Różnokolorowe koperty, które trafiają codziennie na redakcyjne biurka, a ostatnio coraz częściej e-maile, są świadectwem głębokiego zaufania, jakim darzą nas Czytelnicy. Dzieląc się na łamach niektórymi listami z redakcyjnej poczty, pragniemy, aby „Niedziela” była owocem zbiorowej mądrości redakcji i Czytelników.
Adwentowe zadumanie
Niedawno powróciłam z pielgrzymki do Ziemi Świętej, a serce już się tam wyrywa. Gdy słucham niedzielnej Ewangelii czy czytam kolejne rozdziały Biblii, nie tylko na nowo przeżywam klimat tych miejsc, ale też inaczej odbieram ich znaczenie. Teraz jestem w stanie mentalnie uczestniczyć w wydarzeniach sprzed wieków. Widzę je i umiejscawiam.
Wędrując w nocnej ciszy na górę Horeb, pewnie tak samo jak Mojżesz poczułam się mała i niepozorna wobec wielkości Boga. Oczekując na szczycie na wschód słońca, zastanawiałam się, czy te uczucia i emocje, które towarzyszyły mi w tej wspinaczce, były prawdziwe. Tak bardzo pragnęłam, by ten spokój pozostał we mnie na zawsze.
Gdy przed pielgrzymką uczestniczyłam w Drodze Krzyżowej w okresie Wielkiego Postu, wyobrażałam sobie drogę, którą musiał przejść Jezus, ale moje wyobrażenia okazały się bardzo ograniczone w konfrontacji z prawdziwą Drogą Krzyżową w Jerozolimie. Te przejawy wrogości na widok krzyża pewnie tak samo bolały jak obojętność w czasach Chrystusa.
Kiedy jechałam klimatyzowanym autokarem do Ain Karem - miejsca zamieszkania Elżbiety i Zachariasza - zastanawiałam się, jak Maryja, oczekując Jezusa, mogła pokonać tę drogę - w upale i tak surowym krajobrazie.
Stojąc w nurcie Jordanu, pochylając głowę i odnawiając przyrzeczenia złożone na chrzcie w naszym imieniu przez rodziców, myślałam o tym, jak je realizujemy w życiu.
Płynąc łódką po Jeziorze Galilejskim i obserwując nieruchomą taflę wody, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Pan woła: „Przyjdź do mnie”.
Patrząc przez okno kościoła „Dominus flevit”, widziałam panoramę Jerozolimy - miasta, które w swej niewierze jest tak bardzo podobne do dzisiejszych miast.
W Ogrodzie Oliwnym wydawało mi się, że wystarczy przymknąć oczy, by ujrzeć modlącego się Jezusa.
Gdy dotykałam Kamienia Namaszczenia, nie mogłam zrozumieć, jak wielka musi być nienawiść, by zniszczyć życie.
Obserwując kolorowe malowidła w sanktuarium w Betanii, zrozumiałam, że miłość jest silniejsza od śmierci.
Dziś czuję niedosyt. Zamykam oczy i widzę to, czego w nadmiarze wrażeń i widoków nie zauważałam. Próbuję uporządkować myśli i zapanować nad tęsknotą. Staram się przypomnieć sobie tamten spokój i harmonię i nadać życiu właściwy sens.
Elżbieta
Pomóż w rozwoju naszego portalu