Podróżując po świecie, trudno ominąć Rosję. Wielki kraj, wspaniali
ludzie, jak mój przyjaciel Grisza Lepilin, choć to moskwianin nie
w pełni. Jego matka, nauczycielka języków obcych, Polka, wracała
po wojnie jednym z pierwszych transportów do kraju. W pociągu poznała
Moskala. Na całe życie połączyła ich miłość. Owocem jest Grisza.
Polka postawiła Moskalowi jeden warunek: gdy urodzi się dziecko -
w domu będzie z nim rozmawiała po polsku, nadto zostanie katolikiem.
Dzięki Griszy poznałem najpiękniejsze moskiewskie i podmoskiewskie
cerkwie i cerkiewki, także te, których nie znajdziemy w przewodnikach,
gdyż zniszczyła je sowiecka ateizacja. Ślady wielkości i piękności,
jeśli nie zostały zrównane z ziemią, żyją przez wieki.
Z Griszą znamy się od lat, jeszcze z czasów komunistycznych.
Wówczas rozmawialiśmy szczerze tylko wtedy, gdy byliśmy sami, i to
na wolnym powietrzu. Trudno przyrównywać reżim radziecki do peerelowskiego,
choć były z tego samego pnia. Znajoma Griszy, skrzypaczka, wybrała
się z nami na spacer po Moskwie. Weszliśmy do jednej z cerkwi. Za
kilka dni została zadenuncjowana przez 10-letniego syna, który nam
towarzyszył i uznał, że o czynie matki należy powiedzieć nauczycielce
w szkole. Takie to były czasy, Drodzy Młodzi Przyjaciele, ale dziś
mamy demokrację, a w Rosji jej próby - i jest całkiem inaczej.
Polska jest na Rosję skazana, tak jak i na Niemcy. I
choć prawie w każdej polskiej rodzinie ktoś doznał cierpień od jednego
lub drugiego sąsiada, żyć trzeba, i to wcale nie w nienawiści. Rosja
jest wielka, Niemcy są bogate, Polska ma aspiracje. Ile byśmy jeszcze
nie wykonali kroków ku zachodniemu czy wschodniemu sąsiadowi, na
długo jeszcze dla Niemców pozostaniemy krajem "drugiej kategorii" (
bo i pod wieloma względami rzeczywiście wleczemy się w tyle), zaś
dla Rosji niesforną, zbuntowaną prowincją, w ustach wielu - niewdzięczną.
Niemców na dobre przekonywać będziemy do naszych możliwości w Unii
Europejskiej, Rosjan powinniśmy przekonywać przy każdej okazji. Także
co do tego, że prowincją, czyli Krajem Nadwiślańskim, zostaliśmy
nie z własnego wyboru (choć głupota rodaków czy zdrada swoje zrobiły),
że ani Katynia, ani "dobijania" Powstania Warszawskiego zapomnieć
nie można, a wyzwolenie z rąk Armii Czerwonej (niezależnie od tego,
że walczyła z Germańcami) trudno za wyzwolenie uznać, skoro otworzyło
okres zakamuflowanej, co prawda, ale jednak faktycznej okupacji.
Nie ma sensu ważyć, kto jest lepszy, kto gorszy. Lepiej
szukać wśród nich takich jak Grisza, a spośród powszechnie znanych
- takich, jak nieżyjący wielcy nasi przyjaciele Okudżawa i Wysocki;
czy takich jak moi wyśmienici koledzy dziennikarze z Niemiec: Renate
Marsch, Klaus Bachmann, Thomas Urban. Renate tak się w Polsce rozkochała,
że na emeryckie lata osiedliła się pod Mrągowem na stałe. Napomykam
o nich dlatego, że siła przyjaźni czy zwykłego porozumienia bierze
się z partnerstwa. Także w polityce, a może przede wszystkim w niej.
Jeśli słabszy zachowuje postawę wasala, staje się jeszcze słabszy.
Jeśli silniejszy się wywyższa - jest źle wychowany albo to wróg.
Na podstawie niedawnych wypowiedzi i zachowań odnoszę wrażenie, że
niektórzy rodzimi politycy najlepiej się czują w skórze wasala niesfornej,
zbuntowanej prowincji.
Pomóż w rozwoju naszego portalu