Niezwykły jubileusz, 70-lecie kapłaństwa, obchodził 31 stycznia ks. prałat Wacław Karłowicz, działacz AK, budowniczy i od ponad pół wieku duszpasterz parafii pw. św. Wacława na Gocławiu.
JOLANTA BIDZIŃSKA: - Wieloletnia posługa Księdza odbywała się w archidiecezji warszawskiej. Czy pochodzi Ksiądz ze stolicy?
KS. PRAŁAT WACŁAW KARŁOWICZ: - Urodziłem się pod Pułtuskiem, tam też skończyłem ośmioletnie gimnazjum zakończone maturą, a potem wstąpiłem do seminarium w Warszawie.
- Kiedy rozpoczęła się pierwsza w tym stuleciu wojna, Ksiądz, jako siedmiolatek, zaczynał naukę w szkole. Do jakiego gimnazjum Ksiądz chodził?
- Niemcy pozwolili zakładać polskie szkoły. Wraz z wybuchem wojny zostały zlikwidowanie zabory, dlatego mogłem się już uczyć w języku polskim, a nie rosyjskim.
- W rodzinie niewątpliwie były kultywowane tradycje narodowe...
- Ród Karłowiczów był zawsze związany z Kościołem,
angażował się w katolickich organizacjach narodowych. Moi przodkowie
brali udział w powstaniu kościuszkowskim. Pradziad otrzymał order
Virtuti Militari z rąk samego Kościuszki.
Już od 1914 r. nastąpił silny rozwój ruchów niepodległościowych.
Moja rodzina tym żyła, należała do ruchów katolickich, prowadziła
organizację "Sokół". Pamiętam, jak jeszcze w czasie zaborów dostawaliśmy
z Warszawy polski tygodnik Gazeta Świąteczna. Także jeszcze przed
wojną brat organizował szkoły czteroklasowe w powiecie makowskim,
przywoził podręczniki do języka polskiego i historii Polski.
- Zanim Ksiądz skończył gimnazjum wybuchła kolejna wojna. Pamięta Ksiądz bolszewików?
- Mieszkaliśmy na wsi, przewaliło się tam trochę Sowietów. Mama z litości dawała im jeść. Mimo to cała armia była przygniatająca. Cud nad Wisłą to był naprawdę cud, żeśmy się zorganizowali. A ja niedługo potem wstąpiłem do seminarium duchownego i ukończyłem je 31 stycznia 1932 r.
- Czy obecne studia seminaryjne bardzo się różnią od tych z lat dwudziestych?
- Seminarium niewiele się różni, studia teologiczne są takie same, inny jest układ przedmiotów, ale wychowanie takie samo.
- Gdzie, jako młody kapłan, rozpoczął Ksiądz pracę duszpasterską?
- Najpierw byłem wikarym w parafii i katechizowałem, uczyłem w wielu szkołach. Później, jako prefekt, pracowałem tylko w szkole. Zasada stosowana przez kurię była taka, żeby często zmieniać miejsce. Po wyświęceniu pracowałem w gimnazjum, jak zaczęła się okupacja, uczyłem w ramach kursów dla robotników.
- Religia mieściła się w kursie dla pracownika fabryki?
- Niemcy pozwolili prowadzić kursy dokształcające dla robotników. Kto nie miał skończonych siedmiu oddziałów szkoły powszechnej, mógł uczyć się w zakładzie pracy. Obejmowało to także religię. Okupanci zgadzali się na kształcenie robotników tylko w tym zakresie, jaki przydałby się przy wykonywanej pracy. Dlatego nie było literatury i historii Polski. Tych przedmiotów uczono w konspiracji, w ten sposób z kursów zrobiło się gimnazjum - tak było u Philipsa na Karolkowej. Właściciele, Holendrzy, "kochali" Niemców tak jak my i byli nam bardzo przychylni, ułatwiali lekcje. W ten sposób zachowaliśmy ciągłość nauczania, w systemie oświatowym wydawaliśmy legalne świadectwa szkół, które istniały przed wojną. Polacy prezentowali wtedy wysoki poziom moralny. Zdarzały się wpadki, ale raczej nie było tak, żeby ktoś ciągle donosił o naszych lekcjach.
- Wspomniał Ksiądz o tajnym nauczaniu. Konspirował Ksiądz w ramach struktur Armii Krajowej?
- Brałem czynny udział w AK. Jak Niemcy przyszli,
byłem prefektem w Rawie Mazowieckiej. W grudniu 1939 r. założyłem
AK w powiecie rawskim. Niedługo potem władze kościelne przeniosły
mnie do Warszawy. Nie straciłem ciągłości w pracy konspiracyjnej
i sięgałem aż do Komendy Głównej. Moim zadaniem było przyjmowanie
łączników przyjeżdżających z Londynu, byłem dla nich punktem oparcia.
Mogę powiedzieć, że "zarobiłem" piękną rzecz: srebrny Krzyż Zasługi
z Mieczami, bardzo go sobie cenię. To medal za pracę cywilną na rzecz
władz podziemnych.
Miałem osobistą łączniczkę z AK. Pewnego razu przyszła
i wręczyła mi medal i zaświadczenie z Londynu. To był taki maleńki
karteluszek z moim pseudonimem: "Dla Andrzeja Boboli". Skromny ksiądz
prefekt i takie wyróżnienie. Ludzie, którzy nie znają konspiracji,
nie mogą zrozumieć, na czym polegała ta praca. Niemcy tak ściśle
wszystkiego strzegli, a za ich plecami przenosiło się granaty, materiały
wybuchowe. Czasem sami Niemcy przewozili coś dla nas i nawet o tym
nie wiedzieli.
- Zdarzyło się Księdzu trafić na łapankę uliczną?
- To było na porządku dziennym. Pokazywałem legitymację
szkolną i wypuszczali. Wśród żołnierzy była policja polska. Zdarzały
się łobuzy, ale jakoś udawało mi się wyjść cało z opresji. Jednak
w konspiracji zawsze trzeba było się liczyć z aresztowaniem, dlatego
miałem "czyste" mieszkanie, nie prowadziłem żadnych notatek, nie
miałem nic zakazanego.
Jak wybuchło Powstanie Warszawskie, nie mogłem dojechać
do żołnierzy, których byłem kapelanem. Były to oddziały "Gustaw", "
Harnaś" i "Gozdawa". Zostałem przy katedrze św. Jana, mieszkałem
na Dziekanii nad kancelarią.
Zaraz na początku powstania Niemiec strzelał do mnie
z odległości 10 m. Celował z okna, a ja stałem za filarem. On widział
mnie, a ja jego. Nie trafiał. Rzucił granat w filar, odłamki się
odbiły i nawet nie miałem zniszczonego ubrania. Tylko kurzu było
pełno, nie widziałem go, więc i on mnie nie mógł dojrzeć. Udało mi
się z Bożą pomocą. Podobnych wypadków było bardzo dużo. Miałem opinię,
że kule się mnie nie trzymają. Po upadku powstania pojechałem do
mamy, a ona powiada: "Ja wszystkie pacierze za ciebie ofiarowałam"
.
- Pamięta Ksiądz, jak powstańcy zdobyli czołg, który okazał się pułapką?
- To był "mój" czołg właśnie!
- ?!
- Niemcy atakowali z placu Zamkowego. Wąskie uliczki Starego Miasta pozwalały na łatwą obronę, dlatego kiedy czołg zbliżył się do barykady, powstańcy go zdobyli. Niemcy uciekli. Chociaż leciały za nimi butelki zapalające, niektórzy zwrócili uwagę, że podejrzanie szybko zrezygnowali. "Hurrra!" - jak to nasi potrafią. - "Zdobyliśmy czołg!". Wjechali tym czołgiem ulicą Piwną pod kościół garnizonowy. Byłem opiekunem szpitala w podziemiach kościoła św. Ducha, stałem wtedy w bramie. O siedemnastej nastąpił olbrzymi wybuch, jego siłą znalazłem się na podwórku, gdzie stał czołg. Pomyślałem - bombę zrzucili. To był dowód, że okupanci potrafili urządzać zbrodnie: okoliczne domy zostały całkowicie zburzone, to była straszna masakra.
- Teraz rozumiem, dlaczego "mój" czołg.
- Pan Bóg mnie wtedy ocalił...
- W czasie powstania zajmował się Ksiądz jeszcze czymś oprócz posługi kapłańskiej?
- Zaopatrywaniem w żywność i szerzej pojętą pracą charytatywną, nie tylko podczas powstania, ale przez całą okupację. Na Dworcu Zachodnim były magazyny żywności. Powstańcy zdobyli je i dzięki temu Starówka została uratowana przed głodem. Przyszła kiedyś do mnie gromadka wygłodzonych Żydów uwolnionych z Pawiaka. Dożywiałem ich. Potem, po wojnie, podpisali mi pozwolenie na budowę kościoła.
- Te same osoby znalazły się po wojnie we władzach miasta?
- Szedłem do urzędów, żeby się targować o plac kościelny.
Wchodzę do jednego z nich, a jakaś kobieta rzuca mi się na szyję: "
To ksiądz żyje!?". Okazało się, że była w tej grupie, którą wtedy
karmiłem. Dostałem wszystko, czego potrzebowałem.
Przepędziliśmy Niemców, ale przyszła nowa władza, ludowa.
Oficjalnie wszystko było w porządku, początkowo nie mówiło się nic
przeciw Kościołowi. Ale po cichu urząd nakładał tak wysokie podatki,
że były niemożliwe do zapłacenia. Mój dochód pomnożony przez trzy
to był podatek do zapłacenia.
- Nie miał Ksiądz nieprzyjemności jako osoba bardzo związana z AK?
- Spodziewałem się tego, dlatego poprosiłem o parafię
jak najdalej od Warszawy. Pracowałem pod Sochaczewem. Odbudowałem
tam opuszczony i zdewastowany kościół. Później poprosiłem o przeniesienie
do Warszawy. W 1950 r. tutaj przybyłem i siedzę...
We władzach panowała opinia, że jestem szczególnie dla
nich niebezpieczny, dlatego od razu został mi przydzielony specjalny
urzędnik.
- Co robił taki "anioł stróż"?
- Zajmował się moimi sprawami, zbierał donosy, plotki;
na przykład znalazł się taki donos w kurii: "Ksiądz Karłowicz okrada
kościół".
A wie pani, że nasz kościół został postawiony nielegalnie?
Dostałem pozwolenie na plac, ale nie wybudowaliśmy kościoła, zanim
powstał urząd wyznaniowy. Oni otwarcie nie odmawiali. Tylko zawsze
trzeba było czekać, kogoś zapytać. Wiedziałem, że to tylko wymówki.
Pewien urzędnik powiedział mi, że cały Wawer budują bez zezwolenia,
więc zaryzykowałem. Z brakiem materiału nie miałem problemu, ludzie
pomagali.
- Nie było kłopotów z władzą?
- Były, przychodzili, nakładali plomby. Pytałem murarzy, czy poszli; jeśli tak, to budowali dalej. Przysyłali też kary grzywien, ale nie płaciłem.
- Może Ksiądz na koniec zdradzić Czytelnikom tajemnicę tak dobrego zdrowia?
- Mam 94 lata, ale to nie znaczy, że nie chorowałem. Chorowałem, i to ciężko. Trzeba jasno powiedzieć, że moje życie to nie własna zasługa, ale Pana Boga, ale ja też dbałem o zdrowie. Nie znam smaku wódki, innych alkoholi, tylko ewentualnie z lekarstw. Nigdy też nie paliłem papierosów. To jest łaska Boża.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu