Miała miejsce niedawno dość żenująca "przepychanka" między
rządem a Najwyższą Izbą Kontroli, dotycząca rozmiarów i rozrostu
biurokracji w Polsce. Trzeba przyznać, że rzadko zdarza się, by dane
rządowe i dane NIK tak bardzo różniły się od siebie! Zdaniem rządu
- administracja publiczna zmalała w ostatnich latach o kilkadziesiąt
tysięcy, zdaniem NIK, przeciwnie: o te kilkadziesiąt tysięcy wzrosła.
Ten żenujący spór świadczy dobitnie o bałaganie panującym
w państwie: jeśli nawet tak istotne dane są przedmiotem tak istotnej
kontrowersji! A przecież nie jest to w końcu spór "o pietruszkę",
o jakieś drobiazgi i niewiele znaczące detale. Chodzi o odpowiedź
na zasadnicze dla człowieka pracy pytanie: ilu urzędników utrzymuje
ze swych podatków, czy realizujemy model państwa oszczędnego - czy
marnotrawnego, czy wolność obywatelska pętana jest coraz bardziej
uciążliwym gąszczem przepisów, w których orientują się już tylko
urzędnicy jako swoista "kasta wtajemniczonych" (i czerpiąca stąd
zyski) - czy też mamy do czynienia z uzasadnionym rozrostem (a może
zmniejszeniem) biurokracji, czym wreszcie ten rozrost (czy może to
zmiejszenie) jest powodowane...
Obywatelowi, oczywiście, trudno jest sprawdzić dane rządowe
i dane NIK, aczkolwiek fakt, że w tym sporze rząd jest stroną osłabia
wiarygodność jego enuncjacji. Jednak, na szczęście, nawet przeciętny
obywatel odwiedzając urzędy państwowe i samorządowe (a także należące
do sektora publicznego liczne fundusze celowe, nie ujęte w budżecie)
może sobie we własnym zakresie wyrobić na ten temat zdanie. Wprawdzie
ośrodki badania opinii publicznej jakoś dziwnie unikają akurat badania
opinii obywateli na ten temat (i to niezależnie od tego, jaka formacja
polityczna rządzi, co może świadczyć o jakiejś szczególnej drażliwości
tematu dla większości partii...), ale znów: w naszych prywatnych,
międzyludzkich kontaktach nie musimy być "politycznie poprawni" i
przemilczać to, co nas boli. Bo właśnie narzekania na biurokrację,
jej rozrost i luksusy, w jakich pławi się, są jakże częstym tematem
rozmów naszych powszednich. Co do mnie - zaryzykuję twierdzenie,
że biurokracja państwowa i samorządowa jest dziś jedyną grupą zawodową,
która korzysta na "dostosowywaniu" polskiego prawa do "standardów
Unii Europejskiej". Nie słyszałem, żeby ta grupa zawodowa domagała
się "waloryzacji pensji wobec wskaźnika inflacji": waloryzuje sobie
sama, z wystarczającym zapasem i wystarczająco wcześnie...
Przedwojenny działacz chrześcijańskiej demokracji na
Śląsku, Wojciech Korfanty, narzeka w swych przedwojennych pismach,
że "Polska jest najbardziej zbiurokratyzowanym krajem w Europie i
pod tym względem wyprzedza nas tylko Rosja Sowiecka" (tekst z 1937
r.). Poczciwiec! Bo chociaż rola prezydenta Mościckiego przed wojną
była niepomiernie większa, niż rola prezydenta dzisiaj, i chociaż
samodzielność polityczna Polski przedwojennej też, sądzę, większa
była niż dzisiaj - kancelaria prezydenta Mościckiego zatrudniała
niespełna 30 osób. Dziś kancelaria prezydenta Kwaśniewskiego zatrudnia
ponad 500 osób... A przecież to tylko jeden drobny przykład.
Oczywiście, postęp, inne czasy, inny świat, nowe wymagania...
jasne. Ale... dlaczego radnych w Nowym Jorku jest kilkadziesiąt razy
mniej niż w Warszawie? Ba - zdaje się, że nawet mniej niż w Łodzi?
... To już nie da się wytłumaczyć "duchem czasów": już prędzej ich
upiorem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu