Zapożyczyłem ten tytuł od Herberta. To odejście realizowało
się od kilku miesięcy. Dochodziły wieści o pogarszającym się stanie
zdrowia księdza prałata Zygmunta Gorzeńskiego. Kiedyś, Kisiel chyba,
powiedział o Waldorfie, że trudno sobie wyobrazić, żeby umarł. On
jest po prostu zawsze. Podobne myśli dzieliliśmy jako kapłani o księdzu
Gorzeńskim. Najstarszy kapłan archidiecezji (wprawdzie wiekiem przerastał
go ks. prałat Dyszyński, ale jest młodszy kapłaństwem), i co trzeba
powiedzieć najżywotniejszy. W tym słowie mieści się nie tyle odniesienie
do fizycznej mocy, co raczej, a nade wszystko, jego duchowej witalności.
Wydawało się, że nie może umrzeć, bo wraz z nim umrze całe piękno
przemyskiego kapłana. Bóg jednak zlitował się nad jego starością
i zapracowaniem. Odwołał go zrzucając na nasze barki kontynuowanie
świadectwa, które on nosił przez tyle lat. Dla postronnego Czytelnika
słowa te mogą trącić patetyzmem, ale dla nas kapłanów, są po prostu
nieudolnym wysiłkiem oddania piękna, które nosił, którym nie narzucając
się starał nas zarazić.
Piszę to wspomnienie, a właściwie refleksję jako o jednym
z Redaktorów Niedzieli. Uważni Czytelnicy pamiętają jego refleksje
sprzed paru lat. To, co mi utkwiło w pamięci to były jego słowa o
kapłaństwie. Na moje pytanie, jak to jest możliwe, że mimo tak sędziwego
wieku zachował taką dziecinną wprost radość i pogodę odpowiedział: "
Bo widzisz Zbysiu, ja nie mogę nacieszyć się swoim kapłaństwem, ja
po prostu sobie nie wyobrażam, że mógłbym być kim innym".
Od tamtej pory z tej perspektywy patrzyłem na Księdza
Prałata. Człowiek, któremu nie starcza życia, by dziękować Bogu za
kapłaństwo. Pewnie dlatego tak długo żył. Bóg nie chciał odwoływać
kogoś, kto ciągle uśmiechając się do Pana Boga dziękował za Miłość.
Jego śmierć nie była karą za pierworodny grzech. Po prostu Pan Bóg
w dniu Zmartwychwstania Swojego Syna chciał się nacieszyć już nie
z odległości, ale z bliska owym uśmiechem wdzięczności. Dlatego go
odwołał. Ze swojej śmiertelnej pościeli, na której po prostu zasypiał
- jak opowiadali ks. archiprezbiter Rusin i ks. kapelan Fedak, którzy
wraz z siostrami Świętej Opatrzności mieli szczęście być blisko Człowieka,
który zmieniał jedynie miejsce pobytu aby obudzić się w owej bliskości
oczekującego Boga.
Przez wiele lat był katechetą, jeszcze dłużej posługiwał
jako klerycki spowiednik. Szkoda, że nie zbierano kartek, na których
klerycy zapisywali się do Jego konfesjonału podczas spowiedzi rekolekcyjnych,
także tych najważniejszych, poprzedzających diakonat. Nie był surowy.
Mnóstwo anegdot okoliło jego penitencjarską posługę. Wszystkie ciepłe,
radosne. Jeden z profesorów seminaryjnych opowiadał jeszcze kilka
lat temu: "Wyobraźcie sobie, uczestniczyłem w rekolekcjach kleryckich
i poszedłem do spowiedzi do ks. Gorzeńskiego. Wyznałem swoje grzechy,
a ten zatroskany mówi: ´Synku, spakuj rzeczy i jedź do domu, to nie
dla Ciebie´. Odpowiedziałem: ´Ale ja już jestem księdzem´. Głębokie
westchnienie, a potem głos: ´Chwała Bogu´". Tak, taki był ksiądz
Gorzeński. Zamiłowany w kapłaństwie, zakochany w Chrystusie i dlatego
wpatrzony w Miłosiernego nie miał w sobie arbitralnych reakcji. Zamiast
krzyczeć, pouczać, dzielił się swoim doświadczeniem, jak wspaniale
jest być księdzem. Niewielu było takich spowiedników, na których
spełniły się teorie duchowego kierownictwa. Nie wypadało powielać
starych grzechów, bo to by sprawiło przykrość nie jemu, ale jego
radości. Więc szło się niosąc drobne zwycięstwa, na których on budował
gmach kleryckiej duchowości.
Drugi rys, to umiłowanie Kościoła. To bardzo pojemne
słowo. Dla Księdza prałata Kościół to był biskup i uroczystości z
biskupim udziałem. Gdzieś się to nam pogubiło, ale on pamiętał ten
czas biskupa Bardy, radość biskupiej posługi Wojciecha. Zawsze był
obecny, czasem mimo choroby. Mógł wiele razy tłumaczyć się chorobą,
ale to dla niego nie był powód. Nie mógł sobie odmówić radości bycia
w sercu lokalnego Kościoła.
Może była to kontynuacja tajemnicy, którą, niestety,
zabrał ze sobą, spotkania w domu biskupim w jednym z wigilijnych
dni podczas okupacji. Ranny w palec, rana nie chciała się goić, przyszedł
jednak na spotkanie. Młody, zalękniony, jak wielu wówczas, poskarżył
się swojemu rektorowi słudze Bożemu ks. Balickiemu. Ten - spojrzawszy
na ranę - powiedział... Ale oddajmy głos księdzu Gorzeńskiemu. Było
to podczas kolejnych spotkań-wywiadów: "Wiesz Zbysiu, On wtedy spojrzał
na mój palec i powiedział: ´Wiem, że Cię boli, ale to nic, wszystko
będzie dobrze´. Tu ksiądz Gorzeński zawiesił głos, zamyślił się i
powiedział: Wiesz wtedy powiedział mi coś o czym nie powiem do swojej
śmierci, a to się sprawdziło". Nie miałem odwagi być natarczywym.
Dziś żałuję. Jeszcze w ostatnich dniach życia Prałata prosiłem o
taką rozmowę. Nawet się zgodził, ale ja nie miałem śmiałości. Dziś,
kiedy stoję w obliczu tego radosnego odejścia dumam, że może to były
słowa o doczekaniu trzeciego tysiąclecia, może dar świadomości, że
właśnie w dzień Zmartwychwstania dane mu będzie odejść. Nie wiem.
Wiem, że jak głosiła tradycja mojej wsi, śmierć w Zmartwychwstanie
oznaczała wejście w chwałę świętych bez konieczności czyśćca.
Nie wiem, jakie będą słowa pożegnania. Dziś Ksiądz Prałat,
jak Jezus, którego kapłaństwo tak pięknie nosił, poddany jest doli
śmiertelnej swoich uczniów, kapłanów, których spowiadał. W środę
na chwilę ukaże się naszym oczom. Gdybyśmy mieli oczy jego wiary,
pewnie dostrzeglibyśmy uśmiech śmiertelnej twarzy pozdrawiający nas,
nie z odmętów grobu, ale ze świata zbawionych, gdzie z księdzem Balickim,
Jastrzębskim i innymi świątobliwymi profesorami naszego Seminarium
chwali wielkość Boga, który tak wielkich rzeczy dokonał dla zbawienia
świata. A biskup Tomaka pewnie mówi: "Dobrze Zygmuś, że w wieczornej
modlitwie mówiąc: ´doprowadź mnie do żywota wiecznego´ zapomniałeś
dodać ´ale jeszcze nie dzisiaj´ i dzisiaj, kiedy świętujemy Zmartwychwstanie
naszego Pana dołączyłeś do ongisiejszego grona Stowarzyszenia Świętego
Antoniego. Kto wie, zrozumie, kto nie wie, niech pyta żyjących członków
owego Stowarzyszenia. Z tego, co wiem, żyje jeszcze ks. prałat Kilar.
Aż wstyd, ale trudno smucić się z tej śmierci. Raczej trzeba sobie
życzyć: Pokochajmy kapłaństwo tak, jak ksiądz Gorzeński, a wtedy,
jak powiadał pewien Sekretarz ONZ: "W dniu twojej śmierci świat się
będzie smucił, a ty radował". Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie!
Pomóż w rozwoju naszego portalu