Reklama

W wolnej chwili

Marta Lipińska: ten zawód wykonuje się po to, by poruszyć publiczność

Po to wykonuje się ten zawód, żeby móc przekazać widzom dobrą literaturę, którą sama bardzo cenię. A poprzez tę literaturę i dodanie czegoś od siebie - spróbować poruszyć publiczność - mówi PAP aktorka warszawskiegoTeatru Współczesnego Marta Lipińska, która 30 czerwca świętuje 60-lecie pracy scenicznej.

[ TEMATY ]

jubileusz

aktorka

vod.tvp.pl/screan

Marta Lipińska

Marta Lipińska

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Polska Agencja Prasowa: Wkrótce po ukończeniu studiów w 1962 r. w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie, w 1963 r. Erwin Axer zaangażował panią do Teatru Współczesnego.

Marta Lipińska: Od razu sprostuję. Zostałam zaangażowana do Teatru Współczesnego w 1962 r. Dlatego właśnie obchodzę 60-lecie pracy scenicznej i jubileusz mojej pracy w tym teatrze. Wtedy kilka miesięcy trwały próby do "Trzech sióstr" Antoniego Czechowa w reż. Erwina Axera, a sama premiera rzeczywiście odbyła się 22 lutego 1963 r.

PAP: Bardzo dziękuję za to wyjaśnienie, bo źródła podają różne daty. W tym legendarnym przedstawieniu Axera zagrała pani postać Iriny. Rola chwalona przez krytykę, za którą otrzymała pani w 1963 r. nagrodę dla młodych aktorów na Festiwalu Sztuk Rosyjskich i Radzieckich w Katowicach. Andrzej Wirth pisał: "Młoda aktorka zagrała z naiwnością artystyczną, niespotykaną już dzisiaj, a jednak konieczną w tej roli [...], była prześwietlona +wewnętrznym światłem+ i gaśnięcie tego światła potrafiła przedstawić jako dramat". Jak pani wspomina ten okres i skąd to wierność wobec Teatru Współczesnego, bo do dziś pozostaje pani jego filarem? A to już 60 lat. Niezwykłe.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

M. L.: To miłe, co pan mówi o tym "filarze". Muszę powiedzieć, że przez sentyment do tego udanego debiutu bardzo dobrze pamiętam tę moją Irinę. Wspominam ją wręcz z czułością. Chcę jednak zwrócić uwagę, że to była praca ze wspaniałym zespołem. Przecież w obsadzie tego przedstawienia znaleźli się: Tadeusz Łomnicki, Halina Mikołajska, Zofia Mrozowska, Kazimierz Opaliński. Wśród takich koleżanek i kolegów, bo pozwolili mi się już tak nazywać, te występy były czymś wspaniałym i wyjątkowym.

Muszę dodać, że byli życzliwi, pomocni i czuliśmy, że na podstawie wspaniałej literatury Czechowa powstaje przedstawienie, które będzie nietuzinkowe i być może będzie sukcesem. Aktorzy zawsze mają taką nadzieję. I tak się stało. Jako bardzo młoda osoba nie miałam do końca świadomości, jak wielkie jest to zdarzenie. Natomiast spektakl miał wielu pozytywnych recenzji i powoli ten sukces do mnie dotarł.

Nawet nie chcę już wspominać, ile razy zagrałam w tym przedstawieniu. Bo w tamtych czasach było tak, że gdy spektakl uzyskał uznanie krytyki i widzów - grano go dzień po dniu przez cały miesiąc. Potem następowała krótka przerwa. I znów graliśmy co wieczór przez cały miesiąc, a zdarzało się, że dwa przedstawienia w niedziele.

To wszystko zapadło mi i w pamięć, i w serce.

PAP: W Encyklopedii teatru polskiego odnotowano ponad 60 ról, które kreowała pani w warszawskim Teatrze Współczesnym, ale także dwie świetne, wiodące role w stołecznym Teatrze "Scena Prezentacje" - Kath w "Zabawiając pana Sloane'a" wg J. Ortona (1991) i tytułowa w "Profesji pani Warren" G. B. Shawa (1993). Nie sposób wszystko wymienić. Warto jednak podkreślić, że były bardzo różnorodne. Zagrała pani m.in. Córkę w "Szklanej menażerii" T. Williamsa (1967), Lizelottę w "Dwóch teatrach" J. Szaniawskiego (1968), Annuszkę w "Mistrzu i Małgorzacie" M. Bułhakowa (1987), Żonę w "Życiu wewnętrznym" M. Koterskiego (1987), Dotty Otley w prawdziwym szlagierze "Czego nie widać" M. Frayna (1992), ale i refleksyjną Matkę Laurencję McLachlan w "Najlepszych z przyjaciół" H. Whitemore'a (1993), Eleonorę w "Tangu" S. Mrożka (1997), Panią Jourdain w Molierowskim "Mieszczaninie szlachcicem" (1999), Alicję w "Odwrocie" W. Nicholsona (2000) i pamiętną Betty w "Namiętnej kobiecie" K. Mellor (2003). A wymieniłem tu tylko te nagradzane role. Która z tych postaci, a może inna, wryła się w pani pamięć?

Reklama

M. L.: Wszystkie te role wspominam dobrze. Niektóre kosztowały mnie wiele wysiłku przy pracy nad nimi i może dlatego bardziej utkwiły mi w pamięci. Bo na przykład "Odwrót" to była sztuka inna niż te, w których grywałam dotąd. Nie była to komedia, chociaż miała takie sceny. W sumie smutna opowieść o Alicji, którą zagrałam, kobiecie porzuconej. Bardzo długo się z tą postacią mierzyłam i potem każdy spektakl przeżywałam, ale jej losy przeżywali też widzowie. A o to przecież chodzi w teatrze, żeby każdy się zamyślił i coś dla siebie wyniósł ze spektaklu.

PAP: Występowała pani w klasyce polskiej i światowej, we współczesnym dramacie polskim i obcym. Kreowała role w tragediach, komediach, dramatach, farsach, sztukach poetyckich i w grotesce. Jaki typ repertuaru pani preferuje, w jakim czuje się najlepiej?

M. L.: Bardzo lubię bardzo dobre sztuki. Gatunek dramatu, klimat sztuki nie ma dla mnie większego znaczenia. Moim zdaniem nie ma wcale tak wiele światowych hitów scenicznych. Dlatego gdy udaje się wystawić z dobrym zespołem ciekawą, wartościową literaturę - człowiek jest po prostu bardzo szczęśliwy. Ja to nazywam "imieninami serca".

Jak wiem o tym, że np. wchodzi do repertuaru Sławomir Mrożek lub sztuka Szekspira lub Czechowa - to od razu odczuwam radość. Z kolei czasem pojawia się taki tekst, jak "Czego nie widać" Michaela Frayna i okazuje się, że to "mistrzostwo świata" w dziedzinie farsy. Precyzyjnie wymyślona, wspaniale napisana sztuka. Zagrać rolę w takim spektaklu to jest po prostu marzenie. Spełnione marzenie, bo reakcja widzów, powodzenie, jakie odnieśliśmy naszym "Czego nie widać" u publiczności, będziemy jeszcze długo wspominać.

Reklama

PAP: Zadebiutowała pani w filmie w 1962 r., jeszcze podczas studiów aktorskich. Zagrała pani Urszulę Choberską w "Głosie z tamtego świata" w reż. Stanisława Różewicza. A potem pojawiła się prawie setka ról filmowych, a pośród nich zjawiskowo dziewczęca Helena w "Salcie" w reż. Tadeusza Konwickiego, matka Tomaszka w "Dolinie Issy" u tego samego reżysera, subtelna i kochająca Helena Stawska w "Lalce" w reż. Ryszarda Bera, Emilia Korczyńska z pamiętnymi "globusami" i omdleniami w "Nad Niemnem" w reż. Zbigniewa Kuźmińskiego. Zagrała pani w filmach Krzysztofa Zanussiego i Juliusza Machulskiego, ale także w cenionych przez widzów serialach - złośliwą matkę Aliny w "Miodowych latach" i nieco wścibską Michałową, gospodynię księdza w "Ranczu". Cała gama postaci kobiecych, wręcz paleta ludzkich typów. Która z tych ról filmowych była dla pani najtrudniejsza?

M. L.: Powiedział pan, że zagrałam mnóstwo ról. To nie była nawet setka i czuję lekki niedosyt, jeśli chodzi o moje role filmowe. Może uda mi się jeszcze jakąś ciekawą, fajną postać zagrać.

Uważam, że mam jeszcze trochę sił i mogłabym w filmie coś intrygującego zaproponować. Karierą w teatrze jestem usatysfakcjonowana, bo bardzo dużo grałam, i to różnorodnych rzeczy. Natomiast w filmie chętnie zagrałabym w fabule podejmującej jakiś współczesny problem, na temat którego zabrałabym głos.

Czy miałam problemy z jakąś postacią filmową? Nie, jak ja się już podejmuję kogoś zagrać - to decyduję się bardzo świadomie. Zakładam, że określone trudności pokonam nakładem pracy, ulepszając środki aktorskie. Po prostu staram się te moje postaci dopracować do końca. Bo nigdy nie podejmuję się grania roli ponad moje możliwości i np. śpiewam tylko w swojej łazience.

Reklama

PAP: A którą z ról filmowych pani darzy największym sentymentem?

M. L.: W przyrodzie tak już jest, że zawsze się kocha to "najmłodsze dziecko". No i ja wyróżnię tę moją kochaną Michałową z "Rancza", którą pokochała publiczność w całej Polsce. Niewiele jest osób, które mogą mnie na żywo zobaczyć w teatrze. To wymaga jednak przyjazdu do Warszawy. A Michałowa... W najdalszym zakątku Polski widz może włączyć telewizor i obejrzeć powtórkę jakiegoś odcinka tego serialu.

Moim skromnym zdaniem "Ranczo" jest wspaniałym serialem i takim już pozostanie, bo po dziesięciu latach jego realizacja już się zakończyła. Był znakomicie napisany, wspaniale odegrany przez optymalną obsadę aktorską. Gdy uda mi się obejrzeć jakiś odcinek w telewizorze - jestem bardzo zadowolona. Lubię to oglądać, bo w tej mojej Michałowej jest jakaś prawda.

Ludzie są mi wdzięczni, bo być może w tej postaci udało mi się przekazać, że w tym małym światku Wilkowyj jest jakaś osoba, która pilnuje sprawiedliwości. Stara się jednak pomagać i zarządzać tą społecznością, żeby było dobrze.

PAP: W pani dorobku jest też ponad 360 ról w słuchowiskach i audycjach Polskiego Radia. Któż nie zna głosu Elizy z "Kocham Pana, Panie Sułku" - cyklu audycji nieżyjącego już Jacka Janczarskiego, które nadawano w radiowej Trójce? Przypomnijmy, że w 2005 r. otrzymała pani nagrodę Wielki Splendor, przyznaną za całokształt twórczości i wkład w rozwój radia artystycznego. Skąd ta miłość do radia i jak ta przygoda się zaczęła?

M. L.: Bardzo wcześnie zaczęła się ta moja miłość do radia, ponieważ już nawet nie pamiętam dokładnie, w jaki sposób zostałam wyłuskana do cyklicznej audycji w Radiu dla Młodzieży pt. "Ewa i księżyc". Byłam wtedy jeszcze studentką w szkole teatralnej, kiedy ktoś z Polskiego Radia przyszedł i posłuchał naszych głosów na roku. Wybrał mnie i zaczęłam prowadzić tę audycję młodzieżową jako Ewa. Dostawałam listy i odpowiadałam na nie. Nigdy się nie przedstawiłam do końca i nie pokazałam, bo wtedy jako studenci nie bardzo mogliśmy występować publicznie przed otrzymaniem dyplomu.

Tak się zaczęło. Pewnie jakoś ten głos młodziutkiej Ewy stał się rozpoznawalny i zaczęły do mnie napływać rozmaite propozycje. Były bardzo podobne do siebie, bo mój głos uznano za młody i kobiecy. I dlatego zagrałam bardzo wiele, wspaniałych zresztą, ról amantek.

Później, jako osoba przekorna z natury, zatęskniłam za rolami charakterystycznymi. Zaczęłam grać takie postaci w teatrze, w radio i zdarzały mi się takie role także w teatrze telewizji.

PAP: Pani twórczość zapisała się już na stałe w historii teatru, radia, telewizji i kina polskiego. Zapytam, jakie jest credo aktorskie Marty Lipińskiej i co pomogło pani stworzyć tak wiele bogatych ról?

M. L.: To bardzo trudne pytanie, bo właściwie powinnam odpowiedzieć bardzo ogólnikowo. Sama mam chyba prostą receptę. Pewnie po to wykonuje się ten zawód, żeby po pierwsze móc przekazać widzom dobrą literaturę, którą sama bardzo cenię. A poprzez tę literaturę i dodanie czegoś od siebie, z osobowości aktorki, spróbować poruszyć publiczność. Często trzeba umieć widza rozbawić, a w każdym razie dać mu do pomyślenia. Warto przynieść mu jakąś otuchę, zabawić, dać odetchnąć. Bo dobry, zdrowy śmiech ma też dużą wartość. Podobnie jak tragedia, która potrafi poruszyć w drugim człowieku wewnętrzne struny.

Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)

Martę Lipińską będzie można zobaczyć na scenie Teatru Współczesnego w Warszawie już 20 i 21 sierpnia w spektaklu "Lepiej już było" na podstawie sztuki Cat Delaney w reż. Wojciecha Adamczyka. Artystka kreuje w przedstawieniu postać Esmeraldy Quipp, niegdyś wybitnej szekspirowskiej aktorki, która "nie godzi się na swój wiek i wybiera inny modus vivendi: zaczyna nowe, bujne, wręcz awanturnicze życie".

ZOBACZ Tamte lata, tamte dni Marta Lipińska
2022-06-30 07:20

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Cierpliwość i Miłość

Niedziela wrocławska 6/2015, str. 4-5

[ TEMATY ]

jubileusz

Tomasz Lewandowski

8 lutego 2015 r. kard. Henryk Gulbinowicz przeżywać będzie 45. rocznicę swojej sakry biskupiej. Rok 2015 jest dla Księdza Kardynała czasem szczególnych jubileuszy: 25 maja świętować będzie 30. rocznicę otrzymania godności kardynalskiej, a 18 czerwca 65. rocznicę święceń kapłańskich.

Henryk Gulbinowicz urodził się 17 października 1923 r. na Wileńszczyźnie. W 1944 r. rozpoczął studia w Metropolitalnym Wyższym Seminarium Duchownym w Wilnie, przeniesionym w 1945 r. do Białegostoku, gdzie w czerwcu 1950 r. otrzymał święcenia kapłańskie. W latach 1951– 1955 kontynuował naukę w Wydziale Teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, kończąc je doktoratem z teologii moralnej i etyki.12 stycznia 1970 r. papież Paweł VI mianował ks. Henryka Gulbinowicza administratorem apostolskim części archidiecezji wileńskiej w granicach Polski z siedzibą w Białymstoku, zaś 8 lutego 1970 r. otrzymał on święcenia biskupie i odbył ingres do katedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Białymstoku. Konsekracji dokonał Prymas Tysiąclecia kard. Stefan Wyszyński, któremu towarzyszyli bp Józef Drzazga, administrator apostolski diecezji warmińskiej i bp Kazimierz Majdański, biskup pomocniczy diecezji włocławskiej. Jako zawołanie biskupie bp Gulbinowicz przyjął słowa „Patientia et Caritas” – Cierpliwość i Miłość. Już w styczniu 1976 r. mianowany został arcybiskupem metropolitą wrocławskim po zmarłym kard. Bolesławie Kominku – ingres do katedry św. Jana Chrzciciela we Wrocławiu odbył się 2 lutego 1976 r. Przez 28 lat z odwagą i miłością kierował archidiecezją wrocławską. W 1981 r., po wprowadzeniu stanu wojennego, założył w stolicy Dolnego Śląska Arcybiskupi Komitet Charytatywny z zadaniem opieki nad internowanymi, więźniami i biednymi, a w 1990 r. Komitet ds. Pomocy Parafianom z terenu Związku Radzieckiego. Kardynał przeprowadził we Wrocławiu synod archidiecezjalny w latach 1985 -1991 oraz Kongres Pracy w 1991 r. Założył za swej kadencji wiele nowych parafii, ukończył budowę Domu Księży Emerytów we Wrocławiu. Powołał też dwie redakcje: miesięcznika „Nowe życie” oraz Katolickiego Radia Rodzina. Dwukrotnie podejmował we Wrocławiu papieża Jana Pawła II w trakcie jego podróży apostolskich do Polski – w 1983 r. oraz w 1997 r. na zakończenie 46. Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego. Na przełomie lat 1989 i 1990 był gospodarzem i patronem Europejskiego Spotkania Młodych we Wrocławiu. Pracował w watykańskich Kongregacjach: ds. Duchowieństwa, ds. Kościołów Wschodnich i ds. Ewangelizacji Narodów, brał aktywny udział w pracach Episkopatu Polski. Kard. Henryk Gulbinowicz jest doktorem honoris causa trzech wrocławskich uczelni, w tym Papieskiego Wydziału Teologicznego. Jest Honorowym Obywatelem Dolnego Śląska, Laureatem Dziecięcej Nagrody SERCA oraz Kawalerem Orderu Uśmiechu. W lutym 2009 r. kard. Gulbinowicz został odznaczony Orderem Orła Białego przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wzruszony, odbierając najwyższe odznaczenie państwowe, mówił m.in.: – Wrocław to miasto spotkań i osobliwego pogranicza. Nie dzieli, ale łączy. Cieszę się, że Panu Prezydentowi mogę dziś w poczuciu odpowiedzialności i dumy powiedzieć, że Dolny Śląsk to region w naszej umiłowanej ojczyźnie legitymujący się dobrą atmosferą. A za Orła Białego – Bóg zapłać! Przyjmuję to odznaczenie w pokorze i w imieniu całego Dolnego Śląska, szczególnie Wrocławia. Oni są tego warci!

CZYTAJ DALEJ

Historia według Kossaka

2024-03-28 10:54

[ TEMATY ]

Materiał sponsorowany

fot. Armando Alvarado

Mało która postać historyczna odcisnęła tak mocno swój ślad w dziejach świata, i tak bardzo wpływa na wyobraźnię współczesnych ludzi, jak Napoleon. Pisano o nim książki, wiersze, kręcono filmy, ale bodaj żadne z tych dzieł nie jest tak wymowne jak obraz Wojciecha Kossaka poświęcone temu geniuszowi wojny.

Mowa, oczywiście, o powstałym w 1900 r. dziele „Bitwa pod piramidami”. Obraz mimo upływu lat nadal wywiera ogromne wrażenie na widzach, pobudzając nie tylko ich „estetyczne synapsy”, ale i zmuszając do głębszej refleksji nad dziejami okresu, który został przedstawiony na płótnie i tego, jak wpłynął Napoleon na ukształtowanie się świata. Malowidło Kossaka intryguje nie tylko widzów, ale i ekspertów, od dawna jest obiektem wnikliwych analiz wielu badaczy. Bank Pekao S.A. zaprasza do obejrzenia krótkiego filmu pt. „Okiem liryka”, który przybliża fascynującą historię tego monumentalnego płótna.

CZYTAJ DALEJ

Ostatnia Wieczerza ucztą Miłości

2024-03-28 20:38

Ks. Wojciech Kania/Niedziela

W wielkoczwartkowy wieczór w kościołach diecezji sprawowana była Msza Święta Wieczerzy Pańskiej, która rozpoczęła obchody Triduum Paschalnego, w trakcie którego wspominamy mękę, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa.

W bazylice katedralnej w Sandomierzu uroczystej liturgii przewodniczył Biskup Sandomierski Krzysztof Nitkiewicz. Eucharystię koncelebrowali księża z parafii katedralnej oraz Kurii Diecezjalnej. W modlitwie uczestniczyli seminarzyści, siostry zakonne oraz mieszkańcy Sandomierza. Liturgię swoim śpiewem uświetniły chór katedralny i schola parafialna.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję