Mama
Nie wygląda na 55 lat i na dwa przebyte zawały. Postawna, elegancka i radosna, emanuje werwą i gościnnością. Zaraz przywołuje do nas swych dwóch chłopców: Mariuszka i Sławusia, obaj są niepełnosprawni.
Dzieci ma czworo: Mariusz - 33 lata, Renata - 30, Robert - 29 i adoptowany, wzięty z domu dziecka, Sławek - 22.
Danusia pochodzi spod Jeleniej Góry. Na Kielecczyznę przyjechała jako druhna i sama tu męża znalazła. Krótko byli szczęśliwi, bo „jak młodzi z kłótliwą teściową mieszkają, to spokój i szczęście
z domu uciekają”. Alkohol też nie pomaga, wiadomo.
Danusia wychowywała dzieci i pracowała zawodowo. Przez 22 lata była salową na oddziałach operacyjnych w kieleckich szpitalach, pracowała też w powiatowym komitecie pomocy społecznej jako opiekunka
ludzi starszych. A przecież i w domu pracy nigdy nie brakowało - przy czwórce dzieci, przy 6-hektarowym gospodarstwie. Krowy, świnie, kaczki, indyki, wszelkie uprawy, tak, że nieraz brakowało na
to dnia. Gotowała, robiła przetwory, dzieci nie jadały kupowanego. „A dzisiaj do tego doszło, że mąż przepisał dom na przybraną siostrę. Chcą nas eksmitować - mówi. - Jak wracam z sądu,
to tyle mam w sobie żalu i złości, że brak nieraz słów. Dopiero,gdy się wymodlę, ulży. I na ludzi inaczej patrzę. Tłumaczę dzieciom, że gdyby ojciec nie pił, byłby inny. Lepszy”.
Dzieci
Reklama
Pierwszy urodził się Mariuszek, z wodogłowiem i obustronnym zapaleniem płuc. Wprost z izolatki chcieli go zabrać do zakładu, nie pozwoliła za nic. Miał szczęście do dobrych lekarzy. Przez rok dziecko
przebywało na oddziale obserwacyjnym u dr. Patrzałka, a do 4. roku życia bardzo ofiarnie zajmował się nim dr Słomkowski, neurolog, gdyż Mariuszek miał też padaczkę.
Danusia bała się, mówili, że nie będzie chodził. A niech tam, byleby żył... Już w domu, w Bęczkowie, ratowała go po swojemu. Kąpała w wywarze z pokrzyw albo siana, latem - niby dla zabawy -
zakopywała go w ciepłym piasku. No i proszę, miał dwa lata, jak usiadł, dwa i pół, jak stanął. Kręgosłup Mariusza był nadal słaby, głowa duża, chód - kołyszący i niepewny, ale chodził! A dzisiaj,
ho, ho, nawet w zespole zatańczy i specjalną szkołę podstawową skończył, i w warsztatach bierze udział.
Po Mariuszku przyszła na świat Renatka, piękna i zdrowa. Żadnych chorób i problemów. Dzisiaj jest mężatką, ma dwie córki, Dominikę i Roksanę. Nie pracuje, bo Roksanka, żyjąc z jedną nerką, wymaga
starannej opieki.
Robert także urodził się zdrowy, szkołę skończył w Kielcach, ale jego życie nie ułożyło się tak dobrze, jak siostry. Pracuje tylko dorywczo. I choć sprawia nieraz matce kłopoty, Danusia ufa, że wszystko
się ułoży. Ach, gdyby się ożenił…
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Bierzemy Sławusia!
Reklama
„Że go wzięłam? Niepełnosprawnego? Mając drugiego chorego w domu i męża alkoholika, i teściową, która nigdy dobra dla mnie nie była...? Ani jednej minuty się nie zawahałam.
Ze Sławusiem było tak. Przed Mikołajem córka mówi: mamusiu, zrobimy paczkę do domu dziecka. I tak zaczęłyśmy jeździć na Sandomierską. Miałyśmy tam upatrzonego Robusia. Już przygotowałyśmy się, aby
zabrać go na święta, tymczasem wzięła go inna rodzina. Przyprowadzili Sławka. Patrzę: brzydki, zezowaty, ale mówię: biorę go. I tak gościł u nas od 1986 r. przez 5 lat. Potem zostaliśmy rodziną zastępczą,
a gdy osiągnął pełnoletność, nadal z nami był. Sam tak wybrał. Przecież dziecko jest chore, gdzie pójdzie, jakie przed nim perspektywy? Proszę zobaczyć, jaki piękny chłopak z niego wyrósł! Dom dziecka
źle wspomina, nawet spojrzeć nie chce w tamtą stronę. Twierdzę, że to była dla niego ostatnia szansa, zabranie go wtedy z domu dziecka. Nie znał domowego życia, ruchu na ulicy, ogrodu; chwytał za gotujący
się czajnik, wpadał na zamknięte drzwi, miał chorobę sierocą. Całe noce nie spaliśmy, myślałam nieraz - dzisiaj już go nie wezmę. Przychodził czas, a ja ubieram się i po Sławusia jechałam... Wszystko
chował, jak zwierzątko: cukierka, kromkę chleba, korniszona, znajdowałam to po kątach zapleśniałe. Ataki padaczki miał 5-6 razy dziennie, po Pierwszej Komunii ustały.
Kocham go, dzieci też i mąż, chociaż tyle bólu nam zadał, też Sławusia pokochał. Nigdy mi słowa złego nie powiedział, że go wzięłam. Teraz Sławkowi te 417 zł. renty zabrali. Tak przykro, bo widzę,
że on się wstydzi poprosić o cokolwiek.
Mama emerytka
Dzisiaj Danusia jest na wcześniejszej emeryturze ze względu na upośledzone dziecko. Trochę pomaga córce przy chorej wnuczce, gotuje - jak dawniej, z upodobaniem. W Kielcach jest często i nie tylko w ZUS czy w sądzie. Przyjeżdża z chłopcami na zajęcia w WDK, gdzie pod skrzydłami Krystyny Ściwiarskiej gromadzą się niepełnosprawni i ich mamy. Rozmawiają, śmieją się, problemy na chwilę usuwają się na bok. Tutaj mogą też uzyskać konkretną pomoc i wsparcie. Danusia była raz z chłopcami na turnusie rehabilitacyjnym nad morzem. Niezapomniane, jedyne w swoim rodzaju doznanie. Teraz marzą o kilku dniach warsztatów plenerowych w Bocheńcu, (gdzie, jak co roku spotkają się w Dniu Matki z bp. Marianem Florczykiem), ale jak Sławkowi tę rentę zabrali, to chyba na wyjazd nie starczy...
To, co najlepsze
„Mam dla kogo żyć i mam z kim być, i kogo kochać. To moje największe szczęście i nadzieja, i sens życia”.
Najboleśniejsze
„Najtrudniej mi, gdy któreś z dzieci cierpi, a ja nie potrafię pomóc. I marzę o tym, aby wreszcie mieszkać w spokoju i godnie, niechby w skromnych czterech ścianach”.
„Do Ciebie się uciekamy”
„Od dziecka, dzięki mojej mamie, powierzałam swe sprawy Panu Bogu i wielkiej ulgi doznawałam w modlitwie. Nieopisaną radością były pielgrzymki. Szliśmy wszyscy, oprócz Mariuszka, a Sławusia wieźliśmy
na pożyczonym wózku. Od Wiślicy aż po Jasną Górę - sama radość. Odmieniło mnie Medjugorie. Uodporniło, jakąś moc dało. Medjugorie to jest miejsce, do którego tęsknię na ziemi”.
(Nazwisko rodziny i miejsce jej zamieszkania do wiadomości redakcji).
Kochanym Mamom, które pomimo wszystko i wbrew wszystkiemu, chcą być nam przede wszystkim matkami, życzymy w dniu ich święta Bożej opieki oraz nieprzebranych pokładów miłości i radości, płynących właśnie z macierzyństwa.