- Nie każde szczęście jest błogosławieństwem - niedawno przekonywał
mnie o tym sąsiad z dołu, regularnie grający w totolotka. - Bo wyobraź
sobie - mówił - że wygrałbym te dziesięć milionów. Wtedy straciłbym
chyba wszystkich przyjaciół i połowę rodziny. Bo wszyscy czegoś by
się ode mnie spodziewali. Proboszcz chciałby, żebym się dorzucił
do witraża w kościele, tata chciałby na swoje wydatki, koledzy, żebym
im fundował... A ja jestem sknera i nikomu bym nic nie dał. I wszyscy
by się na mnie poobrażali. Dlatego dobrze, że nigdy nie wygrałem
- spuentował. A ja sobie wyobrażam, jak on po każdym kupieniu losu
wyciąga różaniec i modli się, żeby przypadkiem nie wygrać!
Trzeba odróżniać szczęście od fartu, od fortuny, co kołem
się toczy. Bo tylko łutem szczęścia jest wygrana na loterii, przyjście
na świat w zamożnej rodzinie, duży spadek po krewnych w Ameryce albo
znalezienie dobrej pracy i zarobienie tylu pieniędzy, że prawie na
wszystko można sobie pozwolić. Namiastką szczęścia jest pewnie dla
przedszkolaka występ w dziecięcym teatrzyku, gdy czuje, że jest najważniejszy
na świecie, bo wszyscy go oklaskują. Chwilowe szczęście przeżywamy,
gdy każdy wieczór upływa na zabawie w dobrym towarzystwie, gdy można
śpiewać przy ognisku do północy na całe gardło, śmiać się do łez
i tańczyć, co sił w nogach.
Ale to wszystko się kończy, bo wszystko, co doczesne
ma swój koniec. I ta świadomość może nam odebrać radość życia, jak
łyżka dziegciu psuje beczkę miodu. Ma rację ludowa mądrość wyrażająca
się w przysłowiu: "Kto ma szczęście w kartach, nie ma szczęścia w
miłości". Bo ten, komu wystarczy szczęście z przypadku, jakby karciane,
zwykle nie szuka czegoś więcej. Ba, nawet wspomniany fart może zakłócić
jego normalne relacje z Bogiem i z ludźmi. A tymczasem prawdziwe
szczęście jest w Miłości. Zarówno w tej Bożej, która nie przemija,
jak i w tej ludzkiej, jeśli jest ona zakorzeniona w Miłości Przedwiecznej.
Szczęściem błogosławionych, o których mowa w Mateuszowej
Ewangelii nie jest bynajmniej ubóstwo, łzy ani odrzucenie przez ludzi
i wyśmianie. Ich szczęściem jest Chrystus, który przychodzi jako
Zbawiciel, jako ten, który rozpoczął głoszenie Dobrej Nowiny właśnie
od biednych i odrzuconych przez Jerozolimę rybaków z Galilei. Bez
niego, bez Jego miłującej obecności, niedola ludzka zawsze byłaby
tylko przekleństwem. Obecność Chrystusa sprawiła, że można o nich
mówić "Błogosławieni", w odróżnieniu od królów i innych możnych,
którzy pragnęli ujrzeć choćby jeden z dni Syna Człowieczego, a nie
ujrzeli.
Pomóż w rozwoju naszego portalu