królowi szwedzkiemu, niech i klasztor pod jego władzę przejdzie. W razie odmowy zagroził obrońcom ostateczną zagładą, obróceniem w perzynę tak klasztoru, jak i wszystkich posiadłości. Wrzesowicz nie omieszkał dodać, że o świcie rzuci na mury cztery tysiące żołnierzy. Noc nie pozwalała policzyć jego wojsk, bo w rzeczywistości nie miał nawet tysiąca ludzi. Nocny najazd, okrzyki wojenne i groźby wywarły pewne wrażenie na obrońcach Jasnej Góry, nie na tyle jednak, aby ich przekonać do otwarcia bram.
Widząc, że nic nie wskóra, pod pozorem uszanowania miejsca świętego, obiecał, że odkłada sprawę ostatecznego rozstrzygnięcia do następnego dnia. W toczących się następnego dnia rokowaniach już trudniej było chciwemu kondotierowi udawać katolika i przyjaciela. Od tego bowiem momentu przeor Augustyn Kordecki objął dowództwo nad twierdzą i klasztorem, to on będzie decydował o wszystkim, nic nie wydarzy się na Jasnej Górze bez jego rozkazu czy przyzwolenia. Przeor osobiście wczesnym rankiem przejął inicjatywę, wysyłając do hrabiego Wrzesowicza dwóch paulinów. Posłańcy, poinstruowani odpowiednio przez o. Kordeckiego, wyrazili najpierw zdziwienie wobec generała, że będąc katolikiem, odważył się podnieść rękę „na miejsce święte i świętą fortecę”. Skoro mieni się przyjacielem klasztoru - tłumaczyli mu - powinien raczej stanąć w jego obronie niż pierwszy grozić mu zagładą. Ten zarzekał się, że jedynie chciałby ochronić klasztor przed Szwedami. Z takim też posłaniem wrócili od niego zakonnicy.
Przeor zwołał naradę i zapytał mieszkającą w klasztorze szlachtę, co sądzi o oświadczeniu gen. Wrzesowicza. W imieniu szlachty Stefan Zamoyski, miecznik sieradzki, odpowiedział, że nie ma potrzeby, aby poddać się wrogowi; szlachta, która schroniła się do przybytku Bogarodzicy, gotowa jest z Ojcami Paulinami żyć i umierać. Z niejakim patosem dodał: „Gdyby nawet w boju umrzeć przyszło, znośniejsze byłoby postradanie życia aniżeli pozwolenie na profanację świątyni”.
Po naradzie wysłano tych samych Ojców do Wrzesowicza, aby dyplomatycznie podziękowali dobrodziejowi klasztoru za okazywaną im życzliwość oraz poprosili, by powściągnął swą zawziętość, a przynajmniej, aby zaczekał, dopóki się nie porozumieją z ojcem prowincjałem Teofilem Bronowskim, gdyż bez jego zezwolenia nie wolno im niczego ważniejszego postanowić.
Generał rozzłościł się, zagroził, że jeśli przeor Kordecki nie otworzy bram, to zemści się na majątku klasztornym i rozkaże spalić okoliczne wsie. W tym momencie Wrzesowicz odkrył swoje karty. Wyszło na jaw, że niczym nie różnił się od szwedzkich rabusiów. Ale i Ojciec Przeor znał się na taktyce wojennej, potrafił rozmawiać z generałami wojny trzydziestoletniej ich własnym, wojskowym językiem. Odrzucając warunki poddania się, przeor Kordecki ocenił, że Wrzesowicz nie ma dość sił, aby zdobyć Jasną Górę, przede wszystkim nie posiadał artylerii - musiał się więc wycofać. Jednak hrabia Wrzesowicz, uniósłszy się gniewem, swoją nienawiść „wyładował” na zabudowaniach klasztoru św. Barbary, gdzie spalił trzy domy, a prócz tego, kilka dni później, kazał zrabować bydło w majątkach klasztornych. Na widok pożaru przeor Kordecki nakazał strzelać do najeźdźców z klasztornych armat, co zmusiło oddziały Wrzesowicza do szybkiej ucieczki.
W tej pierwszej potyczce, głównie dyplomatycznej, górą był przeor Kordecki. Obrońcy nabrali męstwa i nadziei. Ale oto pod Częstochowę zbliżały się poważniejsze siły szwedzkie, kilkutysięczna armia pod dowództwem gen. Müllera, wyposażona w armaty i machiny oblężnicze. Już obrońcom nie wystarczą zabiegi dyplomatyczne, nadchodził czas, aby o swojej miłości do katolickiej wiary i do ojczyzny zaświadczyć krwią.
Pomóż w rozwoju naszego portalu