Reklama

Refleksje po śmierci Eluany

Zbrodnia czy wybawienie?

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W ciągu ostatnich tygodni ożywiła się dyskusja wokół bardzo ważnych problemów moralnych dotyczących ludzkiego życia. Z jednej strony rozpoczęto debatę nad moralną oceną sztucznego zapłodnienia in vitro, z drugiej strony pojawiła się propozycja wprowadzenia „testamentu życia”, który miałby pomóc w podejmowaniu decyzji o zaprzestaniu uporczywej terapii człowieka u kresu jego życia. Zarówno jedno, jak i drugie zagadnienie odnosi się do najistotniejszych kwestii moralnych dotyczących życia ludzkiego w jego najbardziej wrażliwych momentach, to znaczy u jego początku i kresu. Każda taka debata, bez względu na ostateczny jej rezultat, wnosi coś ważnego do naszej świadomości. Chcąc nie chcąc, przymusza nas do postawienia sobie ważnych pytań, których na co dzień zwykle unikamy. Trzeba jednak z uwagą wsłuchiwać się w argumentację wszystkich stron sporu, by nie pogubić się w opiniach i stanowiskach.

Śmierć Eluany Englaro

Szczególną okazją do postawienia na nowo tych kwestii stały się dramatyczne wydarzenia we Włoszech, które doprowadziły do odłączenia pozostającej w śpiączce Eluany Englaro od sondy pokarmowej, co spowodowało jej niespodziewanie szybką śmierć. Szczególnej wymowy nabiera fakt, że ten przypadek eutanazji został dokonany na żądanie ojca chorej.
Śmierć Eluany ujawniła jeszcze bardziej wyraźnie dwie różne wizje życia ludzkiego, które są obecne w naszej kulturze. Z jednej strony - jest to wizja daru i tajemnicy, który winniśmy strzec jak największej wartości, z drugiej zaś - wizja życia, które ma być podporządkowane naszym ocenom i decyzjom. To prawda, że w naturze ludzkiej jest coś, co nie pozwala nam na podporządkowanie się zrządzeniom losu, coś, co każe nam podporządkować wszystko, co dzieje się wokół, naszym ocenom i decyzjom. To coś nazywa się pychą, która jest prostym brakiem pokory. Wbrew powszechnej opinii pokora nie jest rezygnacją z siebie, ale mądrym przyjęciem prawdy o świecie i o miejscu, jakie w nim zajmuję. To prawda - mawiali mądrzy stoicy - że wiele zależy od nas, tyle mądrych i odpowiedzialnych decyzji możemy, a nawet musimy podejmować każdego dnia. Ale człowiek mądry wie, że istnieje granica, której przekroczyć nie może. Nie wszystko bowiem ode mnie zależy i nie o wszystkim mogę dowolnie decydować. Dotyczy to w szczególności daru życia, który winniśmy traktować z należnym respektem.
Oglądając w telewizji dramatyczne relacje z walki o życie Eluany, mogliśmy odnieść wrażenie, że świat podzielił się na zwolenników emocjonalnej decyzji ojca, niemogącego zgodzić się na przedłużanie życia córki w stanie śpiączki, i tych, którzy dobrze wiedzą, że życie jest najcenniejszym darem i żadną naszą decyzją nie możemy go zniszczyć.
Czy odłączenie od sondy, przez którą Eluana otrzymywała konieczny do życia pokarm, było takim zniszczeniem życia czy tylko uwolnieniem od cierpienia, które już niczemu nie służyło i tak czy inaczej było skierowane ku niepotrzebnie opóźnianej śmierci. Ostatecznie dramatyczny, trwający zaledwie kilkanaście dni spór dotyczył pytania o granicę ludzkiego życia oraz o różnicę między przerwaniem „uporczywej terapii” a eutanazją.
Dla jednych śmierć Eluany była zabójstwem, dla drugich zaś wybawieniem, stąd jedni decyzję sądu i działania lekarzy nazwali zbrodnią, inni zaś aktem miłosierdzia.
Warto zastanowić się nieco nad trudną kwestią „uporczywej terapii”, której w imię ludzkiego prawa do godnej śmierci nie należy kontynuować za wszelką cenę, pozwalając człowiekowi spokojnie umrzeć. Jak jednak odróżnić „terapię” od „terapii uporczywej”?
„Terapia” jest działaniem lub zespołem działań, których celem jest poprawa funkcjonowania zaburzonych procesów życiowych człowieka. Wszelkie inne działania, których celem nie jest dobro pacjenta, choćby były one wykonywane ze szlachetnych pobudek, są po prostu manipulacją. Terapia staje się terapią uporczywą wówczas, gdy już nie służy dobru pacjenta, co dzieje się wtedy, gdy stan pacjenta czyni nieracjonalnymi podejmowane nadzwyczajne działania, które na dodatek mogą wywoływać niepotrzebne cierpienie. W przypadku „uporczywej terapii” mówi się o konieczności odstąpienia od działań wtedy, gdy wiadomo, że nie mogą już przynieść spodziewanych pozytywnych efektów, gdy człowiek znalazł się na etapie nieodwracalnego procesu agonii, zmierzającej nieuchronnie do śmierci. Trudność jednak nie tkwi w teoretycznym odróżnieniu działań terapeutycznych, reanimacyjnych od uporczywej terapii, ale w praktycznym jego zastosowaniu. Kiedy mamy prawo, a nawet obowiązek zaprzestać medycznej ingerencji w organizm umierającego człowieka, kiedy zaś zaprzestanie takich działań jest aktem eutanazji czynnej lub biernej - nawet wtedy, gdyby nas o to prosił pacjent?
Nauki biologiczne ukazują nam śmierć jako pewien proces trwający w czasie. Znalezienie takiego momentu, w którym ów proces jest nieodwracalny i nieuchronnie wiedzie ku rychłej śmierci, wcale nie jest rzeczą łatwą. (Tym bardziej że każde życie ludzkie nieuchronnie zmierza ku śmierci).
Kiedy rozmawiam z lekarzami z wieloletnią praktyką, często słyszę, że całe doświadczenie zawodowe, związane z praktyką lekarską, prowadziło ich do odkrywania jednej prawdy - że mimo ogromnego postępu w naukach medycznych życie jest wciąż wielką tajemnicą, a rzetelnie wykonywana praktyka lekarska jest szkołą pokory. Być może trudne zagadnienie trafnego odróżniania należnej pacjentowi terapii i sprzecznej z jego dobrem uporczywej terapii ujawnia nam, że działania medyczne oprócz wiedzy wymagają zwykłej ludzkiej mądrości. Myślę, że o tym zapominamy, szukając odpowiedzi na egzystencjalne, z istoty swej filozoficzne pytanie o granice życia wśród samych danych empirycznych wysoko zaawansowanej aparatury pomiarowej.
Na dodatek mamy coraz większy problem z przyjęciem cierpienia jako prostego faktu wynikającego z ludzkiej kondycji psychofizycznej. Tak, cierpienie wpisane jest w życie człowieka, mimo iż wywołuje w nas lęk, czasem przerażenie prowokujące ucieczkę w ułudę, że można go uniknąć, czasem nawet aż za cenę życia.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Nie zacierać prawdy emocjami

Kiedy ktoś mnie zapytał o ocenę „ostatecznego rozwiązania” problemu pozostającej w stanie śpiączki Eluany, nie miałem wątpliwości, że była to eutanazja, czyli, jak mówią niektórzy, „śmierć na życzenie”, tym razem - na życzenie ojca. Ale zarazem nigdy nie ośmieliłbym się oceniać desperackiej prośby ojca o skrócenie życia bliskiej mu osoby pozostającej od lat bez kontaktu z otoczeniem. On miał prawo emocjonalnie reagować z bliskości ojcowskiego spojrzenia na swoje dziecko. Jednak, o czym dobrze wiemy, ostateczną decyzję o pozbawieniu Eluany niezbędnego do życia pokarmu (śmierć głodowa!) podjął sąd złożony z ludzi powołanych do podejmowania racjonalnych (a nie emocjonalnych, sentymentalnych czy koniunkturalnych) decyzji. To samo dotyczy lekarzy, którzy stali się wykonawcami woli ojca, potwierdzonej powagą sądu. Na tym polega perwersja logiki eutanazyjnej, która przedstawia lekarza jako wybawiciela, poprzez zamianę jego jasno kreślonej w wielowiekowej tradycji hipokratesowej roli mecenasa i strażnika zdrowia i życia na ponurą rolę anioła śmierci.
Dlaczego śmierć Eluany była eutanazją, a nie przerwaniem „uporczywej terapii”? Podstawowym argumentem pozwalającym na jasną ocenę tego, co stało się w „domu pomocy” w Udine we Włoszech, jest fakt, że pozostająca od lat w śpiączce dziewczyna nie była poddawana nadzwyczajnym działaniom terapeutycznym, które charakteryzuje „uporczywa terapia”. Chora oddychała sama, bez wsparcia respiratora. Owa „nadzwyczajna terapia”, która została przerwana, dotyczyła odżywiania. Czy karmienie człowieka można nazwać działaniem nadzwyczajnym? Przecież każdy zdrowy człowiek pozbawiony pożywienia musi umrzeć z głodu. Tak właśnie umarła Eluana. Tego tragicznego faktu nie da się ukryć za żadną zasłoną dobrodusznych, wzruszających, rzekomo humanitarnych dywagacji.

Reklama

„Testament życia”

Wśród dramatycznych prób, jakie podejmował rząd włoski, by zablokować decyzję sądu pozwalającą na śmierć Eluany przez zagłodzenie, pojawiła się próba wprowadzenia w życie „testamentu życia”, w którym każdy mógłby wyrazić swoją wolę dotyczącą przerwania uporczywej terapii. Oczywiście, gdyby taki dokument wprowadzono we Włoszech, być może Eluana, która nigdy nie podpisała podobnej deklaracji, byłaby uratowana. Ale to tylko dzięki pewnemu prawnemu manewrowi, który być może przysłużyłby się powstrzymaniu tego konkretnego przypadku eutanazji. Jak wiadomo, Eluana umarła, zanim udało się cokolwiek zrobić w tej sprawie. Nie można jednak pozostać przy złudnym wrażeniu, że wprowadzenie takiej deklaracji w formie „testamentu życia” cokolwiek załatwi w każdym innym, podobnym przypadku.
Szczerze mówiąc, kiedy od pewnego czasu słucham uważnie argumentów powtarzanych w toczonej także w Polsce dyskusji na temat „testamentu życia”, pojawia się we mnie coraz więcej wątpliwości co do praktycznej użyteczności takiego dokumentu. Jeśli bowiem każdy lekarz zobowiązany jest do ratowania ludzkiego życia przy użyciu dostępnych środków reanimacyjnych i terapeutycznych, a w przypadku gdy dalsze nadzwyczajne działania tracą racjonalne podstawy, stając się „uporczywą terapią” - nierokującą żadnych pozytywnych rezultatów, które powstrzymałyby proces nieuchronnej śmierci - jest zobowiązany do ich zaprzestania, to rodzi się zasadnicze pytanie: Właściwie komu jest potrzebny „testament życia”?
W założeniach ma to być dokument wyrażający moje stanowisko w kwestii kontynuowania lub zaniechania „uporczywej terapii”, gdy znajdę się w obliczu nieuchronnej śmierci. Każdy lekarz dobrze wie, czym jest uporczywa, nierokująca żadnych pozytywnych efektów terapia. Powtórzmy: jest ona jakby niepotrzebnym przedłużaniem agonii i jako taka uznawana jest za działanie sprzeczne z godnością osoby ludzkiej i jej prawem do godnej śmierci. Zasada jest prosta. Owszem jej zastosowanie jest trudne, a nawet bardzo trudne. Lekarz posługując się swoją zawodową wiedzą i mądrością osobistą, musi określić, kiedy u kresu życia należy zaniechać działań medycznych i pozwolić człowiekowi umrzeć.
W jaki sposób „testament życia” miałby mu w tym pomóc? Jeśli by nawet np. ktoś napisał, że z chwilą utraty oddechu należy zaprzestać działań reanimacyjnych i lekarz posłusznie zrealizowałby zapis, mimo iż istniała szansa przywrócenia zaburzonych czynności życiowych, dokonałby eutanazji biernej. A ta przecież jest zbrodnią. Podobnie w przypadku „testamentu życia”, w którym człowiek napisałby, że życzy sobie, by mimo przewidywanych zerowych szans na odwrócenie nieuchronnego procesu umierania kontynuowano działania reanimacyjne przez jakiś określony czas - lekarz takiego żądania spełnić nie może. Zatem jak lekarz ma traktować „testament życia”? Mówi się, że da on możliwość decydowania pacjentowi o swoim przyszłym losie. Ale czy ja jestem w stanie przewidzieć, w jakiej sytuacji znajdę się u kresu życia, czy potrafię na przyszłość ocenić swój stan lepiej, niż dysponujący aktualnymi wynikami badań i opierający się na fachowej wiedzy medycznej lekarz?

Cud życia

Pokusa samobójstwa rodzi się w określonych stanach emocjonalnych, jest jednym z etapów procesu rozpaczy. Nigdy nie jest racjonalna, nie ma bowiem żadnej racji dla samozniszczenia. Są natomiast stany psychiczne, które takie samozniszczenie mogą nam podpowiedzieć, jako ucieczkę przed tym, co nas przerasta. Targnięcie się na życie, rezygnacja z podstawowej wartości, owego nadzwyczajnego daru, dzięki któremu jesteśmy obecni w świecie, nigdy nie jest oparte na wolnej, racjonalnej decyzji. Dlatego nigdy nie jesteśmy w stanie ocenić samobójczych czynów. Oczywiście, samobójstwo, samookaleczenie są zawsze czymś złym, ale może wynikać z wyniszczenia naszego racjonalnego życia osobowego. Jednak w przypadku eutanazji, którą co prawda rozumiemy jako spełnienie życzenia pacjenta, wykonawcą tej dramatycznej decyzji o targnięciu się na własne życie jest lekarz, a więc ktoś, kto ma działać racjonalnie. Mało tego, mówi się o konieczności wsparcia ze strony wieloosobowej komisji złożonej ze „specjalistów od dobrej śmierci”. A przecież poza rozpaczą, lękiem i pokusą ucieczki, do których ma prawo człowiek doświadczony cierpieniem, w żadnym racjonalnym myśleniu nie ma powodów dla zabicia człowieka, nawet wtedy, gdy ktoś nas o to prosi. Nawet gdyby ta prośba zapisana była w dokumencie zwanym testamentem życia.
Życie ludzkie jest prawdziwym cudem, jest tajemnicą, która pozwala nam uczestniczyć w życiu rodzinnym, zawodowym, społecznym. Jest darem, który wymaga od nas przyjęcia go z miłością i troską, nawet wtedy, gdyby miało to nas wiele kosztować. Nie da się uciec od prawdy, że w życie wpisane jest ryzyko konfrontacji z cierpieniem. Od naszej dojrzałości zależy, czy potrafimy go przyjąć, czy panicznie rzucimy się w otchłań niweczącej nas śmierci.

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Abp Galbas do kapłanów: biskup nie jest dozorcą księdza, ani jego strażnikiem

2024-03-28 13:23

[ TEMATY ]

Abp Adrian Galbas

Episkopat News/Facebook

Biskup nie jest dozorcą księdza, ani jego strażnikiem. Jeśli ksiądz prowadzi podwójne życie, jakąkolwiek postać miałoby ono mieć, powinien to jak najszybciej przerwać - powiedział abp Adrian Galbas do kapłanów. Metropolita katowicki przewodniczył Mszy św. Krzyżma w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach. Podczas liturgii błogosławił oleje chorych i katechumenów oraz poświęca krzyżmo.

W homilii metropolita katowicki zatrzymał się nad znaczeniem namaszczenia, szczególnie namaszczenia krzyżmem, „najszlachetniejszym ze wszystkich dziś poświęcanych olejów, mieszaniną oliwy z oliwek i wonnych balsamów.” Jak zauważył, olej od zawsze, aż do naszych czasów wykorzystywany jest jako produkt spożywczy, kosmetyczny i liturgiczny. W starożytności był także zabezpieczeniem walczących. Namaszczali się nim sportowcy, stający do zapaśniczej walki. Śliski olej wtarty w ciało stanowił ochronę przed uchwytem przeciwnika.

CZYTAJ DALEJ

Triduum Paschalne - trzy najważniejsze dni w roku

Niedziela legnicka 16/2006

Karol Porwich/Niedziela

Monika Łukaszów: - Wielkanoc to największe święto w Kościele, wszyscy o tym wiemy, a jednak wielu większą wagę przywiązuje do świąt Narodzenia Pańskiego. Z czego to wynika?

CZYTAJ DALEJ

Wierni Chrystusowi

2024-03-28 16:50

Ks. Wojciech Kania/Niedziela

Przedpołudniowa liturgia Mszy św. Krzyżma w sandomierskiej bazylice katedralnej była wyrazem jedności duchowieństwa, które posługuje w Kościele lokalnym.

Wraz z biskupem Krzysztofem Nitkiewiczem, Mszę św. celebrowali biskup pomocniczy senior Edward Frankowski oraz duchowni przybyli z parafii Diecezji Sandomierskiej. W modlitwie uczestniczyło około 500 ministrantów, dziewczęta z ruchów katolickich, wspólnota Wyższego Seminarium Duchownego, siostry zakonne oraz wierni.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję