Reklama

Pro i contra

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Polacy jak zwykle naiwni

Ostatnio Polska została szereg razy "poczęstowana" zimnym prysznicem na arenie międzynarodowej, zwłaszcza w naszych stosunkach z Unią Europejską. Coraz bardziej zmusza się nas do ustępstw, coraz bardziej sprowadza do parteru. A niemałą rolę odgrywają w tym Niemcy, tak niedawno fetowani w naszej "elitce" jako nasz najlepszy "adwokat" w Europie. Interesujący komentarz na temat naszych ostatnich niepowodzeń w polityce zagranicznej dał dobry znawca Zachodu Tomasz Jacewicz w Życiu Warszawy z 6 kwietnia pt. Czas, nerwy i pieniądze. Jacewicz pisał m.in.: "Teraz mamy gorączkę. Ktoś w Brukseli powiedział, a my to w panice podchwyciliśmy, że Polska znalazła się w II lidze państw zabiegających o członkostwo (...). Nasza prasa natychmiast zaczęła bić na alarm. W Warszawie zapanował nastrój żałoby.
Przygnębienie jest wyczuwalne, nasi oficjele usiłują robić marsowe miny, ale buzie mają w podkówkę (...).
Spieszę się więc ich uspokoić i pocieszyć (...). To jest gra. Chodzi o pieniądze, jak we wszystkim, co się dzieje w Unii. Chcą nas przycisnąć i postraszyć, żeby potem łatwiej wymanewrować i poklepać po ramieniu z łaskawością dobrego pana, który docenia wysiłki spoconego z emocji człowieka. Stary numer negocjacyjny, powszechnie stosowany. Aż dziw, że tylu urzędników w Warszawie daje się na to nabrać (...). W stosunkach z Brukselą cierpimy na dziecięcą chorobę naiwności (...). Wmanewrowaliśmy się w defensywę".
Wyszydzając padanie plackiem przed różnymi "wielkościami" w Unii Europejskiej, Jacewicz pisze: "W ostatnich latach zabrakło w Europie Zachodniej przywódców na miarę de Gaulle´a czy Thatcher. Na czele państw i rządów stanęli partyjni aparatczycy, których na najwyższe stanowiska wyniósł przypadek czy kaprys historii, a nie wyjątkowe przymioty charakteru i zdolności przywódcze. To są ludzie słabi i bez wizji, uzależnieni bardziej niż ktokolwiek przed nimi od grup i grupek nacisku (...). Tymi politycznymi krasnoludkami rządzą interesy hodowców, plantatorów, producentów, handlowców, firm budowlanych itp." Na tym tle tym bardziej nonsensowne było - zdaniem Jacewicza - potulne dostosowywanie się polskich polityków do wymogów stawianych przez tak egoistycznych i "małych" zarządców UE. Robiliśmy to, zamiast skutecznie bronić swoich narodowych interesów, "drogo sprzedając każde ułatwienie dla unijnych eksporterów".
Końcowe uwagi Jacewicza: "Przegraliśmy już tyle, że nie ma sensu przegrywać dalej. Nie pozwólmy się wkręcić w sztuczne scenariusze i rozkłady jazdy. Gramy o wielkie sprawy, każde potknięcie będzie nas drogo kosztować. Nie dajmy się wystraszyć terminami i pogróżkami w rodzaju relegowania do II ligi. Mamy trochę czasu i mnóstwo interesów. To one powinny wygrywać, nie kalendarz".

Reklama

Niedojrzała polityka zagraniczna

Błędy polskiej polityki zagranicznej są tematem ważnego tekstu Uparta niedojrzałość pióra dwóch ekspertów Marka Cichockiego i Krzysztofa Raka (Życie z 17 kwietnia). Krytykując niedojrzałość i brak profesjonalizmu dotychczasowej polskiej polityki zagranicznej, autorzy Życia zalecają, by raz wreszcie zrozumiano najbardziej elementarną zasadę: "państwo nie ma raz na zawsze określonych wrogów i przyjaciół - ma tylko i wyłącznie swoje interesy (...) wystarczy przyjrzeć się naszej polityce, a okaże się, że jakoś nikt nie jest w stanie tego banału zrozumieć. Nasza polityka definiowana jest właśnie w ten sposób - jako funkcja partnerstwa, względnie przyjaźni z jakimś państwem, a nie realizacji konkretnego interesu. W polityce euroatlantyckiej zafiksowani jesteśmy na Amerykanów: Waszyngton locuta, causa finita; w polityce europejskiej - na szczęście nie w aż tak wielkim stopniu - na Niemcach. W ten sposób zamykamy sobie pole jakiegokolwiek manewru, co uniemożliwia nam prowadzenie jakiejkolwiek gry. Za nas i nami grają silniejsi partnerzy".

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

"Choroba wściekłych eurokratów"

Pod takim tytułem pisze Dariusz Hybel w Najwyższym Czasie z 14 kwietnia o zakwalifikowaniu Polski przez Komitet Naukowy Unii Europejskiej do grupy państw zagrożonych chorobą wściekłych krów ( BSE). Według Hybela: "Urzędnicy z Brukseli dobitnie pokazali, gdzie nasze miejsce w szeregu (...). Wyrok już zapadł, mimo że w kraju nad Wisłą i Odrą nie odnotowano żadnego przypadku BSE. Decyzja oznacza bezwzględną blokadę eksportu wołowiny z Rzeczypospolitej na europejski rynek. Niestety, nie tylko na europejski. Piętno, jakie nadali polskiemu bydłu brukselscy urzędnicy, straszyć będzie także na innych światowych rynkach, choćby rosyjskim. A wytłumaczenie się ze swej niewinności i zdobycie zaufania, które w naszym imieniu zszargała Unia, nie będzie za granicą łatwe. Jest to przecież proces i żmudny i długotrwały". Hybel przypomina, że same koszty ewentualnego poddania bydła w Polsce wymaganym przez UE testom będą równać się rocznie nakładom w wysokości ok. 170 mln zł, co stanowić będzie niebagatelny cios dla polskiego budżetu. Końcowy morał tekstu Hybela: "Z pewnością skandaliczne zachowanie Komitetu Naukowego, który bezpodstawnie zaczął nas dyskryminować w kwestii wołowiny, otworzy niektórym Polakom oczy na rzeczywistość Unii Europejskiej".

Nieodpowiedzialni naukowcy z UE

Tę samą tematykę drążył tekst Katarzyny Barman Trojańska krowa ( Życie z 7 kwietnia). Autorka przypominała, że "(...) naukowcy z Paryskiego Instytutu, którzy w imieniu Komitetu Naukowego Unii tak chętnie ferują dziś wyroki o Polsce, do tej pory bawią się w różnorodne mutacje genetyczne. Czy ktoś z nich uderzył się w piersi i zaczął krytykę od siebie i swojego środowiska? Czy gdziekolwiek słyszy się, że ten chów zwierząt był straszną pomyłką i że uczeni posunęli się za daleko? Przeciwnie. Naukowcy zaczęli krytykę od oceny swoich ofiar".

Reklama

Nie ulegać UE

O dziwo, nawet w tak panegirycznej wobec wszystkich dyrektyw z Unii Europejskiej Gazecie Wyborczej zaczynają się pojawiać cienie sprzeciwu. Warto odnotować pod tym względem tekst Joanny Szczęsnej: Po książkach do Unii (Gazeta Wyborcza z 12 kwietnia). Autorka, akcentując swe przywiązanie do walki o utrzymanie zerowej stawki podatku VAT na książki, podkreśla, że w kraju o tak niskim poziomie czytelnictwa, jak w Polsce, książki nie powinno się traktować, jak każdy inny towar. Szkoda tylko, że p. Szczęsna nie przypomniała, że taką właśnie politykę konsekwentnie realizowali czołowi politycy tak bliskiej Gazecie Wyborczej Unii Wolności na czele z Leszkiem Balcerowiczem. Jego prawa ręka - Marek Dąbrowski jako wiceminister finansów w 1990 r. wsławił się " jednym z najgłupszych stwierdzeń swego czasu - sugestią, że książkę powinno się traktować pod względem podatkowym tak jak gwoździe. Dziś
jednak p. Szczęsna bije na alarm, pytając, czy rzeczywiście ofiarą naszych marzeń o przynależności do wspólnoty europejskiej muszą paść akurat książki? Wprowadzenie na nie 3-procentowej stawki VAT (zgodzili się na to nasi negocjatorzy w Brukseli) musi podnieść ceny, a więc zmniejszyć ich dostępność. Obawiam się, że strona polska okazała się tu - niepotrzebnie - nazbyt ugodowa" - pisze.

Niech się Kwaśniewski nie mądrzy!

Kulisy z 19 kwietnia publikują rozmowę z nowym naocznym świadkiem zbrodni w Jedwabnem Apolinarym "Bolkiem" Domitrzem (rozmowę prowadził Waldemar Piasecki). Domitrz, ówczesny mieszkaniec Jedwabnego, widział z niedużej odległości, jak palono Żydów w stodole i jednocześnie akcentuje, że zrobili to wyłącznie Niemcy. Piętnując pochopne śpieszenie się prezydenta Kwaśniewskiego z przeprosinami za Jedwabne, mówi: " A co, ten Kwaśniewski tam był, czy co? Ja tam byłem i widziałem, a nie on. Jego na świecie nie było. Niech się on tak nie mądrzy teraz...".

Kosztowne przeprosiny

A tymczasem A. Kwaśniewski jako prezydent RP, nie czekając na wyniki śledztwa i nie zważając na coraz liczniejsze dowody niemieckiej zbrodni w Jedwabnem, wciąż zapowiada wszem i wobec swoją gotowość do uroczystych przeprosin w imieniu całego narodu polskiego w dniu 10 lipca br. w Jedwabnem. Ostatnio powtórzył tę swą wielką gotowość do przeprosin w ogromniastym wywiadzie pt. Polska szlachetność, polska hańba na łamach Tygodnika Powszechnego z 15 kwietnia. Wywiad Kwaśniewskiego sprowokował gorący protest Bogusława Sitko w liście do Tygodnika Powszechnego, zamieszczonym w numerze z 22 kwietnia. Sitko krytykuje Kwaśniewskiego za występowanie z przeprosinami w imieniu całego narodu i "bicie się w cudze piersi", radząc, by raczej zajął się odpowiedzialnością formacji politycznej, z której sam się wywodzi, bo: "Po 1945 r. były Łambinowice, Jaworzno, Kielce, Poznań, Marzec 68, kopalnia Wujek, zapora we Włocławku w 1984 r. i establishment, który gwarantował bezkarność siepaczom". Sitko radzi Kwaśniewskiemu, by wreszcie, wzorem katolików, zaczął bić się "we własne, nie cudze piersi". I dodaje: " Na taką prawdę i zadośćuczynienie z utęsknieniem i chrzecijańską cierpliwością czekają sybiracy, żołnierze AK, ludzie pozbawieni własności, wdowy z Wujka. Jeśli ten krzyż byłby dla Prezydenta za ciężki, niech uszanuje popioły i spokój Jedwabnego i nie czyni z tego miejsca politycznej mównicy".
Niedawno pewien bardzo ceniony polski naukowiec w USA zwrócił mi telefonicznie uwagę na niedoceniane u nas przyszłe koszty materialne ewentualnych przeprosin Kwaśniewskiego jako prezydenta RP w Jedwabnem. Polski profesor z USA stwierdził, że w Polsce nagminnie nie robi się rozróżnienia między ubolewaniem a przeprosinami, które mają odrębne znaczenie w prawie międzynarodowym. Ubolewanie jest traktowane przede wszystkim jako gest moralny. Natomiast oficjalne przeprosiny są przyjęciem odpowiedzialności za swój naród, zobowiązaniem do zadośćuczynienia za czyn, za który się przeprasza. Stanowią więc podstawę do późniejszych roszczeń materialnych. Nieprzypadkowo prezydent Bush tak stanowczo odrzucał wszelkie chińskie żądania przeprosin i zgodził się wyłącznie na wyrażenie ubolewania. Ci, którzy tak gorączkowo nalegają na przeprosiny ze strony polskiej, dobrze wiedzą, o co chodzi. Jak raz doprowadzi się do oficjalnych przeprosin ze strony Polski za Jedwabne, to zyska się podstawę do późniejszych roszczeń. I to się kryje za słodkimi słówkami niektórych rabinów typu Jacoba L. Bekera, który komplementuje nas jako naród, ale ciągle naciska na rzecz takiego "drobiazgu" - oficjalnych przeprosin. Tych, którzy bez reszty wierzą w niezwykle gorącą miłość rabina Jacoba L. Bekera do Polski, odsyłam do wydanej w 1980 r. w Jerozolimie i Nowym Jorku książki o Jedwabnem, gdzie rabin Jacob L. Baker wypisywał teksty w bardzo odmiennym, wręcz nienawistnym tonie. Pisał o tym, że Żydzi musieli żyć w "lesie gojów", twierdził, że przez 300 lat Żydzi w Jedwabnem musieli zderzać się z sąsiadami, którzy chcieli ich zniszczyć ( annihilate).

2001-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

#NiezbędnikMaryjny: Litania Loretańska - wezwania

[ TEMATY ]

litania loretańska

Adobe Stock

Litania Loretańska to jeden z symboli miesiąca Maja. Jest ona także nazywana „modlitwą szturmową”. Klamrą kończąca litanię są wezwania rozpoczynające się od słowa ,,Królowo”. Czy to nie powinno nam przypominać kim dla nas jest Matka Boża, jaką ważną rolę odgrywa w naszym życiu?

KRÓLOWO ANIOŁÓW

CZYTAJ DALEJ

Litania nie tylko na maj

Niedziela Ogólnopolska 19/2021, str. 14-15

[ TEMATY ]

litania

Karol Porwich/Niedziela

Jak powstały i skąd pochodzą wezwania Litanii Loretańskiej? Niektóre z nich wydają się bardzo tajemnicze: „Wieżo z kości słoniowej”, „Arko przymierza”, „Gwiazdo zaranna”…

Za nami już pierwsze dni maja – miesiąca poświęconego w szczególny sposób Dziewicy Maryi. To czas maryjnych nabożeństw, podczas których nie tylko w świątyniach, ale i przy kapliczkach lub przydrożnych figurach rozbrzmiewa Litania do Najświętszej Maryi Panny, popularnie nazywana Litanią Loretańską. Wielu z nas, także czytelników Niedzieli, pyta: jak powstały wezwania tej litanii? Jaka jest jej historia i co kryje się w niekiedy tajemniczo brzmiących określeniach, takich jak: „Domie złoty” czy „Wieżo z kości słoniowej”?

CZYTAJ DALEJ

Pełzająca wojna z katechetami. Czy będzie strajk nauczycieli religii?

2024-05-18 07:06

[ TEMATY ]

katecheza

felieton

korepetycje z oświaty

Red.

Andrzej Sosnowski

Andrzej Sosnowski

Oceny z religii i etyki nie wliczane do średniej ocen; możliwe łączenie uczniów z różnych klas w ramach danego etapu edukacyjnego; znaczna redukcja liczby etatów nauczycieli religii; wytyczne, aby organizować lekcje religii na pierwszych lub ostatnich zajęciach szkolnych oraz usunięcie z listy lektur pisarzy kojarzonych z nurtem katolickim to tylko wybrane narzędzia, które od 1 września br. resort edukacji zamierza wykorzystać w walce z religią w szkołach.

Reakcja strony społecznej

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję