Chmury są często utożsamiane ze złem. Utrwalił ten fakt nasz
język, w którym funkcjonuje wyrażenie, że nad czyjąś głową gromadzą
się chmury, czyli niebezpieczeństwo. Jest to prawdopodobnie wynik
zagrożenia, jakie niesie ze sobą burza - utożsamienie zwiastujących
ją ciemnych chmur ze śmiercionośną mocą pioruna i z grozą grzmotu.
Ale nie wszystkie chmury są ciemne. Jeśli spojrzymy na niebo w słoneczny
dzień, znajdziemy na nim nie tylko piękno, ale też wprost nieopisaną
różnorodność.
Odchodząc od "fachowego" podziału chmur na kłębiaste,
pierzaste i wiele innych, można zaobserwować cechy szczególne, prowadzące
do nieco odmiennej kwalifikacji. Mam na myśli podział całkowicie
subiektywny: każdy widzi chmury na swój sposób, kojarzy je z czymś
innym. Osobiście rozróżniam kilka rodzajów chmur, które spróbuję
tu przedstawić, mając nadzieję, że będzie to zachętą do rozwinięcia
własnego poglądu na ten temat.
Istnieją chmurki, które pojawiają się na niebie jak nagły
przypływ, powoli przybierając postać tafli morskiej pokrytej regularnymi,
drobnymi falkami. Suną przed siebie właśnie jak przypływ, powoli,
lecz nieubłaganie; w ich prawie niezauważalnym poruszeniu tkwi nieugięta
wola dotarcia do przeciwległego krańca firmamentu. Jeśli spojrzy
się wówczas w górę, można odnieść wrażenie, że patrzy się z lotu
ptaka na ogromny ocean o bladobłękitnej, spokojnej powierzchni, takiej,
jaką widuje się przychodząc na plażę o zachodzie słońca, szukając
ciszy i ukojenia.
Są też chmury jak "stwarzający oddech Boga". Po raz pierwszy
połączyłam z nimi takie skojarzenie w trakcie wędrówki do Częstochowy
- może jego źródłem była atmosfera modlitwy we wspólnocie pielgrzymkowej
i piękno przyrody wokół nas. Wielkie, białe kłęby wydawały się zmrożone
na tle błękitu, tak, jakby zastygły w trakcie tworzenia, bo ich wygląd
ucieszył Stwórcę. Dlaczego nie miałoby tak być? Wielkie wynalazki
były niejednokrotnie dziełem przypadku. Być może w legendach jakiegoś
regionu czy kraju istnieje takie właśnie wyjaśnienie pochodzenia
chmur...
Niektóre chmury nazywam (nie tylko ja zresztą) "biblijnymi"
. To obłoczki nasiąknięte miejscami światłem zachodzącego słońca,
zaróżowione, rozciągnięte zwykle w pobliżu horyzontu na płótnie wyraźnego
błękitu. Przypominają do złudzenia pewne obrazy o tematyce religijnej,
w większości dzieła mistrzów włoskich. Obrazy te różnią się co do
pierwszego planu, ale horyzont dla wielu z nich jest prawie identyczny: "
włoskie", jasne niebo i te łagodnie płynące chmurki, z których emanuje
spokój wieczoru; zdają się wchłaniać cichnący gwar dnia i przygotowywać
świat do snu.
Kilka razy w życiu było mi dane patrzeć na chmury przypominające
nieziemską krainę jak ze snu, całkowicie równinną, chociaż właściwie
złożoną z drobnych, identycznych pagórków. Sprawiała wrażenie zasypanej
na całej przestrzeni puszystym, błękitnawym śniegiem, ale mimo to
zdawała się emanować ciepłem. Była tym bardziej nierealna, bo widziałam
ją w dole zamiast w górze. Pierwszym razem, punktualnie o północy,
na horyzoncie tej krainy pojawił się różowy, drżący blask i nagle
złocista czerwień rozlała się wokół. Tak wschodziło słońce. To były
niezapomniane przeloty nad Oceanem na kontynent amerykański.
Piękno nie jest rozumiane jednoznacznie. Nie wchodząc
zbyt głęboko w zagadnienia natury filozoficznej, można odwołać się
do dość prostego podziału na piękno klasyczne i romantyczne. Kanony
klasyczne, stworzone przez starożytnych Greków i Rzymian, kwalifikowały
przedmiot jako piękny tylko wówczas, gdy spełniał pewne warunki,
dotyczące m.in. rozmiarów i kształtów. Musiał być stosunkowo niewielki,
bowiem wielkość uniemożliwiała objęcie go jednym spojrzeniem i powodowała
rozproszenie jego cech szczególnych. Niezwykle istotna była harmonia:
piękno przejawiać się mogło wyłącznie w symetrii, ładzie i regularności.
Wtłoczenie jednej z największych wartości ubogacającej życie człowieka
na ziemi w tak sztywne ramy było ograniczeniem, któremu zdecydowanie
sprzeciwili się ludzie epoki Romantyzmu. Uzupełnili kanon piękna,
włączając do niego to, czego klasyczna definicja nie dopuszczała:
bezkresne pustynie, potężne góry i grzmiące wodospady, zjawiska atmosferyczne,
a szczególnie - to już nosiło znamiona przewrotu - wszystko, co budziło
zachwyt przemieszany z grozą: urwiska, błyskawice, ośnieżone ostre,
skaliste szczyty.
W chmurach zapowiadających burzę piękno jest również
obecne. Jest to, można powiedzieć, piękno "trudniejsze", bo brak
mu łagodności. Szaro-czarne kłęby wywołują wrażenie diametralnie
różne od nieskazitelnie białych obłoków, ale nie musi to być wrażenie
negatywne. Często przypominają rzeźbione w skale figury, albo niesamowite
postacie stale zmieniające swój kształt. Sługi burzy zwykle są w
pośpiechu: czasem wyprzedzają się w locie jak współzawodnicy, czasem
pędzą na oślep, jakby ścigając jakiś cel na horyzoncie. Zdarza się
- szczególnie w górach, gdzie zmienność pogody jest charakterystyczna
- że znikają równie szybko, jak nadeszły, jakby ich zadaniem było
wyłącznie zwrócenie uwagi na błękit nieba, niedoceniany, jeśli zbyt
długo obecny.
A gdy chmury połączą się ze światłem? Pioruny "rozdzierające"
ciemność albo błyski rozlewające się po całym niebie aż po horyzont
są imponującym zjawiskiem (jeśli nie jesteśmy akurat na jakimś bezdrożu
bez możliwości schronienia): nie ma dwóch identycznych, pojawiają
się nagle jak spadające gwiazdy i patrząc na nie, patrzymy właściwie
na ich obraz utrwalony w naszej pamięci, bo widzimy je najczęściej
tylko przez ułamek sekundy.
Światło może też przez chmury przeświecać. Najpiękniejszym
tego przykładem są według mnie "promienie Opatrzności", czyli sytuacja,
kiedy ukryte słońce nie daje się długo więzić i znajdując szczeliny
w powłoce, która je zasłania, wypływa w postaci strumieni światła
różnej szerokości. Czasem promienie takie wydają się wskazywać wyraźnie
określone miejsce na widnokręgu, jakby wybierając je spośród innych:
może jest to sposób zwrócenia uwagi na jakiś kawałek ziemi, którego
piękno zostało zapomniane? Jest przecież szansa, że wśród wszystkich
ludzi, których wzrok w tym momencie przebiegnie wzdłuż horyzontu,
choć jeden spojrzy tam, gdzie padają promienie i odkryje coś nowego
i nieoczekiwanego.
Zakończę tę refleksję przysłowiem angielskim, które mówi:
Every cloud has a silver lining, czyli "Każda chmura ma srebrne brzegi"
. Chmura jest tu użyta w sensie negatywnym - oznacza niepomyślne
zdarzenie czy sytuację - ale srebrny brzeg to odrobina dobra lub
piękna obecnego nawet wówczas, gdy nie dzieje się dobrze. Oby wszystkie
chmury pojawiające się na niebie naszego życia miały srebrne obramowanie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu