Po powrocie do kraju doznałem kilku zdziwień, choć przyznam się, nie zostałem nimi zaskoczony. Pierwsze zdziwienie: jeszcze dobrze nie rozejrzałem się po domu, gdy rozdzwoniły się telefony, a w nich pytanie,
czy znam już „listę Wildsteina”. Zdziwiony, odpowiedziałem, że nie, ale kiedy zorientowałem się, w czym rzecz, pomyślałem o moich wielu tekstach, apelujących o pełną lustrację i dekomunizację.
Po prostu: dopóki nie rozwiążemy sprawy agentów z okresu PRL-u, to oni będą rozwiązywać polskie sprawy za nas. Stąd upublicznienie listy IPN-u, a dokładniej zasobu teczek zgromadzonych w tej instytucji,
a więc nie tylko nazwisk agentów, ale także osób poszkodowanych, wywołało ogromne zamieszanie. Na razie cieszą się z tego tylko agenci, bo ich nazwiska zostały pomieszane z nazwiskami ich ofiar. Mam jednak
nadzieję, że ta lista spowoduje przyspieszenie ujawnienia całej komunistycznej agentury. Oby tak się stało.
Kolejne zdziwienie, jednak bez zaskoczenia, dotyczy decyzji SLD, by wybory odbyły się w terminie konstytucyjnym. Po raz kolejny SLD nie dotrzymał słowa: najpierw prezydent Aleksander Kwaśniewski i
ówczesny premier Leszek Miller publicznie zapowiadali połączenie wyborów do Sejmu i europarlamentu w maju 2004 r. Potem obiecywali, że na pewno wybory odbędą się wiosną 2005 r. Teraz postkomuniści
liczą, że opozycja do jesieni pozabija się nawzajem teczkami. A gdyby ich tak zaskoczyć zjednoczeniem się prawicy, aby po wyborach zbudować państwo życzliwe rodzinie, a nie lewicowym aferzystom!...
Trzecie zdziwienie dotyczy posiedzenia rządu i Rady Polityki Pieniężnej na temat wejścia Polski do strefy euro, które odbyło się 7 lutego br. O komunikacie z tego posiedzenia pomyślałem: naiwność
czy planowane na zimno oddanie resztki polskiej suwerenności pod zarząd międzynarodowych korporacji? Jeżdżąc trochę po krajach Ameryki Łacińskiej, słyszałem narzekania na przyjęcie tam waluty amerykańskiej
jako podstawy stabilizacji finansowej i rozwoju gospodarczego. Może to rozwiązanie jest dobre dla międzynarodowych rynków finansowych, ale fatalne dla ludności. Ceny we wszystkich krajach są podobne,
a zarobki na poziomie biedy danego kraju. Cóż z tego, że wszędzie butelka wody kosztuje dolara, skoro w USA za przeciętną pensję można kupić ponad 1000 butelek, a dajmy na to w Meksyku - 200. Kiedy
więc dowiaduję się z komunikatu, że nasi rządzący chcą jak najszybciej włączyć złotego do strefy euro, gorąco protestuję: biedni staną się jeszcze biedniejsi, a średniacy stracą to, co pozwalało im na
jakie takie godne życie.
Generalnie to dzieją się u nas dziwne rzeczy w sferze finansów państwa. Od momentu wejścia Polski do UE złoty umacnia się, bije rekord za rekordem, cena euro spadła już poniżej psychologicznej granicy
4 zł, a dolar był tańszy niż 3 zł. Bank centralny nie interweniuje na rynku walutowym w celu osłabienia złotego, choć wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z działaniami spekulacyjnymi międzynarodowego
kapitału. Jak można się domyślać, rząd emituje bez przerwy obligacje, a inwestorzy zagraniczni, chcąc skorzystać z obecnego wysokiego oprocentowania, wykupują wszystko, potęgując tym samym popyt na złotego.
Nikt nie martwi się tym, że przestaje się opłacać eksport, że zbankrutują polskie przedsiębiorstwa, że będą masowe zwolnienia, że nastąpi spowolnienie rozwoju gospodarczego... Radę Polityki Pieniężnej
zdaje się interesować tylko niska inflacja. W tym roku ma to być 2,5 proc. Dla Leszka Balcerowicza nie jest ważne, jakimi środkami do tego dojdzie. Zamiast rozważać, co uczynić, aby poprawić sytuację
polskiej gospodarki, RPP marzy wyłącznie o wejściu Polski do strefy euro. Co więcej, jak wynika z komunikatu, nasi rządzący uważają, że hamulcem rozwoju polskiej gospodarki jest... polski złoty. Rzekomo
dopiero kiedy znajdziemy się w strefie euro, czeka nas finansowa stabilizacja i powszechny dobrobyt.
Takie myślenie jest głęboko sprzeczne z tym, co obserwujemy na Zachodzie. Państwa Piętnastki po wprowadzeniu wspólnej waluty zmagają się ze stagnacją gospodarczą, z rosnącym bezrobociem, ludzie narzekają
na drożyznę. O słabej kondycji gospodarki UE świadczy też rezygnacja z tzw. strategii lizbońskiej, czyli ambicji uczynienia z Unii Europejskiej najszybciej rozwijającej się gospodarki na świecie do 2010 r.,
czyli przeskoczenia w rozwoju Stanów Zjednoczonych oraz państw azjatyckich.
Według planów, Polska miałaby zostać przyjęta do strefy euro w 2009 r. Do tego czasu musimy spełnić wiele kryteriów: posiadać odpowiednio niski poziom inflacji, stóp procentowych, deficyt budżetowy
nie może przekroczyć 3 proc., należy obniżyć poziom długu publicznego itd. Ponadto przez dwa lata poprzedzające przyjęcie euro złoty powinien znajdować się też w europejskim mechanizmie walutowym (ERM
II), co miałoby zapewnić stabilny kurs wymiany. Zakładając, że spełnimy te wymagania, i tak nie będziemy w UE traktowani po partnersku, ponieważ już widać, że specjalnie traktowani są tylko Niemcy i Francja
(ostatnio uniknęły zapłacenia olbrzymich finansowych kar za przekroczenie dopuszczalnej wysokości deficytu budżetowego).
Nie spieszmy się do euro. Zrezygnowanie z narodowej waluty, a więc z wpływania na politykę pieniężną naszego państwa, zwiększy bezrobocie, drożyznę i biedę. Ten szok będzie trwał całe lata. Skoro
wiadomo, że na Zachodzie wejście do eurostrefy przyniosło korzyść jedynie rynkom finansowym, a nie ludziom, to pomyślmy u nas właśnie o ludziach. Nie łudźmy się, że podejmowanie decyzji przez Europejski
Bank Centralny przyniesie Polsce jakąś korzyść. Nie ma on w tym ani jakiegoś interesu, ani nawet możliwości różnicowania swojej polityki w odniesieniu do poszczególnych krajów.
Pomóż w rozwoju naszego portalu