To, co często zdaje się być przeszkodą, porażką, a nawet nieszczęściem - przyjęte jako wyzwanie - staje się drogą do szczęścia.
W wielkim kamieniołomie, pełnym bloków czarnego granitu, stanął rzeźbiarz Michał. Miał przy sobie młot i komplet dłut, ale nie to było najważniejsze. Przede wszystkim musiała być myśl, obraz, kształt, który można zobaczyć jakby ukryty w środku granitu. Michał miał oczy jasne, uważne i przenikliwe. Stawał przed takim blokiem i wpatrywał się w niego, jakby chciał go prześwietlić, jakby to, co chciał wyrzeźbić, było tam już ze wszystkimi szczegółami, a trzeba byłoby tylko odkuć to, co niepotrzebne. W końcu w jednym z bloków kamienia zobaczył coś… Nazwał to: „Ku słońcu”, a u podstawy wyrył jakby tytuł Per aspera ad astra (Przez ciernie do gwiazd). Wyjął narzędzia i zaczął kuć, odłupywać, dokładnie i uważnie drążyć w kamieniu. Gdy zapadł wieczór i w głazie jeszcze nic się nie uwidoczniło, Michał poszedł do domu.
W nocy przy jego głazie stanął Fan-Ruin, który nienawidził światła, piękna i pracy. Wyjął młot i klin, który tak wbił w głaz, że ten aż pękł… Rano Michał ujrzał rysę, ale pomyślał, że dzięki niej posąg będzie szczuplejszy, wygięty, jak ptak lecący ku słońcu. Wieczorem, gdy odchodził, mógł już zobaczyć wyłaniający się z kamienia kształt postaci.
Fan-Ruin jednak znów odłupał kawał wyrzeźbionego już kamienia. Michał, gdy zobaczył to następnego dnia, przypatrzył się uważnie i dalej zaczął kuć prędzej, jakby chciał zdążyć przed nocą. Nie zdążył jednak. Odchodząc, przytulił coraz wyraźniejszą postać kamienną, jakby był to ktoś żywy i kochany. Widział to Fan-Ruin i z jeszcze dzikszą wściekłością znów odłupał tę część rzeźby, która miała być głową.
I znów rano Michał wpatrzył się w kamień, zmienił pomysł rzeźby i zaczął wykuwać coś mniejszego z taką pasją, że zapominał o zmęczeniu i krwawiących dłoniach. I tak minął tydzień. Teraz, gdy Michał stanął przed głazem, nie był to już blok, ale niewielka bryła, może wielkości ludzkiej głowy. Chwycił znów za młot i dłuto, bo jeszcze raz ujrzał w kamieniu kształt godny wydobycia. Zapominając o jedzeniu, kuł i kuł. Nie zauważył nawet, że wewnątrz czarnego granitu pojawił się jakiś jasny, ostry kształt, który ranił mu ręce i twarz. Ale on nie zważał na to i kuł. Wreszcie skończył. Przed nim stała statuetka biegnącej, a właściwie już unoszącej się w powietrzu dziewczyny z rozwianymi włosami, całującej prawie słońce. I wtedy Michał oniemiał, bo to nie był granit i nie był to górski kryształ - to był diament, brylant, który zachodzące słońce tak prześwietliło złotymi promieniami, że zajaśniał niesamowitym pięknem, że cała postać była jakby wyrzeźbiona ze…światła.
Zapadła noc, a biegnąca do światła dziewczyna nadal była pełna słońca. Wściekły Fan-Ruin wciskał się w rozpadlinę, bo bał się tak żywego światła i wiedział, że diamentowi żaden młot nie zagrozi.
Pasja to nie tylko zapamiętałość i uniesienie, ale bardziej jeszcze samozaparcie, męka i cierpienie, aby nie tyle stało się jakieś dzieło, lecz człowiek, bo dzieło, które tworzymy, w równej mierze nas tworzy. Nigdy jednak nie tworzymy - w glinie czy w marmurze życia - czegoś i siebie... sami.
Pomóż w rozwoju naszego portalu