Spór wokół listy darczyńców fundacji J. Kwaśniewskiej
Żona prezydenta RP Jolanta Kwaśniewska uporczywie negowała konieczność dostarczenia listy darczyńców swej fundacji dla komisji śledczej ds. Orlenu. Powoływała się na obalony później jednoznacznie argument o rzekomej konieczności ochrony danych osobowych darczyńców. W kontekście „dziwnego” uporu J. Kwaśniewskiej warto przypomnieć, co na temat sprawy listy darczyńców jej fundacji pisano w tak bliskim prezydenckiej parze postkomunistycznym tygodniku Polityka w nr. z 21 maja. Wiesław Władyka w tekście: Pierwsza dama i pieniądze powołał się na wcześniejszy o rok tekst w Polityce, akcentując: „Fundacja Jolanty Kwaśniewskiej, jak wiele na to wskazuje - nawet poza intencjami małżonki prezydenta - bywała traktowana jak dobra lokata, a wpłaty na nią jak bombonierka, którą wręcza się gospodyni, by zaskarbić sobie przychylność jej i pana domu. Zwracaliśmy uwagę, że lista najbardziej hojnych fundacji pani prezydentowej jest jakoś dziwnie zbieżna z listą nagradzanych przez prezydenta osób i firm, że wśród darczyńców są firmy państwowe, co czyni akty darowizn dwuznacznymi, że wpłaty na konto fundacji wnosili ludzie o zszarganej opinii czy wręcz przestępcy, którzy chcieli najwidoczniej w ten sposób dorobić się lepszych papierów i zyskać na wiarygodności. Padło nazwisko Andrzeja Gołoty, nieżyjącego już Tadeusza R., biznesmena, który dysponował działkami i budynkami z urzędującymi tam rosyjskimi dyplomatami, teraz do tej listy dołączył Edward Mazur (...) przestrzegaliśmy przed skutkami pomieszania ról żony prezydenta i przewodniczącej «Porozumienia bez Barier» oraz przed niebezpieczeństwami, jakie zawsze rodzi styk pieniędzy i polityki”.
Tego nie wypadało robić Cimoszewiczowi!
Postkomunistyczna Trybuna z 10 czerwca pisała w tekście Lewica broni generała o wystąpieniu marszałka Sejmu Włodzimierza Cimoszewicza w obronie gen. Wojciecha Jaruzelskiego w związku z odnalezioną informacją, że Jaruzelski był tajnym współpracownikiem stalinowskiej Informacji Wojskowej. Według Trybuny, Cimoszewicz skrytykował skłonność do stygmatyzowania ludzi na podstawie tego, że gdzieś byli „czy do czegoś należeli, niezależnie od tego, co robili i jak się zachowywali”. Otóż w tej właśnie sprawie marszałek Sejmu Cimoszewicz powinien zachować milczenie, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, Sejm RP już w 1991 r. potępił całą Informację Wojskową jako zbrodniczą formację doby stalinowskiej, co obciążało każdego z członków tej formacji. Po drugie, wielokrotnie w przeszłości piętnowano zbrodniczą rolę ojca W. Cimoszewicza - płk. Mariana Cimoszewicza jako szefa Informacji Wojskowej na Wojskowej Akademii Technicznej. Pisałem o tym szerzej w tomiku Czerwone dynastie (wyd. MaRoN, Warszawa 2004 r., s. 13--14, można zamówić pod tel. 0-608-854-215).
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Obłuda Cimoszewicza
Socjolog - prof. Ireneusz Krzemiński w obszernym tekście: Oportunizm nagrodzony (Rzeczpospolita z 1 lipca) opisuje skrajne zakłamanie długotrwałej kampanii medialnej, która przygotowała wystąpienie Cimoszewicza do boju o fotel prezydencki jako „kandydata niezależnego” (pomimo roli odgrywanej przez niego w PZPR i później, jako prominentnego polityka SLD). Przypomnijmy, że Cimoszewicz przez dwa miesiące udawał, że ma zupełny wstręt do polityki, aby potem dowodzić, że „wezwany przez naród” - zdecydował się na kandydowanie na prezydenta, choć nie chciał, ale musi.
Sposób na zablokowanie przełomu politycznego
Kandydatura Cimoszewicza na prezydenta RP ma być sposobem na zrealizowanie sojuszu „czerwonych” i „różowych”, od dawna tak wymarzonego przez A. Kwaśniewskiego i A. Michnika. Zwraca uwagę ogromny entuzjazm dla kandydatury postkomunisty Cimoszewicza okazywany w Gazecie Wyborczej. Były minister w rządzie Mazowieckiego Waldemar Kuczyński już w tytule swgo tekstu w Wyborczej z 29 czerwca nazwał Cimoszewicza „kandydatem z klasą”. Szczególnie ostro atakując kandydaturę Kaczyńskiego, Kuczyński z satysfakcją podnosił zalety Cimoszewicza. W innym tekście w tejże Wyborczej z 29 czerwca - pt. Cimoszewicz bagażem SLD Piotr Stasiński akcentował, że Cimoszewicz ma kwalifikacje, by odegrać rolę tego, który zapobieże dominacji prawicowej opcji, „zadba o minimum równowagi politycznej” i „powstrzymywanie radykalnych ekscesów”. Dzień wcześniej w Wyborczej cytowano opinię Jerzego Urbana, oczekującego, że Cimoszewicz w przypadku wygranej „zapewniłby zbalansowanie władzy i stanowiłby zabezpieczenie przed zmianą konstytucji”. W podobnym duchu wystąpił na łamach Przekroju wicemarszałek Senatu Kazimierz Kutz, przez lata związany z Unią Wolności, a teraz maksymalnie popierający Cimoszewicza (wszedł do jego sztabu wyborczego). W tekście pt. Poziom wody na Wiśle (nr z 30 czerwca) Kutz akcentował znaczenie Cimoszewicza jako „człowieka wyalienowanego z partyjniactwa”, który „najlepiej sobie poradzi” z przyszłą koalicją PO-PiS-owską. Coraz wyraźniej rysuje się więc groźba, że czerwoni” i „różowi” chcą wspólnie zadbać o swoistą „powtórkę z rozrywki” - tj. z historii po wyborach 1997 r. Tak jak wówczas Kwaśniewski swymi wetami blokował radykalniejsze zmiany (choćby utworzenie Prokuratorii Generalnej), tak teraz Cimoszewicz miałby zapobiec jakimkolwiek głębszym przemianom politycznym i społecznym, niebezpiecznym dla rządzącej oligarchicznej klasy politycznej, która od lat pasożytuje na Polsce. (Przypomnę tu, że socjolog prof. Anna Pawełczyńska w styczniu tego roku stwierdziła, w Nowym Państwie, że „w Polsce trwa władza lumpenelit”, pozbawionych poczucia patriotyzmu i potrzeby obrony interesów narodowych).
Reklama
O głębokim kryzysie Polski
Na łamach Rzeczpospolitej z 2 lipca pełen alarmu tekst wiceprezydenta Centrum im. Adama Smitha i Andrzeja Sadowskiego: Dwa światy, czyli rzecz o braku zasad. Autor pisze m.in.: „Państwo polskie, rządzone niezmiennie od kilkunastu lat przez tę samą klasę polityczną, niesłusznie nazywaną elitą, pogrąża się w głębokim kryzysie. Ład instytucjonalno-prawny państwa w wielu obszarach jest bliski załamania. System wartości uznawany przez rządzących jest siecią partykularnych i partyjnych korzyści (...). Oparte na nim rządy są społecznie nieefektywne i gospodarczo szkodliwe. Biurokracja urosła już do gigantycznych rozmiarów”.
Reklama
Ucieczka wielkich pieniędzy z Polski
Na łamach Rzeczpospolitej z 20 czerwca dwa teksty Grażyny J. Leśniak: Budżetowi uciekają pieniądze i Skarbówka nie oceni rozliczeń. Autorka przytacza drastyczne fakty, dowodzące, jak pozwala się w Polsce na bezkarne uciekanie wielkich pieniędzy. Według autorki: „Nieprecyzyjne przepisy pozwalają zagranicznym firmom na niepłacenie podatków w Polsce. Ich zakłady są często przykrywką dla niezarejestrowanego biznesu”.
Sprawa prof. J. Holzera
W różnych tygodnikach i gazetach powraca sprawa ujawnionej niedawno współpracy historyka - prof. Jerzego Holzera z wywiadem PRL-owskim. Sam Holzer próbuje wytłumaczyć swe dawne powiązania w tekście Byłem naiwny (Gazeta Wyborcza z 15 czerwca). Sprawa ta ma dodatkową wymowę ze względu na fakt, że J. Holzer był niegdyś, w okresie od 12 kwietnia do 27 czerwca 1990 r. członkiem 4-osobowej komisji, łącznie z A. Michnikiem, A. Ajnenkielem i B. Krollem, która buszowała po zbiorach archiwalnych MSW w sposób niczym nieuzasadniony, i nie pozostawiła po sobie żadnej dokumentacji. Warto tu wspomnieć, że nawet jeden z najbliższych współpracowników Michnika w 1968 r., mieszkający dziś w Szwecji Józef Dajczgewandt, niedawno wystąpił za tym, by A. Michnik wyjaśnił, jaką rolę odegrała ta komisja „pod patronatem Kiszczaka” oraz „dlaczego nie chce otwierania archiwów”. (Por. tekst: Potrzebna Komisja Prawdy, Rzeczpospolita z 17 czerwca).
Czy esbeckie zapiski mają być wyrocznią?
We wspomnianym tekście J. Dajczgewandt zwraca uwagę, że: „uznaniowy, administracyjny tryb przyznawania statusu pokrzywdzonego daje pracownikom IPN niesamowitą władzę nad ludźmi i ich losem”. Niepokoi to zwłaszcza w sytuacji, gdy, jak się zdaje, zbyt wiele osób, i to wpływowych w IPN, zdaje się traktować jak wyrocznię różne esbeckie zapiski. Szczególnie wymowna pod tym względem była sprawa kontrowersji wokół sprawy kandydowania Andrzeja Przewoźnika, sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, na funkcję prezesa IPN-u. Nagle, wyraźnie w celu utrącenia kandydatury Przewoźnika, wyciągnięto przeciwko niemu niepotwierdzone w żaden sposób zapiski starszego kaprala SB Pawła Kosiby, który w 1990 r. oskarżył Przewoźnika o współpracę ze specsłużbami PRL-u. Wystarczyło to do wyrażenia opinii, że takie zapiski „dyskwalifikują” Przewoźnika jako kandydata na prezesa IPN-u (Por. Andrzej Stankiewicz: Człowiek bez teczki, Rzeczpospolita z 7 lipca). Zaraz potem okazało się jednak, że sam b. kapral Kosiba zaprzeczył, by Przewoźnik był jego agentem, i dodał, że uwagi na jego temat zasłyszał od współpracowników. I tak to na podstawie niepotwierdzonych wiadomości próbowano utrącić jedną z najpoważniejszych kandydatur na prezesa IPN-u. Czy zrobiono to po to, by ułatwić zatriumfowanie kandydatury Bogdana Borusewicza, przez lata związanego z Unią Wolności? Wielce fatalnym skutkiem kontrowersji wokół całej sprawy była rezygnacja z kandydowania ogłoszona przez dr. hab. Andrzeja Dudka z IPN-u, jednego z najlepszych kandydatów na tę funkcję. Wyraźnie coś niedobrego dzieje się wokół prezesury IPN-u. Sam A. Przewoźnik powiedział 7 lipca: „Trudno mi się zgodzić, by esbecy pisali historię Polski” (cyt. za: Przewoźnik chce autolustracji, Gazeta Wyborcza z 8 lipca).
Potrzeba bilansu otwarcia
We Wprost z 3 lipca - szokujący tekst Drugi Gierek, pióra posła PiS, przewodniczącego sejmowej Komisji Skarbu Państwa Kazimierza Marcinkiewicza i dr. nauk ekonomicznych Cezarego Mecha. Z tekstu wynika, że: „Miller i Belka zadłużyli Polskę bardziej niż Gierek”. Nowy rząd będzie musiał w 2006 r. wykupić obligacje rynkowe i nierynkowe oraz bony skarbowe i obligacje oszczędnościowe, łącznie na sumę 76 mld zł na rynku krajowym. Spowoduje to nowe wyrzeczenia społeczeństwa i ułatwi lewicy obciążanie za wszystko winą rządzącej prawicy. W kontekście informacji z tego tekstu i wielu innych niepokojących kwestii uważam, że szczególnie pilną sprawą po wyborach jesiennych powinno być ogłoszenie tzw. bilansu otwarcia. Polacy powinni powszechnie wiedzieć, jak fatalną schedę przejmie się po rządach postkomunistycznych i kto jest za co naprawdę odpowiedzialny. Dziwi mnie to, że partie prawicowe jak dotąd nie mówią donośnie o tej tak istotnej sprawie!