W powieści Bliźniaczy współzawodnicy jej autor Robert Ludlum opowiada o znalezisku, które może wstrząsnąć losami świata. Istnieje mianowicie papirus autorstwa jednego z Apostołów twierdzący, że Chrystus wcale nie umarł na krzyżu, że dokonał swego żywota w późnej starości. Wielu ludzi stara się zdobyć ów antyczny dokument, ufając, że posiadanie go może dać władzę nad światem. Gdy w zakończeniu powieści papirus zostaje odnaleziony i przekazany do naukowej ekspertyzy okazuje się, że pochodzi rzeczywiście z I w. po Chrystusie i faktycznie zawiera wspomniane twierdzenie. Nikt jednak nie przejmuje się nim zbytnio - jak bowiem udowodnić, że jest rzeczywiście autorstwa jednego z Apostołów, jak potwierdzić jego prawdziwość, jak dowieść, że nie jest jednym z apokryfów? I choć papirus miał zmienić losy świata, pozostaje jedynie zagadkowym dokumentem z odległej przeszłości. Tyle powieść.
Przypomniałem sobie o niej, gdy ostatnio ujawniono "rewelację" - odkryto pochodzącą z początku naszej ery urnę z prochami "Jakuba, syna Józefa, brata Jezusa". Pojawiły się spekulacje na temat jej znaczenia. Czy wspomniane imiona rzeczywiście mówią o Jezusie Chrystusie, czy chodzi może o innego człowieka o tym samym - bądź co bądź popularnym naówczas - imieniu? Czy znalezisko jest autentyczne? Czy w przypadku prawdziwości w znaczący sposób wpływa na naszą wiarę? Myślę, że przez jakiś czas będzie się o tym jeszcze mówiło, próbując przy tej okazji "załatwić" parę innych spraw. W końcu zapewne i tak finał będzie podobny, jak we wspomnianej przeze mnie na początku powieści.
Nie jest żadną rewelacją, że Jakub jest określony mianem "brata Jezusa", przecież same Ewangelie tak go nazywają. Musimy tu pamiętać, że w owym czasie określenie "brat" wcale nie musiało oznaczać bezpośredniego pokrewieństwa - wystarczyło należeć do tego samego rodu. Stąd też wziął się wśród chrześcijan zwyczaj zwracania się do siebie "bracie", "siostro" - jako że w Chrystusie wszyscy stanowimy jedną rodzinę.
Historia z urną przywodzi mi również na myśl Całun turyński. Ile było i nadal jest sprzeciwów, ile komentarzy. Jedni zaciekle dowodzą jego fałszywości, inni starają się wskazywać na jego prawdziwość. Przeprowadzono wiele badań, których wyniki nawzajem sobie zaprzeczały. Autor książki o Całunie Ian Curtis - jeden z zagorzałych obrońców jego autentyczności - stwierdził, że nie byłoby problemu z uznaniem jego prawdziwości, gdyby miał należeć do jednego z faraonów którejś z zamierzchłych dynastii lub do któregoś z antycznych wodzów wojskowych. Problem jednak bierze się stąd, że postać Chrystusa wciąż jest kontrowersyjna; wciąż nie brakuje takich, którzy chcieliby zaprzeczyć Jego historyczności.
Wydaje mi się, że nikt sensownie myślący nie podważa dziś faktu, że Jezus zwany Chrystusem naprawdę istniał. I choć różne można mieć na Jego temat zdanie - choć można wierzyć w Jego Boskie posłannictwo lub tej wierze zaprzeczać - niedorzecznością jest kwestionowanie Jego ziemskiego życia. Podobnie urna z tajemniczym napisem czy inne, podobne ewentualne znaleziska - nie mogą w znaczący sposób wpłynąć na naszą wiarę. Jezus żył na ziemi jako człowiek dwa tysiące lat temu i jest na to wystarczająco wiele dowodów. Na podstawie o wiele słabszych argumentacji przyjmuje się istnienie innych postaci historycznych. A czy ktoś wierzy, że Jezus jest Zbawicielem, Synem Bożym - to już jest wolna decyzja każdego z nas.
Czy może sprawa urny umocnić, czy raczej zachwiać naszą wiarę? Myślę, iż wiara powinna być na tyle mocna, że nie powinny mieć na nią wpływu żadne urny, choćby nie wiadomo jakie były na nich napisy. Bo wiara to łaska dana od Boga i równocześnie nasza na ten dar odpowiedź.
Pomóż w rozwoju naszego portalu