Sto dwadzieścia lat temu hiszpański ksiądz Félix Sardá y Salvany z Barcelony, redaktor pisma „La Revista Popular”, pisał: „Liberalizm jest sam w sobie całym światem; ma on swoje hasła, swoje mody, swoją sztukę, swoją literaturę, swoją dyplomację, swoje prawa, swoje spiski, swoje zasadzki”. Książkę „Liberalizm jest grzechem”, zawierającą te oceny, jednoznacznie poparła Kongregacja Indeksu, nazywając jej autora „znakomitym”. Poparcia udzielono w obronie autora; jego praca wywołała poruszenie i ogromne sprzeciwy w ówczesnej Hiszpanii; znaleźli się także duchowni, którzy domagali się objęcia jej zakazem rozpowszechniania. Tę zapomnianą i prawie nigdy nieomawianą dogłębną analizę społecznego funkcjonowania liberalizmu - wydaną u nas dziesięć lat temu przez wydawnictwo Wers - czyta się, jakby była napisana współcześnie. Do diagnozy ks. Félixa Sardá warto by dodać dziś, że liberalizm jako system myślenia, który opanował współczesne społeczeństwa, ma także swoje bożki. Jednym z nich jest w naszym kraju lustracja, a raczej to, co postanowiono z niej zrobić po blisko dwudziestu latach od oficjalnego zamknięcia karty sowieckiego totalitaryzmu. Lustracja - czyli bicz na niewygodne w państwie i w Kościele osoby. Rażące zaniedbania z początku lat dziewięćdziesiątych dotyczące zabezpieczenia akt SB oraz wypróbowanie „lustracji” jako idealnego wprost narzędzia rozprawiania się z ludźmi niewygodnymi - casus o. Konrada Hejmo - a „uniewinniania” tych, którzy wyrokiem wyższych instancji powinni zostać oczyszczeni, spowodowały, iż „lustracji” używa się w naszym państwie z zadziwiającą dezynwolturą, której przyświeca duch liberalny, czyli nieliczenie się z prawdą ani z prawem moralnym. Jej faktycznym wykonawcą zaś, o czym mogliśmy się przekonać w związku ze sprawą abp. Stanisława Wielgusa, stały się media. To one dokonują procesu „lustracji”, one osądzają i one wydają wyrok. Sąd lustracyjny jako taki nie jest już do niczego potrzebny. Wszystko zaś dzieje się za milczącym przyzwoleniem państwa. Państwo uznało, że jest niepotrzebne, i faktycznie scedowało swe funkcje sądownicze na media. Jedyny sprzeciw pochodzi od Kościoła, o czym przekonać się może każdy, kto uważnie, nie wybiórczo, czyta komunikaty Stolicy Apostolskiej. Dlaczego tak się dzieje?
Ks. Félix Sardá wywodzi liberalizm z błędów protestantyzmu. „Odrzucając zasadę autorytetu w religii, nie ma on ani kryterium, ani określenia wiary - pisze hiszpański autor. - Na zasadzie, że każda jednostka czy sekta może interpretować depozyt Objawienia zgodnie z orzeczeniami prywatnego sądu, rodzi on niekończące się różnice i sprzeczności. Napędzany prawem własnej niemocy, przez brak jakiegokolwiek rozstrzygającego głosu autorytetu w sprawach wiary, zmuszony jest uznawać za ważną i prawowierną wszelką opinię, wyłaniającą się ze stosowania prywatnego sądu”. Autor widzi wokół siebie ludzi bezradnych wobec fałszu, pozbawionych narzędzi rozeznania rzeczywistości, żyjących w poczuciu całkowitej suwerenności jako jednostki i w całkowitej niezależności od Boga i od władzy Boga. „W rezultacie stwierdzamy - pisze ks. Sardá - że wśród ludzi w tym kraju - Hiszpanii końca XIX wieku - E.P.-P. - (wyłączając, oczywiście, dobrze wykształconych katolików) autorytatywna i stanowczo formułowana religia doznała skrajnej katastrofy i że wierzenia religijne bądź brak wiary stały się wyłącznie kwestią opinii”. Jednocześnie liberalizm atakuje człowieka „na gruncie fałszywej miłości bliźniego i w imię fałszywej wolności”. Niewiara - pisze autor książki „Liberalizm jest grzechem” - czy to praktyczna, jak w protestantyzmie, czy otwarta, jak w agnostycyzmie, rozrywa więź łączącą człowieka z Bogiem, usiłując budować społeczeństwo ludzkie na fundamencie absolutnej niezależności człowieka. Dlatego jedną z liberalnych zasad jest „absolutna suwerenność społeczeństwa w jego całkowitej niezależności od wszystkiego, co nie pochodzi od niego samego”, a także „absolutna suwerenność obywatelska w zakładanym prawie narodu do stanowienia własnych praw w całkowitej niezależności i przy skrajnym lekceważeniu wszelkich innych kryteriów niż wola ludu wyrażona w głosowaniach” oraz „absolutna wolność myśli w polityce, moralności, religii”. Również „nieograniczona wolność prasy”.
Zasada doktrynalnego racjonalizmu, pozornego rozumowania, opartego na fałszywych przesłankach, która wyłania się z liberalizmu, nieuchronnie kieruje się przeciwko Kościołowi. „Zawsze stwierdzamy - pisze ks. Sardá - że piętnuje się najżarliwszych obrońców wiary jako reakcjonistów, klerykałów, ultramontanów”. Dodajmy jeszcze - co jest naszym specyficznie polskim wynalazkiem ostatnich miesięcy - jako „agentów”. Autor zapomnianej książki podkreśla, że w praktycznym działaniu liberalizm zawsze oznacza wojnę z Kościołem. „Czy intryguje on, czy stanowi prawo, czy peroruje, czy też morduje, czy zwie się Wolnością, czy Rządem, Państwem, Ludzkością czy Rozumem, czy też czymkolwiek innym, jego podstawową cechą jest bezkompromisowy sprzeciw wobec Kościoła”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu