Lewica w Polsce zwija się jak w ukropie: z Sojuszu Lewicy Demokratycznej uciekli jacyś „socjaldemokraci”, co podzieliło Unię Pracy; w SLD frakcja Janika kopie dołki pod frakcją Oleksego; „ludowi demokraci” od p. Jagielińskiego (zawsze do usług SLD) zmieniają się w Partię Gospodarczą, a Unia Wolności, jak kameleon, przybiera czwartą już nazwę: Partii Demokratycznej. To niezwykłe polityczne ożywienie ma, jak się wydaje, dwa cele: ucieczka w nowe szyldy to ucieczka od odpowiedzialności za przeszłość, a zarazem próba wewnętrznego przegrupowania się, aby stworzyć pozory „nowej jakości politycznej” na lewicy, pozory „nowej lewicy”. Powiedzieć można, że obserwowane dotąd podziały „dialektycznie” przygotowują ponowne jednoczenie lewicy, ale już pod innym kierownictwem. Wiele wskazuje na to, że tym nowym kierownictwem może być obecne kierownictwo UW i SdPl, chyba nawet przede wszystkim o to chodzi.
Patrząc wstecz na upływające 4 lata lewicowych rządów, rzuca się w oczy, że są to lata zmarnowane. Dług publiczny sięga 400 mld zł, a państwo zadłużane jest stale przez emisje obligacji skarbowych; bezrobocie sięga 20 proc., mimo emigracji Polaków „za chlebem”; systematycznie postępuje drożyzna, najboleśniej uderzająca w najbiedniejszych; rośnie zatem procent ludności żyjącej poniżej minimum socjalnego. Nie wiedzieć czemu, podatek VAT utrzymywany jest na wyśrubowanym - nawet jak na unijne „standardy” - poziomie 22 proc., a koszty pracy, obłożonej ZUS-owskim przymusem, skutecznie zniechęcają drobnych i średnich przedsiębiorców do możliwego nawet zwiększania zatrudnienia. Gdy rządowa prywatyzacja raz po raz obfituje w skandale i afery prywatyzacyjne, jak gdyby był to jej zasadniczy „motor napędowy” - reprywatyzacja przeciwnie, jakby ją ktoś świadomie i za wszelką cenę opóźniał, marginalizował... Zabużanom proponuje się np. odszkodowanie w wysokości... zaledwie 15 proc. utraconego majątku. Kolejne próby „naprawy” opieki zdrowotnej, podejmowane przez lewicę, stały się żałosnym urągowiskiem: pacjentom, lekarzom, pielęgniarkom, a z tzw. planu Hausnera, mającego naprawić finanse, nie pozostało prawie nic. Zresztą sam ten plan budził od początku najpoważniejsze wątpliwości i przypominał raczej powierzchowną kosmetykę. Jeszcze gorzej prezentują się zaniechania rządzącej lewicy na niwie palących, nieodzownych zmian systemowo-ustrojowych. Po 15 latach widać już dostatecznie wyraźnie, że jeśli pookrągłostołowa, pomagdalenkowa III Rzeczpospolita (nazywana potocznie republiką kolesiów) nie zostanie poddana gruntownym reformom ustrojowym, jeśli nie zastąpi jej przejrzyste, czytelne, nowoczesne państwo, pomocnicze wobec obywateli, ich inicjatyw i problemów - Polska ugrzęźnie w niesprawnych (wymiar sprawiedliwości!), nieprzyjaznych (biurokracja, system prawno-fiskalny!), niekontrolowanych (służby specjalne!), niewydolnych (opieka zdrowotna!) i generalnie skorumpowanych instytucjach. A słabość wewnętrzna państwa zawsze przekłada się na jego międzynarodową bezbronność.
Tymczasem skoncentrowana już wyłącznie na sobie lewica - we wszelkich jej partyjnych odmianach, jakich „wysyp” właśnie obserwujemy - w tej zażartej walce o władzę i pieniądze konsoliduje się już tylko wobec dwóch celów. Pierwszy - to właśnie nie dopuścić do zmian istniejącego status quo, zwłaszcza do zmian konstytucyjno-ustrojowych. „Kompromis okrągłego stołu” jest tą przestrzenią prawnopolityczną, która doskonale służy lewicy, niestety - jak widać - tylko do partyjniackich celów i partyjniackiej prywaty.
Przyjęcie tzw. konstytucji europejskiej poważnie utrudni siłom reformatorskim naprawę państwa. Można nawet zasadnie zapytać, czy wręcz jej nie uniemożliwi... Bo poza oporem lewicowych sił wewnętrznych trzeba będzie dodatkowo przełamywać opór Unii Europejskiej, zdominowanej kulturowo i mentalnie przez ideologię radykalnej lewicy. Z tej strony nie możemy liczyć na żadne wsparcie dla polskich sił reformatorskich, naprawczych, dla chrześcijańskich wartości wcielanych w pracę instytucji państwowych, w życie publiczne, w kulturę i obyczaj. Zważywszy ponadto, że po przyjęciu tzw. konstytucji europejskiej utracimy de iure dotychczasową państwową suwerenność na rzecz „państwa związkowego”, jakim stanie się Unia Europejska w miejsce tego, czym jest teraz - „związku państw” - nie ulega najmniejszej nawet wątpliwości, że procesy naprawcze w Polsce będą utrudnione w sposób więcej niż poważny. Tym bardziej iż nie ma najmniejszych nawet powodów, by naiwnie przyjmować, że polityka niemiecka lub francuska zainteresowana będzie wzmacnianiem Polski... Niemiecko-rosyjski flirt polityczny, który w niespełna dwa lata przekształcił się w „strategiczne partnerstwo”, też nie powinien pozostawiać złudzeń.
Prąc za wszelką cenę do przyjęcia tzw. konstytucji europejskiej, skłócona lewica w Polsce poszukuje nie tylko ostatniej wspólnej „platformy wyborczej”, ale i ostatniej gwarancji, gwarancji - by tak rzec - nawet ostatecznej, ponadnarodowej, że w Polsce nic już się nie zmieni. To znaczy: ten układ, który najbardziej pazernie i najmniej uczciwie skorzystał dotąd na reformach pozornych i połowicznych, będzie nadal uprzywilejowany, kosztem pozostałych obywateli.
Jeśli powyższa analiza nie jest błędna, to wyjaśniałaby ona przy okazji tę wielką niechęć całej, niby skłóconej, ale jakby „namówionej” lewicy wobec osobnego terminu referendum w sprawie tzw. konstytucji europejskiej, niezależnego od terminu wyborów prezydenckich. Połączenie elekcji prezydenta z referendum odwróci uwagę głosujących od treści zawartych w tej konstytucji, zwłaszcza że jest ona aktem prawnym skomplikowanym, niejasnym, wieloznacznym, trudnym w lekturze dla przeciętnego obywatela. „W tym szaleństwie jest metoda”?... Chyba tak, bo przy najlepszej nawet woli trudno zrozumieć ten upór.
Powiedział ktoś, może i brutalnie i nie bez złośliwej przesady: „W demokracji naród ma władzę tylko raz na cztery lata, kiedy trzyma w dłoni kartkę wyborczą”... Wobec czekających nas w Polsce w tym roku wyborów jest to jednak duża władza.
Pomóż w rozwoju naszego portalu