Program wystąpienia był bardzo bogaty, prezentowany w dość niewielkich sekwencjach czasowych, które łączył w zgrabną całość charyzmatyczny konferansjer. Swobodnym i bardzo energicznym stylem
urzekł zgromadzoną młodzież. Pokazał, że o Bogu można mówić nie tylko w sposób górnolotny i nadzwyczaj poważny. Bo też siła ewangelizacji, zwłaszcza nowej ewangelizacji, do której od lat
zachęca Ojciec Święty, to przede wszystkim umiejętność dotarcia do umysłów słuchaczy, i to współczesnych sobie słuchaczy. Zwłaszcza młodzież jest wyczulona na wszelką sztuczność i nieprawdziwość,
a do tego nieuchronnie prowadzi przekaz nie oparty na współczesnej kulturze.
Owszem, nie jest to łatwe. Wymaga nie lada odwagi, bo po pierwsze, trzeba wyjść na środek i być może się wygłupić (dla młodzieży niewiele trzeba, aby kogoś wyśmiać). Po drugie, co istotniejsze,
trzeba nauczyć się przecierać nowe szlaki, szukać nowych możliwości, być może aż tak bardzo nowych, że nikt tego wcześniej nie robił. I wtedy rzeczywiście można zaskoczyć, w konsekwencji zdobyć
uwagę, a w końcu wreszcie zmusić do myślenia obojętnych pierwotnie widzów. Bez wątpienia chyba każdy zgromadzony w kościele tamtego dnia był zaskoczony żywiołowością ewangelizatorów, których
styl przypominał bez mała dzisiejszych... raperów lub hiphopowców.
Nie tylko sposób przekazu, również sam program posiadał nowatorskie elementy. Oprócz tradycyjnych świadectw i pantomim znalazły się modlitwy "odmawiane" ruchem rąk, jakby przez głuchoniemych.
W międzyczasie natomiast na olbrzymim ekranie mogliśmy oglądać teledyski angielskiego rockowego zespołu ewangelizacyjnego oraz fragmenty... kasowego czy nawet - jak mówią inni - kultowego filmu.
Chodzi o pierwszą część Władcy Pierścieni nakręconą na podstawie bestsellera J. R. R. Tolkiena. Szkoda, że widzieliśmy bardzo krótkie, może minutowe fragmenty, jest to jednak usprawiedliwione ze względu
na rygorystyczne prawa autorskie, które nie pozwalają na dłuższe cytowanie filmów.
Powieść Tolkiena jak żadna inna nadaje się do wykorzystania w pracy ewangelizacyjnej. Od lat jest wprost pochłaniana przez miliony czytelników - podobno po Biblii jest najbardziej poczytną książką!
A w ostatnim czasie została jeszcze raz przypomniana przez kinematografię i, co więcej, ekranizacja wszystkich trzech części jeszcze się nie zakończyła. Wciąż więc, być może nawet przez kilka
lat, książka będzie żywo odbierana przez młode pokolenia. Szczęśliwie, jak twierdzą zagorzali fani Tolkiena, przeniesienie powieści na duży ekran obyło się bez uszczerbku dla książki. Rzeczywiście, film
robi niezwykłe wrażenie, efekty specjalne przekraczają wyobraźnię najśmielszych fantastów. Ponieważ książka należy do gatunku fantasy, nie jest to element błahy. Wyimaginowana rzeczywistość, miedzy innymi
w sposób komputerowy, ale też przez wykorzystanie wspaniałych nowozelandzkich plenerów, to jeden z podstawowych komponentów tego typu filmu. Również treść powieści została wiernie oddana, dzięki
czemu zasadnicza myśl autora pozostała żywa. A jest to myśl wyjątkowo cenna, ponieważ dotyczy religijnej sfery życia człowieka. Chociaż bowiem książka ani słowem nie wspomina o Bogu, o Chrystusie
lub modlitwie albo grzechu, autor - głęboko wierzący katolik - zawsze dawał do zrozumienia, że tak właśnie należy odczytywać Władcę Pierścieni.
To trochę tak jak z ewangelicznymi przypowieściami. Co wspólnego ze zbawieniem człowieka ma zagubiona moneta jakiejś kobiety, albo problemy rolnika, który rozsiewa swoje ziarno w najdziwniejsze
miejsca? Okazuje się, że ma. Takie byo właśnie nauczanie Jezusa, który najpierw wziętymi z życia przypowieściami trafiał do słuchaczy, a dopiero potem mówił o Sobie wprost (J 16, 29).
Nic pod tym względem się nie zmieniło. Nadal potrzebujemy przypowieści, w których sam Jezus przybliża się do nas jak do uczniów idących do Emaus, aby opowiedzieć, w jaki sposób odnoszą się
one do Niego. Taką współczesną przypowieścią jest bez wątpienia Władca Pierścieni.
Pomóż w rozwoju naszego portalu