Odkąd od kilku lat towarzyszę wielu ważnym wydarzeniom z życia
diecezji łowickiej, często spotykam - zwłaszcza podczas uroczystości
w Łowiczu - imponującą osobę pewnego rześkiego staruszka.
Zresztą zwraca on z pewnością nie tylko moją uwagę, ale
i wszystkich wiernych, kiedy tak wyprostowany jak struna stoi przed
ołtarzem w bazylice albo dziarsko maszeruje w pierwszych rzędach
pielgrzymów, idących na Jasną Górę.
Ostatnio ten starszy Pan pojawił się w Łowiczu na uroczystościach
Niedzieli Palmowej i Święta Młodych. Ubrany w piękny, tradycyjny
męski strój łowicki, z okazałą palmą, stał niedaleko podestu na Starym
Rynku, z którego przemawiał do zgromadzonych wiernych Biskup Łowicki.
Następnie dziarsko przyłączył się do orszaku Księdza Biskupa, zmierzającego
do bazyliki na Mszę św.
I wreszcie, do samego końca kibicował uczestnikom konkursu
na najdłuższą palmę, zorganizowanego na dziedzińcu przed rezydencją
Biskupa Łowickiego. Wtedy to miałam okazję wreszcie z nim przez chwilę
porozmawiać.
Pan Zygmunt Ursus - o nim to bowiem mowa - pochodzi z
odległej od Łowicza o 5 km Arkadii. Jak się okazało, rześki 90-latek
pokonuje tę trasę na rowerze! Zwłaszcza gdy, jak w Niedzielę Palmową,
dopisuje ciepła, słoneczna pogoda. Ale co tu mówić o 5 km do Łowicza,
skoro Pan Zygmunt od 1937 r. pielgrzymuje pieszo i na rowerze aż
do Częstochowy!
Jest rolnikiem jak ojcowie i dziadowie. "Oni chodzili
na Jasną Górę, to i ja zacząłem" - opowiada. Do dziś jest pod wielkim
wrażeniem osoby i życia swego ojca - na 14 lat wcielonego do carskiego
wojska, służącego na Syberii, uczestnika wojny japońskiej, chińskiej,
I wojny światowej i wojny bolszewickiej. "Tatuś zmarł jak miał 72
lata. Tak mnie wzruszyło całe jego życie, że i ja zacząłem pielgrzymować"
- opowiada Zygmunt Ursus.
Od 1937 r. pielgrzymuje z Pielgrzymką Łowicką, a odkąd
powstała diecezja łowicka i w sierpniu zaczęła pielgrzymować Pielgrzymka
Młodzieżowa - Pan Zygmunt pielgrzymuje do Częstochowy dwa razy w
roku. Jak dotąd uczestniczył w pielgrzymce na Jasną Górę 67 razy! "
Siła jest, to się idzie. Wszystko to dzieło Boże!" - odpowiada, zapytany
o tajemnicę swojej doskonałej formy, zdrowia i radości życia.
Pan Zygmunt jest też szczerze przekonany o nieustającej
opiece swego Anioła Stróża. Przebywając podczas II wojny światowej
5 lat na robotach w Niemczech, wielokrotnie miał być albo spalony,
albo powieszony i zawsze jakieś szczęśliwe wydarzenie (nawet zapomnienie
wyroku przez SS-mana) ratowało mu życie. "To Anioł Stróż mnie tak
strzeże! Wiele razy szykowałem się w Niemczech do śmierci, ale Anioł
Stróż we śnie mi się pojawił i powiedział: Ty jeszcze do Częstochowy
będziesz chodził! To mu uwierzyłem i żyję. I chodzę!".
Panu Zygmuntowi można tylko pogratulować doskonałej kondycji
i życzyć wielu łask i błogosławieństwa Bożego na dalsze pielgrzymowanie!
Szczęść Boże!
Pomóż w rozwoju naszego portalu