O. Wojciech lubił szokować wiernych na swoich kazaniach. Często przynosił jakieś rekwizyty, pokazywał zdjęcia i zapraszał przed ołtarz ludzi, żeby z nimi dialogować w ramach niedzielnej homilii. Na kilka dni przed uroczystością Chrystusa Króla, w czasie której czyta się w kościele Ewangelię o Chrystusie obecnym w ubogich, głodnych i nagich, o. Wojciech wpadł na niekonwencjonalny pomysł. Umówił się z jednym ze swoich współbraci, że tego właśnie dnia przebierze się w szaty ubogiego żebraka i wejdzie do świątyni na czas liturgii słowa, a następnie przemówi do zgromadzonych.
Wszystko było świetnie dopracowane. O. Wojciech zdobył strój jakiegoś ulicznego włóczęgi, kilka dni wcześniej zrezygnował z golenia, stąd ciemny zarost mocno zakrywał jego prawdziwą twarz. Scenariusz był prosty. Piętnaście po dziesiątej wejdzie do świątyni i przejdzie przez sam środek aż do wielkiego ołtarza. Kiedy ksiądz przeczyta Ewangelię, weźmie mikrofon i zacznie opowiadać o Jezusie, który przychodzi w ubogich.
Bracia z zakonu z uznaniem pokiwali głowami. "Wojtek, wyglądasz super. W takim przebraniu to nawet nasz przełożony by cię nie poznał!" - stwierdził z zachwytem jeden z zakonników.
Po domowej prezentacji o. Wojciech ruszył do kościoła. Czuł się nieswojo. To było zupełnie nowe doświadczenie. Pierwszy raz odczuł, że nie tylko myśli o ubogich, ale jakby sam jest ubogim. Od budynku mieszkalnego do kościoła trzeba było przejść jakieś sto metrów, żeby dostać się do głównych drzwi wejściowych. To wystarczyło, żeby do brudnego i śmierdzącego ubrania doszło jeszcze prawdziwe odczucie zimna. "Ciekawe, jak zareagują, kiedy wezmę mikrofon i wszyscy poznają, że tym żebrakiem jestem ja?" - myślał sobie podczas drogi. Był coraz bardziej zadowolony ze swojego pomysłu. Miał też świetnie przygotowaną homilię. W przebraniu żebraka chciał wszystkim powiedzieć o obecności Boga i o miłości do najuboższych. W myślach powtarzał słowa z niedzielnego czytania: "Bo byłem głodny, a daliście mi jeść; byłem spragniony, a daliście mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście mnie...". W ostatnim zaułku między boczną ścianą kościoła a główną fasadą zdążył jeszcze wyjąć z kieszeni chusteczkę nasączoną denaturatem. Wysmarował sobie czoło i ręce i kiedy poczuł odrażający zapach fioletowego płynu, wiedział, że jest w pełni przygotowany i może wkraczać do akcji. Chwycił za klamkę od wielkich drzwi. Uchylił je trochę i usłyszał, że kończą już w kościele śpiewać hymn Chwała na wysokości Bogu. Odczekał jeszcze, kiedy ksiądz odśpiewa modlitwę, i wstąpił w progi świątyni. Ledwie stanął za drzwiami, poczuł na sobie wzrok ściśniętego pod chórem tłumu wiernych. Nagle ruszyło w jego kierunku kilku wysokich mężczyzn. Jakaś starsza kobieta zaczęła okładać go parasolem. "Wyrzućcie tego pijaczynę z kościoła - krzyczała. - Jak taki śmierdziel śmie wchodzić do świątyni. Skaranie boskie z tymi dziadami". O. Wojciech nie zdążył nawet powiedzieć słowa, kiedy dziesięciu silnych mężczyzn wyrzuciło go z kościoła. W tym dniu nie było kazania. O. Wojciech pierwszy raz w życiu zrozumiał, jak trudno jest i dziś być Chrystusowi ubogim Królem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu