Reklama

U podnóża Góry Lecha w Gnieźnie (1950-56)

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Czasy Seminarium wspomina kard. Józef Glemp, Prymas Polski

Może kiedyś napiszę więcej, gdyż lata seminaryjne w Gnieźnie w moich czasach zasługują na uwagę. Najciekawszy wątek to formacja duchowa młodych chłopaków, których po latach wojny, okupacji i penetrującego socjalizmu ateistycznego wychowywano na mężów Kościoła. Powiem więcej: sami się wychowywali, był to bowiem okres, gdy kapłanów-wychowawców wyrzucono z Seminarium, a pełniący zadania biskupa Administrator (Arcybiskup - Prymas siedział bowiem w więzieniu) zastępował wykładowców dość przypadkowymi ludźmi, po prostu takimi, jacy byli "pod ręką".
Po okresie wahań i poszukiwań przyszedłem wreszcie do Seminarium. Matura była dla mnie ciężkim przeżyciem. Przed egzaminami poszedłem do doktora Błaszczyka z zapytaniem, jak wygląda zdrowie mojego ojca. Doktor Błaszczyk, bardzo ceniony w Inowrocławiu chirurg, powiedział mi bez ogródek, jako najstarszemu z rodzeństwa, że operacji nie było. Zaszyto operacyjne cięcie, stwierdziwszy rozległy nowotwór. Ojcu dawano jedynie parę tygodni życia. Zdecydowałem się pójść na polonistykę, jako na najkrótsze studia, aby zapewnić utrzymanie matce i młodszemu rodzeństwu. Najpierw zapisałem się na Uniwersytet Warszawski. Nie było z tym problemu, bo miałem świadectwo "przodownika nauki i pracy społecznej" (za tę pomyłkę, jak mniemam, p. dyrektor Mańkowski "wyleciał" ze szkoły). W wakacje zacząłem spokojnie pracować na roszarni w Pakości. Pracowałem jako sezonowy "na wadze", bo był to okres przyjmowania lnu i konopi od rolników. Zarobiłem bodajże czternaście tysięcy złotych, to znaczy wartość męskiego garnituru. Potem pomyślałem sobie: po co mam się pchać do Warszawy, skoro w Toruniu jest ta sama polonistyka? Nie było trudności z przejściem na pierwszy rok studiów do Torunia.
A jednak to nie było to. Podczas kazania, które głosił proboszcz w Kościelcu, ks. Feliks Błażejewski, zmieniłem zdanie i zdecydowałem się pójść do Seminarium w Gnieźnie. Przyjechałem więc do Gniezna i poszedłem do katedry, która po zbombardowaniu była odbudowywana. Rusztowania stały prawie w całej nawie. Odnalazłem trumienkę z relikwiami św. Wojciecha i długo się modliłem. Pamiętam z tej modlitwy to, że zdecydowałem się służyć właśnie temu Patronowi. On otwierał przede mną dziwną przestrzeń pokoju. Zszedłem po schodach na dół, ku gmachowi Seminarium. Ktoś się kręcił, ale właściwie były pustki. Przecież był to sierpień. Kto miał się zgłosić, już się zgłosił. Jakaś siostra czy też pan Michał znalazł ks. Dziamskiego, seminaryjnego prokuratora (ekonoma). Dobrze mu z oczu patrzyło. I on popatrzył na mnie życzliwie. Byłem przygotowany na pytania, ale nic z tego. Podanie przyjął i zapewnił, że zawiadomienie o przyjęciu przyjdzie pocztą. Długo nie przychodziło, aż dopiero pod koniec września nadszedł list. Napisane w nim było po łacinie, że można przyjeżdżać, bodajże 29 września, i należy zabrać instrumenta ad edendum propria.
Ożywienie widoczne było na ulicach Gniezna, gdy przyjeżdżali klerycy. Najwięcej nas "wysypało się" z pociągu, który jechał z Bydgoszczy przez Inowrocław. Poznawaliśmy się lub rozpoznawaliśmy. Przyjeżdżały dwa roczniki studium filozoficznego. Ci z drugiego roku nosili już koloratki. Ci z teologii jechali do Poznania. Na dworcu w Gnieźnie stał wóz, wrzuciliśmy więc na niego walizki, a stary koń przywiózł wszystko do Seminarium. Autobusów miejskich nie było w tej ilości, co później. Wjeżdżając na ulicę Seminaryjną, mijało się domki pod papą, ocalałe z pożaru w XVIII wieku. Przy wejściu do ogrodu seminaryjnego stała chata "Wisza", pamiętająca podobno czasy "Starej Baśni". Chatka potem rozleciała się i małą posesję wykupiło Seminarium. Główny gmach seminaryjny był okazały, podwyższony przed wojną o jedno piętro, otoczony urodzajnym sadem, a także poletkami warzyw. Za głównym gmachem były zabudowania gospodarcze z trzodą, drobiem i rektorskim psem bernardynem. W kuchni i w ogrodzie pracowały siostry elżbietanki, a pomagały im "elewki", okoliczne dziewczęta, które przy siostrach uczyły się gotowania i prac domowych. "Elewki" wiedziały, że z klerykami nie należy rozmawiać i podczas przerw kleryckich znikały. Obok centralnego gmachu stał "konwikt". Wtedy było to Niższe Seminarium, ale wkrótce zaprzestało działalności i zamieszkali tam diakoni.
W pokoju na trzecim piętrze było ciasno jak wszędzie. Szafy po żandarmerii niemieckiej, która zajmowała budynek podczas wojny, z miejscem na karabin, były dwie na trzech. Przełożonym pokoju okazał się kleryk z drugiego roku - Konrad Kaczmarek z Krobi. Drugim "kondormitorem" był Gozdowski. Nie pamiętam nawet jego imienia, bo wszyscy nazywaliśmy go "mistrzem". Pochodził z Chyloni w Gdyni. Był to bardzo dobry człowiek, ale do systematycznych studiów się nie nadawał. Żył szachami i był pod tym względem niezrównany, dlatego zwaliśmy go "mistrzem". Po drugim roku nie podjął teologii. Konrada nie tylko słuchaliśmy, ale i pilnie naśladowaliśmy. Czas dzieliliśmy na modlitwę, wykłady, rekreację, spacery i przerwy. Po modlitwach wieczornych aż do śniadania następnego dnia obowiązywało milczenie, silentium religiosum. Pomiędzy modlitwami wieczornymi a pójściem na spoczynek o godzinie 22.00 upływało jakieś pół godziny. W tym czasie naśladowaliśmy naszego "przełożonego": czytało się po cichu fragment Pisma Świętego lub św. Tomasza à Kempis. Łazienki były na zewnątrz, na korytarzach, a w pokojach stały jedynie miednice umieszczone na drucianych prętach. Wodę przynosiło się w dzbanach z łazienki. Następowało mycie zębów, mycie ogólne i modlitwa prywatna po cichu, przed położeniem się do łóżka. Trudno było myć się równocześnie bez trącania drugiego, więc utarła się kolejność tych czynności, tak że ani wieczorem, ani rano nie mieliśmy ze sobą żadnych trudności. To jednak są sprawy wspólne wszystkim seminariom.
Od pierwszych chwil czułem się w Seminarium dobrze. Rytm dnia, czystość otoczenia, grzeczność w odnoszeniu się do drugiego, której szybko się nabywało, mimo wygłupów, na które też było miejsce, i ciekawi koledzy - to wszystko powodowało, że czułem się "u siebie". Próba nastąpiła zaraz w pierwszych dniach, albowiem do Seminarium przyjechaliśmy w piątek, a w niedzielę zmarł mój ojciec. Otrzymałem wiadomość i w poniedziałek poprosiłem rektora ks. Pacynę o pozwolenie na wyjazd na pogrzeb. Przyjął to zwyczajnie i z charakterystycznym dla siebie powtarzaniem słów powiedział: "Tak, tak, wyjedzie i nie wróci, nie wróci". "Ależ nie - odparłem - wrócę zaraz po pogrzebie". Nie dziwiłem się takiemu odezwaniu się Księdza Rektora. Było nas dużo - na pierwszym kursie, z obydwu diecezji, siedemdziesięciu dwóch, a w kaplicy, w jadalni i w salach było bardzo ciasno.

Jedno ze wspomnień zawartych w "Księdze Jubileuszowej Prymasowskiego Wyższego Seminarium Duchownego w Gnieźnie 1602 - 2002".

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Triduum Paschalne - trzy najważniejsze dni w roku

Niedziela legnicka 16/2006

Karol Porwich/Niedziela

Monika Łukaszów: - Wielkanoc to największe święto w Kościele, wszyscy o tym wiemy, a jednak wielu większą wagę przywiązuje do świąt Narodzenia Pańskiego. Z czego to wynika?

CZYTAJ DALEJ

Bratanek Józefa Ulmy o wujku: miał głęboką wiarę, silny moralny kręgosłup i niezależność myśli

2024-03-24 08:43

[ TEMATY ]

Ulmowie

Zbiory krewnych rodziny Ulmów

Wiktoria i Józef Ulmowie

Wiktoria i Józef Ulmowie

Bratanek błogosławionego Józefa Ulmy, Jerzy Ulma, opisał swojego wujka jako mężczyznę głębokiej wiary, którego cechował mocny kręgosłup moralny i niezależność myśli. O ciotce, Wiktorii Ulmie powiedział, że była kobietą niezwykle energiczną i pełną pasji.

W niedzielę przypada 80. rocznica śmierci Józefa i Wiktorii Ulmów oraz ich dzieci. Zostali oni zamordowani przez Niemców 24 marca 1944 r. za ratowanie Żydów, których Niemcy zabili jako pierwszych.

CZYTAJ DALEJ

Zatęsknij za Eucharystią

2024-03-28 23:37

Marzena Cyfert

Mszy Wieczerzy Pańskiej przewodniczył bp Maciej Małyga

Mszy Wieczerzy Pańskiej przewodniczył bp Maciej Małyga

Tęsknimy za różnymi rzeczami (…) Czy kiedyś jednak tęskniłem za przyjęciem Komunii świętej? To jest chleb pielgrzymów przez świat do królestwa nie z tego świata – mówił bp Maciej Małyga w katedrze wrocławskiej.

Ksiądz biskup przewodniczył Mszy Wieczerzy Pańskiej. Eucharystię koncelebrowali abp Józef Kupny, bp Jacek Kiciński oraz kapłani z diecezji.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję