Przedstawienie „Prymas w Komańczy” pokazuje fragment życia Prymasa Tysiąclecia Stefana Wyszyńskiego. Fragment, który zaważył nie tylko na losie samego Prymasa, ale całego narodu. Spektakl ten opowiada historię, która zdarzyła się w 1956 r. i dotyczyła bezprecedensowego w tamtych czasach wydarzenia - odnowienia Jasnogórskich Ślubów Narodu. W kraju rządzonym od ponad 10 lat przez komunistów, z niespotykanym zacietrzewieniem zwalczano wszelkie oznaki religijności. Mimo to do Częstochowy na jeden sierpniowy dzień przyjechało wtedy milion Polaków. Publicznie zamanifestowali swe przywiązanie do Kościoła katolickiego i jego duszpasterzy. Odnowienie Jasnogórskich Ślubów Narodu odbyło się w 300. rocznicę złożenia pierwszych ślubów przez króla Jana Kazimierza. Tamte sprzed trzech wieków składano w podzięce za ocalenie przed potopem szwedzkim, te - z błaganiem, by Matka Boża ocaliła naród przed komunistyczną nawałnicą. Tamte składał król, a te - naród.
Przedstawienie napisał i wyreżyserował Paweł Woldan, znany m.in. z takich filmów, jak „Ojciec Góra”, „Kapłan z Suchedniowa”, „August kardynał Hlond” czy ze spektaklu „Złodziej w sutannie”. Reżyser tym razem zainteresował się konkretnym wydarzeniem z bogatej biografii Prymasa Tysiąclecia. Dlaczego akurat tym?
- Moim zdaniem, odnowienie Ślubów to przełomowa chwila w historii Polski. A jednocześnie opowieść o rzeczy z pozoru niewykonalnej. O budzeniu sumień, o ocalaniu duszy. Rzecz o tożsamości, prawdzie, wolności. Brzmi znajomo? - Woldan opowiada o swoim nowym spektaklu z charakterystyczną dla artystów pasją tworzenia. - W naszych czasach coraz mniej pamięta się, co znaczą te określenia. Trzeba przypominać bohaterstwo pokoleń i stawkę, o jaką szła wówczas gra, by nie zapominać, że wolność, ta wewnętrzna, jest tak naprawdę najważniejsza.
Klasztor jasnogórski drzemie rozgrzany słońcem. Niewielu pielgrzymów jak na tę porę roku. Jak pół wieku temu jest schyłek lata; czas, gdy kolory tracą swą oczywistość, powietrze - klarowność. Wieczernik jasnogórskiego klasztoru, malownicze krużganki. Cisza zakłócana tupotem stóp. Gołębie w wykuszach. - Jesteśmy intruzami, niemal barbarzyńcami, którzy zakłócają spokój i rytm świętego miejsca - mówi półgłosem reżyser o pobycie swojej ekipy w murach sanktuarium.
Młoda kobieta w niemodnym dziś kostiumie i niepozorny zakonnik z twarzą jasną, promienną, w nieskazitelnie białym habicie. Jakby wyjęci z innego czasu. Rozmawiają z ożywieniem. Zakonnik gwałtownie gestykuluje i odbiega nagle w cień klasztornych bram. Gdyby nie tłumek przed nimi, ze sterczącą pośrodku kamerą, można by na moment ulec złudzeniu. Nawet pielgrzymi, którzy z oddalenia podglądają kręcenie kolejnego ujęcia, są zdezorientowani. Ekipa pracuje niemal bezgłośnie, z wyjątkiem krótkich komend w rodzaju: „Cisza na planie, kręcimy!” i zadowolonego: „Mamy to!”.
Niewielu spośród obserwujących pracę ekipy orientuje się, że po Wieczerniku krążą znani aktorzy. O czym rozmawiają w tej scenie? Obcym, jak my, nie wolno podejść zbyt blisko. Mikrofony wychwytują najmniejszy „cudzy” dźwięk. Więc to ostre: „Cisza na planie!” brzmi groźnie.
Historia sprzed ponad 50 lat ożywa. Klasztorne krużganki, biblioteka, Kaplica Cudownego Obrazu, którą ojcowie paulini wyjątkowo otwierają nocą dla filmowej ekipy Woldana.
- Czy kobietom wolno wejść do biblioteki? To jest, zdaje się, za furtą… - dopytują panie o. Roberta Jasiulewicza, paulina oddelegowanego do opieki nad ekipą.
Przed kamerami najlepsi polscy aktorzy. W roli kard. Wyszyńskiego Olgierd Łukaszewicz - spokojny, opanowany, monumentalny, arystokratyczny jak kard. Wyszyński. Towarzyszą mu: Artur Barciś, Magdalena Różczka, Ewa Dałkowska, Anna Cieślak, Dorota Pomykała, Henryk Talar, Adam Ferency, Bartek Topa.
Artur Barciś, grający rolę o. Jerzego Tomzińskiego, przyznaje, że zaimponowała mu postać zakonnika. - To on wymyślił metodę zawiadomienia ludzi o odnawianiu Ślubów Jasnogórskich. Komuniści mieli w zwyczaju czytać cudze listy, więc o. Jerzy powysyłał po prostu do swoich znajomych zaproszenia na tę uroczystość. To było dozwolone. A że znajomych miał sporo, liczba zaproszeń sięgała 50 tys. Potem poszło już jak po sznurku i do Częstochowy tego dnia przyjechał niemal milion Polaków - kończy z uśmiechem Barciś.
Dziedziniec w słońcu. Tym razem reżyser jest zadowolony. Wszystko poszło dobrze. Ale chwila ulgi trwa krótko - na podglądzie okazuje się, że w kadr wszedł pielgrzym w żółtej podkoszulce. Bez cienia zniecierpliwienia młoda kobieta wraca na miejsce, gdzie przed chwilą skończył się dialog. To Magdalena Różczka, grająca Marię Okońską - jedną z bohaterek tamtych wydarzeń, polonistkę, psychologa, uczestniczkę Powstania Warszawskiego, założycielkę Instytutu Prymasa Wyszyńskiego - która od 1942 r. blisko współpracowała z ks. Stefanem Wyszyńskim. Maria Okońska była świadkiem składania przez Stefana kard. Wyszyńskiego Jasnogórskich Ślubów Narodu w odosobnieniu.
- Mam spore doświadczenie w graniu zakonników, więc myślę, że i tym razem jakoś sobie poradzę - mówi skromnie Artur Barciś. Gdy powtarzał rolę, ukryty w półcieniu konfesjonału, usiłowała wyspowiadać się u niego zażywna staruszka. Aktor ma twarz łagodną, dobrotliwą, budzącą zaufanie. Widzowie pamiętają go z fantastycznej roli m.in. brata Alojzego, czyli Piotra Kosiby, którego proces beatyfikacyjny właśnie trwa.
- Przy okazji tej roli dowiedziałem się też, że o. Jerzy wymyślił pusty fotel. Komuniści nie zezwolili Kardynałowi uczestniczyć w odnowieniu Ślubów. O. Jerzy, wówczas przeor częstochowskiego klasztoru, kazał więc ustawić na wałach pusty fotel. Symbol braku, oczekiwania, tęsknoty. Ktoś położył na nim bukiet biało-czerwonych kwiatów. Pięknie… Mówiła wtedy o tym cała Polska.
- W moim odczuciu - mówi Woldan - tamtego sierpniowego dnia Częstochowa narodziła się jako duchowa stolica Polski. W 1979 r., gdy stanął w tym miejscu Jan Paweł II, powtórzył niejako słowa kard. Wyszyńskiego, że „tutaj zawsze byliśmy wolni”. Czy zdajemy sobie z tego sprawę? Sądzę, że nie. A dla mnie na Jasnej Górze tak naprawdę wszystko się zaczęło. To ciągle niedoceniany, przez co nieznany, jeden z decydujących momentów w naszych dziejach, taki słup milowy. I dlatego postanowiłem opowiedzieć o tym w spektaklu „Prymas w Komańczy”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu