Reklama

"Polityka" na tropie "Kosztów wiary"

Zapiski zgorszonego

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Dziennikarz postkomunistycznego tygodnika Polityka - Wojciech Markiewicz (w numerze z 21 czerwca br.) wystąpił w roli ciotki rewolucji. Takiej, co to siedzi na kanapie i ma za złe. Siedzenie na kanapie jest w tym wypadku figurą retoryczną, ciotka rewolucji biega bowiem po mieście i zapisuje, ile to, moi państwo, te katoliki wydają na Kościół, "na wiarę". Wychodzi na to, że muszą być okropnie bogate, bo wydają dużo, bardzo dużo, a księża, moja kumo, są okropnie chitre. Tylko patrzeć, jak puszczą z torbami swoich wiernych.
Zupełnie jakbyśmy słyszeli sekretarza SLD Dyducha. Obaj panowie mają taki sam obraz Kościoła: instytucji do wyciskania pieniędzy. Jak tak dalej pójdzie, ludzie zostaną kompletnie bez środków do życia. Ale będzie przynajmniej wiadomo, kto jest winien: kler. Nienasycony. Żądny bogactw.
Żarty na bok. Walka z Kościołem katolickim zawsze odbywała się pod pretekstem, że Kościół żeruje na niewiedzy i zacofaniu i trzyma ciemny lud w żelaznym uścisku przymusu finansowego, żąda daniny. A ponieważ mamy czasy konsumizmu, gdy wolny - no, do pewnego stopnia - rynek korzysta z rozbudzonych apetytów ludzi lepiej zarabiających na otaczanie się masą pięknie prezentujących się przedmiotów, także tych związanych z praktykami religijnymi, można to wszystko spisać, ustawić w słupki, podsumować i wydać okrzyk zgrozy. Jak to, w tych trudnych czasach! Tyle pieniędzy! Ale wstyd!
Oczywiście, w relacji zgorszonej ciotki rewolucji wszystko jest dokładnie wymieszanie. Myśl przewodnia, która brzmi, że Kościół się wciąż tak okropnie bogaci, a biedni biednieją, gdzieś się rwie i ucieka. Bowiem w istocie rzeczy bogacą się przede wszystkim producenci ubrań ślubnych, sukienek komunijnych, wykonawcy ekstrawaganckich grobowców z marmuru i przedstawiciele tym podobnych zawodów, które utrzymują się od stuleci tylko dlatego, że pewna część społeczeństwa ma potrzebę zamanifestowania, jak ma wyglądać "siła ich pieniędzy". Sam Kościół (parafie, klasztory) żyje zaś z ofiar. Ciotka rewolucji nie byłaby jednak sobą, gdyby nie wymieniła skrupulatnie, ile "daje się" zwyczajowo księdzu z różnych życiowych okazji, dając do zrozumienia, że ilekolwiek by to było, jest to stanowczo za dużo. Dlaczego? Ponieważ Kościół powinien utrzymywać się z podatków, nie z ofiar. Ta teza umieszczona jest między wierszami. Wyczytać ją można m.in. z uzupełnienia głównego tekstu, który jest dość monotonną wyliczanką, ile "kosztuje" chrzest, Pierwsza Komunia, ślub i wesele, ile przeznacza się na obchodzenie świąt, na kolędę, ile daje się zamawiając intencję mszalną, ile kosztują pielgrzymki, a ile pogrzeb. Otóż uzupełnienie to (tzw. ramka) wykazuje, że GUS nie otrzymuje informacji, ile przeciętny Polak wydaje na życie sakramentalne. Nie bada tego także Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, z czego kłopot ma Urząd Skarbowy, który wie, owszem, że katolicy wspierają Kościół, odpisując sobie od podatku darowizny na jego rzecz, ale ta informacja dociera do badających ciotek rewolucji w nieprecyzyjnej, zbyt ogólnej formie. O co tu chodzi? Oczywiście, o kontrolę. O biurokratyczny nadzór. Kościół ma być, zdaniem ciotek rewolucji, pod kontrolą. Coś, co wymyka się statystyce, coś, czego nawet fiskus nie jest w stanie rozebrać na części pierwsze i poddać kolejnemu opodatkowaniu, musi budzić słuszne podejrzenia funkcjonariuszy frontu ideologicznego. Wojciech Markiewicz z Polityki, który pragnie być lakoniczny i do bólu bezstronny ze swoim worem notatek robionych na bazarach, w sklepach i u łatwowiernych katolików - którzy uwierzyli, że zamierza sporządzić raport o kosztach życia we współczesnej Polsce - staje ramię w ramię z najbardziej zajadłymi tropicielami nieprawomyślnych poglądów "kleru". Poglądów, które polscy księża, w latach czerwonego terroru, przypłacili życiem lub więzieniem. Kościół za dużo żąda. Kościół za wiele ma, taki jest faktyczny lejtmotyw zestawień cen lakierowanych pantofelków do Pierwszej Komunii i tortów weselnych, organisty na ślubie i Biblii w księgarniach katolickich. I więcej jeszcze. To Kościół, to "wasza wiara" jest prawdziwą przyczyną waszej nędzy. Gdybyście odrzucili wiarę, odrzucili nieracjonalne przywiązanie do Kościoła, poczulibyście ulgę, jak po zrzuceniu stupudowego ciężaru. Pieniędzy starczałoby wam na wszystko. Oto perfidia współczesnych ciotek rewolucji. Zamiast dogłębnej i uczciwej analizy źródeł kryzysu ekonomicznego w Polsce - szukanie kozła ofiarnego, wskazywanie palcem na jedyną Instytucję, która naprawdę troszczy się o los najbiedniejszych, która od dwóch tysięcy lat udowadnia, że utożsamia się z losem pokrzywdzonych, głodujących, prześladowanych, wygnanych z domów, bezrobotnych.
W centrum Warszawy, przed klasztorem Ojców Kapucynów, codziennie ustawia się długa kolejka ludzi, którzy nie mają pracy i chleba. Ludzie ci odchodzą stamtąd nakarmieni. Wojciech Markiewicz może nie słyszał nigdy o niezliczonych domach opieki, domach samotnych matek, domach starców, gdzie za niewielką opłatą lub za darmo ludzie Kościoła sprawują najczulszą opiekę nad tymi, których za ciężkie pieniądze przyjmują instytucje prywatne, bo publiczne instytucje dzisiejszej Polski, przeznaczone do sprawowania takiej opieki, pozbywają się swoich podopiecznych wszelkimi sposobami. Nie mógł jednak nie widzieć tłumu bezrobotnych mężczyzn, którzy od zakonników z Miodowej otrzymują codzienny bezpłatny ciepły posiłek. I to nie od dziś, nie od wczoraj. Zwykła uczciwość dziennikarska nakazywałaby - skoro już jest się tak skrupulatnym w podliczaniu wydatków "na wiarę" - by zainteresować się kościelnymi dziełami miłosierdzia, które nie przysparzają Kościołowi ani jednej złotówki, a wymagają fachowego personelu i godziwej bazy materialnej. Kościół bije na głowę w tej dziedzinie wszelkie świeckie fundacje, które chciałyby zyskać rozgłos swoją działalnością filantropijną. Państwo każdego dnia coraz mocniej wypiera się swoich zadań wobec ludzi wyrzuconych za burtę przez "terapię szokową", "transformację", która przyniosła nędzę tak niezliczonym rzeszom Polaków. Nikt jednak nie podsumuje absurdalnych wydatków na reprezentację postkomunistycznych elit rządzących, odpowiedzialnych za ten stan. Rząd musi się wyżywić, nędzarze niech martwią się sami o siebie. Ale zaglądanie do cudzej kieszeni nigdy nie jest właściwą metodą, ważne jest rozpoznanie mechanizmów.
Markiewicz, prezentując swoją wizję studni bez dna, jaką stanowi - jego zdaniem - życie sakramentalne, tradycja i obyczaj związany z praktykami religijnymi w Polsce, nie zauważa nawet, że ostrze jego wywodu skierowane jest w istocie przeciwko konsumizmowi. Czyli przeciw pewnej formie życia, wykreowanej w okresie postkomunizmu. To właśnie konsumizm, czyli marnowanie czasu i pieniędzy na niepotrzebne wydatki, które mają stworzyć iluzję pełni życia mają, przynieść zaspokojenie niepokoju egzystencjalnego, tworzy rynek dla tych wszystkich akcesoriów coraz bardziej wymyślnej mody komunijnej czy ślubnej, dla wystawnych nagrobków, które stają się pomnikami pychy żyjących etc. To nie życie religijne, ale pewna towarzysząca sferze religijnej obyczajowość jest pełna nie zawsze uzasadnionych wydatków. Jeżeli ktoś popadnie w pułapkę konsumizmu, całe jego życie podporządkowane zostanie nabywaniu dóbr niekoniecznych, których jedyną funkcją ma być podniesienie prestiżu w oczach znajomych i sąsiadów. Konsumizm to współczesna odmiana filisterstwa. Zamiast kołnierza z lisów i złotej biżuterii jej symbolem jest upodobanie do najnowszego modelu komórek i wieczny pościg za coraz szybciej zmieniającą się modą.
Ale jest też inny aspekt całej sprawy. Katolicy zawsze, we wszystkich epokach historycznych, dbali o podkreślenie najważniejszych momentów życia odpowiednią oprawą. To część polskiej kultury, która wzbudza podziw wielu narodów. Piękny ślub wspomina się czasem przez pokolenia. I to jest godne uznania, to nadaje szlachetny rys naszemu życiu. Jest dziś w Polsce coraz więcej dbałości o piękno, o wysokie walory estetyczne wielu rodzinnych uroczystości. Jedną z najpiękniejszych są Prymicje, okazja do zaprezentowania lokalnych tradycji. Przyjęcia prymicyjne zaś są lekcją wspólnego biesiadowania, zabawy w najlepszym stylu. Ile w tym uroczystym dniu sposobności do podziwiania piękna widzialnego polskiego życia religijnego! Może się to nie podobać tylko zawistnikom.
W drobiazgowym zapisie wydatków współczesnego Polaka, związanych, rzekomo, z wiarą, autorowi Polityki umyka rzecz najważniejsza, a dobrze rozumiana przez każdego myślącego katolika. Komuniści i postkomuniści - wraz ze współpracującymi z nimi formacjami politycznymi - usiłowali, i nadal usiłują, narzucić Polakom ekonomizm jako nową mentalność. Wszystkie najważniejsze decyzje i wszystkie wybory mają być dokonywane przez pryzmat kalkulacji: czy mi się to opłaca, czy mnie na to stać. Klasycznym "argumentem" przeciwko chrześcijańskiej moralności, która miała szansę odrodzić się w Polsce lat 90., jest argument: "Mnie nie stać na dziecko".
Dziś autor Polityki próbuje podsunąć Polakom proste rozwiązanie ich problemów materialnych: was nie stać na bycie w Kościele, na życie religijne. To dla bogaczy. Wy, jako ludzie ledwo wiążący koniec z końcem, musicie z tego zrezygnować. Tak jak postkomunistyczne media od kilkunastu lat straszą młodych ludzi rodziną jako źródłem nieszczęść i wylęgarnią wszelkich patologii, tak dziś Polityka ogłasza, że dla ludzi borykających się z niedostatkiem pieniędzy (a kto może powiedzieć, że ma ich w sam raz lub za dużo?) wyjście jest tylko jedno: odciąć się od Kościoła. Kościół pozbawiony utrzymujących go wiernych będzie musiał się poddać. Ekonomizm pogrzebie go, tak jak pochłonął już wiele, skądinąd zasłużonych, instytucji. Ale cóż, w czasie darwinowskiej walki o byt na placu boju pozostanie najsilniejszy.
Myślę, że jednak ciotka rewolucji z redakcji Polityki, która podyktowała tę logikę Markiewiczowi, w głębi duszy ma niewielką nadzieję, że jej wizje się spełnią. Sądzę, że właśnie to poczucie bezsiły, daremności wysiłków, żeby naruszyć tę skałę, jaką jest Kościół w Polsce, dyktuje ludziom o mentalności rewolucyjnej coraz to nowe racjonalizacje tkwiącej jak zadra w sercu głębokiej zawiści wobec Kościoła katolickiego. Widzą, jak piękne i coraz piękniejsze są budowle sakralne, które przetrwały wieki. Jak cudowne mogą być zabytki, które mają gospodarza i wciąż są domem. Ciepłe i obdarzające ciepłem wszystkich, którzy tam przybędą - stare klasztory, kościoły. Na tle tej zapobiegliwości Kościoła o ocalenie dawnych swoich pereł architektury czy choćby skromnych prowincjonalnych świątyń, ale pełnych wdzięku i harmonii, otoczonych wspaniałością niezniszczonego drzewostanu, jakże rażąco wyglądają pamiątki komunistycznego zdziczenia, jakimi są dziś zdewastowane, zaniedbane, celowo doprowadzone do ruiny dawne siedziby ziemiańskie, z których po wojnie wyrzucono właścicieli. Do dziś władze, odcinając się werbalnie od komunistycznego dziedzictwa, nie zamierzają oddać zagrabionej własności ani nawet - z szacunku dla rodzimej kultury - odrestaurować ich, odchuchać, przywrócić dawne piękno i przeznaczyć na godziwe cele społeczne, żeby świadczyły o wielkości państwa, o klasie rządzących, która szanuje dorobek kultury materialnej minionych pokoleń. Nic takiego się nie dzieje. "Pomniki" barbarzyństwa sowieckiego wystawione są na widok publiczny. Kościół katolicki pozostaje jedynym dzisiaj mecenasem sztuki z prawdziwego zdarzenia, ocalając dawny polski pejzaż z wieżami kościołów wśród zieleni, urokiem zabytkowych murów, wspaniałością malarstwa sakralnego i rzeźby.
Ludzie w Polsce biednieją. Zapewne niewielu stać na kupowanie tygodnika Polityka. Ale i po co mieliby to robić, skoro sączona jest z jego łamów ta sama nienawiść do tego, co nadprzyrodzone i co prawdziwe - i tak bardzo polskie - nienawiść, którą tak wielu z nas pamięta z własnych doświadczeń. I ci biedni Polacy budują wciąż, wraz ze swoimi księżmi proboszczami, nowe kościoły, remontują i ogrzewają stare, utrzymują KUL i szkoły katolickie, pozwalają rozwijać się katolickiej prasie i radiofonii. Głupia sprawa. Są biedniejsi z roku na rok, a Kościół żyje. Chętnie przeczytalibyśmy w Polityce tekst, który zamiast jątrzyć, sugerować podziały między "bogatym" duchowieństwem a ubogim "ludem Bożym", uczciwie poszukałby odpowiedzi na pytania: Dlaczego tak jest? Jakie są prawdziwe źródła - w nas samych - miłości do Kościoła? Miłości, która buduje więź. Miłości, która tworzy także piękno widzialne.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Trudny patron

O tym, że św. Zygmunt jest trudnym patronem, wiedzą najlepiej kaznodzieje, którzy głoszą kazania ku jego czci. Jak bowiem stawiać za wzór - co przecież jest naturalne w przypadku świętych - człowieka, ogarniętego tak wielką żądzą władzy, że dla jej realizacji nie zawahał się zabić własnego syna? Niektórzy pomijają ten fakt milczeniem, przywołując za to chrześcijańskie cnoty króla Burgundów, których był przykładem. Inni koncentrują się na męczeńskiej śmierci, nie wspominając, że rozkaz królewski stał się przyczyną śmierci młodego Sigeryka.

Lęk o władzę

CZYTAJ DALEJ

Francja: Kapitan siatkarzy kończy karierę i wstępuje do opactwa

2024-04-30 07:47

[ TEMATY ]

świadectwo

fr.wikipedia.org

Ludovic Duée

Ludovic Duée

Kapitan drużyny Saint-Nazaire - nowych zdobywców tytułu mistrzów Francji w siatkówce, 32-letni Ludovic Duee kończy karierę sportową i wstępuje do opactwa Lagrasse. Jak poinformował francuski dziennik „La Croix”, najlepszy sportowiec rozegrał swój ostatni mecz w niedzielnym finale z reprezentacją Tours 28 kwietnia i teraz poprosi o dołączenie do tradycjonalistycznej katolickiej wspólnoty kanoników regularnych w południowo-francuskim departamencie Aude.

Według „La Croix”, Duee poznał wspólnotę niedaleko Narbonne w regionie Occitanie, gdy przebywał tam podczas pandemii koronawirusa. Mierzący 1,92 m mężczyzna powiedział, że zakonnicy byli bardzo przyjaźni, otwarci i dynamiczni, mieli też odpowiedzi na wiele jego pytań. Siatkarz przyznał, że spotkanie z duchowością braci zmieniło również jego relację z Bogiem.

CZYTAJ DALEJ

Spotkanie przyjaciół

2024-05-02 09:15

Ks. Wojciech Kania/Niedziela

– Razem ze Wspólnotą seminaryjną dziękuję wam moi drodzy za ogromną życzliwość. „Dzień otwartej furty” jest znakiem tej wdzięczności – mówił bp Krzysztof Nitkiewicz.

Po raz XXII sandomierskie seminarium otwarło swoje podwoje dla starszych i młodszych, którzy przybyli z różnych parafii z diecezji wraz ze swoimi duszpasterzami. Seminarium odwiedziły osoby działające w parafialnych kołach przyjaciół, mieszkańcy miasta oraz turyści. W seminaryjnych ogrodach dla każdego przygotowano moc niespodzianek, zaś w gmachu uczelni można było obejrzeć wystawę misyjną.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję