Beata Tomczyk: - Czy zerwanie z muzyką typowo rozrywkową miało jakieś głębsze podłoże?
Tomasz Kamiński: -
Wychowałem się w rodzinie katolickiej. Tak jak każdemu
człowiekowi, zdarzało mi się raz być bliżej Pana Boga, raz dalej.
Przyznaję, że okres grania w "Nocnej zmianie bluesa", który nazywam
okresem zabawowym w swoim życiu, trochę oddalił mnie od Pana Boga,
od Kościoła. Ale nic takiego spektakularnego się w moim życiu nie
zdarzyło (mam na myśli odejście od wiary czy jej zmiana), jak jest
modne wśród niektórych artystów rockowych, bo na szczęście aniołowie
nade mną czuwali.
- Jak doszło do Pana mariażu z muzyką chrześcijańską?
- Od pięciu lat, po rozstaniu z zespołem "Nocna zmiana
bluesa", gdzieś głęboko w moim sercu rodziło się pragnienie, aby
przekazywać treści religijne. Postanowiłem założyć własny zespół,
choć przyznaję, że nie było to łatwe. W Toruniu krąg profesjonalnych
muzyków jest raczej niewielki, dlatego dość trudno było mi znaleźć
ludzi przede wszystkich wierzących i praktykujących, którym nie przeszkadzałaby
gra w kościołach (bo tam dajemy najwięcej koncertów) i to, że organizatorami
koncertów są duchowni czy świeccy związani z Kościołem. Selekcja
była więc konieczna. Jednak udało mi się znaleźć muzyków zawodowych,
określonych w swojej wierze i duchowości. Są to: Rafał Boniśniak (
perkusja), Michał Burzymowski (gitara basowa), Sławek Kosiński (gitary),
Przemek Łosoś (harmonijka ustna, akordeon i instrumenty klawiszowe),
Krzysiek Wasita (obsługa techniczna), Wojtek Zaguła (impresario)
i ja (wokal i skrzypce). W tym składzie gramy od dwóch lat.
Pisząc teksty piosenek, zacząłem sięgać do tekstów z
Pisma Świętego, do Starego i Nowego Testamentu, bo dla mnie najistotniejsza
jest treść, ważniejsza od muzyki, która stanowi jedynie oprawę dla
słownego przekazu.
- A więc inspiracja tekstami Pisma Świętego to nie tylko poszukiwanie nowych źródeł wyrazu artystycznego?
- Człowiek potrzebuje oparcia w Bogu, bo wszystko
inne zawodzi. Czasy, w których przyszło nam obecnie żyć, pełne niepokoju
i niepewności skłaniają do przybliżania tych niejednokrotnie niełatwych
treści - prawd religijnych i moralnych i przekładania ich na język
współczesny. Aby moje interpretacje nie poszły w niewłaściwym kierunku,
zwracam się o pomoc do duchownych. Czytają to, co piszę, i ewentualnie
mówią, co trzeba zmienić, co poprawić.
- Czy wasze koncerty cieszą się popularnością?
- To jest niezwykłe i fascynujące, że pomimo tego, że zarówno nas, jak i moich kolegów kojarzonych ze sceną chrześcijańską nie ma w publicznych mediach i rozgłośniach komercyjnych, i nie podlegamy całej machinie reklamowej towarzyszącej artystom na całym świecie, to piosenki podobają się i co najważniejsze, ludzie chcą tego słuchać.
- Często mówi się, że artyści związani ze sceną chrześcijańską ewangelizują ludzi. Czy zgadza się Pan z takim określeniem?
- Otrzymuję wiele listów pocztą elektroniczną, w których młodzi ludzie dziękują mi, że zainteresowałem ich nauką Jezusa Chrystusa lub pomogłem wrócić do Kościoła. Wśród tysiąca ludzi słuchających moich piosenek, na pewno jest wielu lepszych ode mnie, bardziej religijnych, bardziej wykształconych i mądrzejszych. Tak naprawdę to ja uczę się od nich wielu rzeczy, to ja się przy nich ewangelizuję i czerpię ogromną energię z tych spotkań.
- Otwarte i publiczne przyznawanie się do swojej wiary wymaga wielkiej odwagi. Jak to się Panu udało?
- Od kilku lat uczę się odwagi mówienia o swej miłości do Pana Boga, bo tej odwagi naprawdę trzeba się uczyć z godziny na godzinę, z koncertu na koncert. W tej chwili nie mam już problemu z głośnym mówieniem o swej wierze, tym łatwiej mi to przychodzi w kościele, gdzie spotykają się ludzie wierzący.
- Ale przecież dajecie koncerty nie tylko w kościołach?
- Oprócz świątyń, koncertujemy w całkiem różnych miejscach, jak np. w plenerach, w parkach, w szkołach, na bankietach itp. Gramy muzykę z pogranicza rocka i bluesa, przy której można potańczyć i posłuchać gdzieś tam przemyconych tekstów religijnych. Nie spotkałem się z taką sytuacją, że ktoś się o to obraził czy po prostu sobie takiej treści nie życzył. Zawsze gdzieś z boku przysłuchują się ludzie, którzy jeszcze błądzą albo nie są do końca określeni w wierze. Wiem o tym, ponieważ często podchodzą oni do nas po koncercie i mówią, że coś ich zaintrygowało w naszych piosenkach, że odbierają naszą muzykę jako świadectwo wiary i takie odważne świadectwo osoby świeckiej, podane czy to w formie piosenki, czy wypowiedzi, niejednokrotnie bardziej do nich przemawia niż inna forma ewangelizacji.
- Znani jesteście w Polsce, czy również propagujecie muzykę chrześcijańską poza granicami kraju?
- Tak jak każdy chrześcijanin, każdy członek Kościoła
powinien być misjonarzem wiary gdziekolwiek los nas rzuci, tak ja
traktuję swoje powołanie jako misję i mogę powiedzieć, że krąg misyjny
nam się powiększa. W ubiegłym roku graliśmy wielokrotnie na Litwie,
na Słowacji, niedługo wybieramy się z koncertem kolęd do Niemiec.
W Kanadzie braliśmy udział w festiwalu muzyki religijnej i jedziemy
także w tym roku na Światowy Dzień Młodzieży na spotkanie z Ojcem
Świętym.
Wydaliśmy już dwie płyty Małe miłości i Anioły do mnie
wysyłaj. Oprócz tego planujemy wydanie nowej płyty, która powstanie
przy współudziale muzyków z Afryki, którzy przyjadą specjalnie do
Polski. To dzieło będzie w połowie moje w połowie Sakhala Brothers
z Zambii. Piosenki będą tłumaczone na ich rodzimy język, na angielski
i oczywiście polski.
- Dziękuję serdecznie za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu