Na całym świecie pracuje 2080 polskich misjonarzy. Głoszą Chrystusa w 94 krajach świata. Najwięcej jest ich w Afryce i Ameryce Południowej
Co chwila ktoś kogoś pozdrawia, nieraz z trudem po latach rozpoznaje. Jest kolorowo i egzotycznie. Niektórzy misjonarze włożyli barwne stroje z regionów, gdzie pełnią misyjną posługę. Wszyscy są autentycznie radośni. Dlatego, choć nie ma tu obozowego ogniska, zupełnie naturalne wydają się wspólne tańce w kręgu i śpiewy ludowych oraz patriotycznych piosenek śpiewanych, co tu ukrywać, z łezką w oku. Aż szkoda zakłócać przeżywanej radości tej wspólnoty, przeszkadzać we wspomnieniach i rozmowach, wyrywać na zwierzenia z roztańczonego koła. Takie spotkania misjonarze mają przecież tylko co dwa - trzy lata, bo tylko wtedy mogą przyjeżdżać na urlopy do ojczyzny.
Jedzenie raz na trzy dni
Ks. Kazimierz Kubas pochodzi z Nowego Targu. Na przypiętej do koszuli plakietce ma napis „Tanzania”. Na misjach jest od 1990 r. Najpierw trafił do Zairu, tam uczył filozofii w seminarium prowadzonym przez franciszkanów. Ostatnie dziesięć lat pracuje w Tanzanii, gdzie też wykłada filozofię. W jakim języku? - Nie da się filozofii uczyć w językach miejscowych, to niemożliwe - podkreśla. Dlatego w Zairze wykładał w języku francuskim, a w Tanzanii prowadzi zajęcia po angielsku.
Gdy przyjechał do Afryki przeżył szok. Wcale nie kulturowy, bo był przygotowany na spotkanie z tamtejszą kulturą. - Szok nastąpił wtedy, gdy zobaczyłem w Zairze nieprawdopodobną biedę - przyznaje ze smutkiem. - Ogarnęło mnie przygnębienie. Zair to najbogatszy chyba kraj świata pod względem zasobów minerałów, a jednocześnie ludzie jedzą tam raz na trzy dni - informuje.
Okazuje się, że z wyobrażeniem Boga w Afryce nie ma specjalnych problemów. - Oni wszyscy uznają, że Bóg jest twórcą wszechświata, dawcą życia, opiekunem. Po prostu Ojcem. Na Boże Narodzenie, tak jak i my, kładą do żłóbka Dzieciątko i stawiają obok figurkę Matki Bożej ze św. Józefem. Z tą różnicą, że oni są czarni. Ale Bóg jest pojmowany przez nich jako duch. Nie ma wyobrażeń antropomorficznych bóstwa - podkreśla ks. Kubas.
W jednym ze szczepów tłumaczą, że najpierw Pan Bóg był bardzo blisko ludzi, ale się od nich odsunął, bo kobiety pracujące w polu robiły tyle wrzawy i hałasu, że Pan Bóg się tym zmęczył. Toteż teraz do kontaktu z nim trzeba używać zmarłych jako pośredników.
Zmiany dokonujące się w Polsce radują ks. Kubasa. - Jest na przykład teraz w Polsce kiełbasa, a gdy wyjeżdżałem nawet się o tym ludziom nie śniło - mówi śmiejąc się. Z długą brodą przypomina trochę z wyglądu Lwa Tołstoja. W żadnym wypadku już nie górala z Nowego Targu.
Ks. Józef Piszczak z diecezji tarnowskiej od lat pracuje na misji w Kongo. Nie sam wybrał sobie to miejsce. Został tam wysłany, bo była taka potrzeba. Jednak o udziale w misjach myślał już na początku kapłaństwa, zgłosił więc taką gotowość biskupowi. O misjach marzyli też jego koledzy. Biskup postawił jednak warunek, że najpierw muszą popracować w diecezji. - Po pięciu latach wezwał nas i powiedział, że czas nadszedł. Istnieje potrzeba, abyśmy pojechali do Kongo. Tam misjonarze z diecezji tarnowskiej pracowali od 1973 r. Dołączyliśmy do nich. Dzięki Bogu, stopniowo, w ciągu lat, powołania do kapłaństwa zwiększały się i teraz Kościół w Kongo staje się powoli samowystarczalny pod względem obsady duszpasterskiej - zauważa ks. Piszczak.
Pojechał na misje przygotowany. Teoretycznie. Szokiem dla niego okazał się jednak klimat, później bariera językowa i inna mentalność ludności tubylczej. Potem się przyzwyczaił. - Oni śpiewają pieśni religijne z jeszcze większym niż u nas w Polsce przejęciem. Klaszczą, tańczą, wyrażają przeżycia religijne w formach ruchu. To jest bardzo radosne i pomaga w akcji modlitewnej - zauważa misjonarz. Nie wie, czy kiedykolwiek wróci do kraju. - To oddaję w ręce Pana Boga, Jego woli i wspaniałomyślności. Dokąd On będzie chciał mnie posłać, tam pójdę - podkreśla.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Polska w pierwszej dziesiątce
Misjonarze, którzy przebywają na misjach dłużej niż 12-15 lat, na ogół już nie wracają. Zapuszczają tam korzenie. Nawiązują silne więzy z ludnością tubylczą, stają się częścią tej wspólnoty.
Polscy misjonarze pracują teraz w 94 krajach świata. Jest ich na misjach w sumie 2080. Ale to nie Polska, wbrew powszechnym wyobrażeniom, jest krajem, który wysyła ich najwięcej. Najliczniej reprezentowani są Hiszpanie i Włosi.
Ogromną niespodziankę sprawił misjonarzom ks. Józef Klatke z Madagaskaru. Dowiedziawszy się o obecności na spotkaniu dziennikarzy z Niedzieli, sam nas odszukał. Nie krył autentycznej radości, a nawet wzruszenia. - Przede wszystkim pragnę Niedzieli podziękować za to, że jest. To najlepszy, moim zdaniem, tygodnik katolicki. Od 11 lat otrzymuję Niedzielę od przyjaciół i czytamy ją od deski do deski. Jestem na Madagaskarze od 30 lat. Gdy przyjechałem, było nas dwóch, teraz Zgromadzenie św. Wincentego liczy na Madagaskarze 50 osób i bardzo ładnie się rozwija.
Bez „Niedzieli” nie zaśnie
Opowieści ks. Klatke można słuchać godzinami. Jest fascynująca. Mówi, że wierni przyjmują chętnie wiarę chrześcijańską. Gdy przyjmują chrześcijaństwo, wierzą, że to Chrystus przyjmie ich do krainy wiecznej szczęśliwości. Cechuje ich ogromne przywiązanie do zmarłych, bo bardzo szanują swoich przodków. Po pogrzebie urządzają przyjęcie, zabijają byka, a uroczystości pogrzebowe trwają rok, dwa a nawet i trzy lata. Nie boją się zmarłych, nie boją śmierci, bo śmierć jest dla nich wydarzeniem radosnym. Tańczą więc i śpiewają. - Wołałbym być tam pochowany. W Polsce ludzie płaczą po zmarłych. A tam jak ktoś zapłacze, musi zabijać następnego byka - mówi z uśmiechem ks. Klatke i podkreśla, że nie zaśnie, zanim wcześniej nie przeczyta Niedzieli. To u niego rytuał.
Doktor Wanda Błocka leczy trędowatych w Ugandzie już od 42 lat, a przez jakiś czas pracowała nawet w Indiach z o. Żelazko. Mówi, że gdy się pracuje, robiąc to, co się lubi, nie czuje się ciężaru pracy, a relaks przychodzi szybko. - A ja kocham swoją pracę - podkreśla.
Poznaję też młodziutką Monikę Łobodę, wysłaną do Indii przez Instytut Misyjny Laikatu. - Studiowałam teologię na uniwersytecie. Poczułam pragnienie, żeby służyć biednym. Na początku chciałam jechać do Boliwii. Ale Pan Bóg tak pokierował moim życiem, że trafiłam do Indii. Pracuję z siostrami franciszkankami z Lasek opiekując się niewidomymi.
Misjonarze wybrali twarde życie, z dala od kraju. W krajach, z których przyjechali do Polski na urlop już niecierpliwie oczekują ich powrotu.