Ogromny, większy niż planowano deficyt budżetowy, który powstał
w gospodarce naszego kraju, na pewno nie jest rzeczą pożądaną. Każde
gospodarstwo cierpi, gdy wydatki przekraczają wpływy. Nie inaczej
jest więc w "gospodarstwie krajowym". Jakie są tego przyczyny? Przede
wszystkim coraz słabsza gospodarka, a co za tym idzie coraz niższa
wartość wzrostu (ciągle jeszcze wzrostu!) produktu krajowego brutto.
Dochody są niewystarczające w stosunku do zaplanowanych wydatków.
Oczywiście czasami trzeba się zadłużyć, by sfinansować jakieś
ważne przedsięwzięcie. I czyni się to tak w skali kraju, jak i w
skali wielu gospodarstw rodzinnych. Zawsze jednak warto pamiętać
o rozważeniu dwóch dylematów: "Na co pójdą pożyczane pieniądze?"
oraz "Kto i w jaki sposób będzie spłacał zaciągnięte kredyty?"
Pół biedy jeżeli pieniądze pożyczane w bankach (kredyty)
lub u obywateli i instytucji (obligacje) w stosunkowo krótkim czasie "
zapracują" na siebie, bo sfinansowane inwestycje przyniosą określone
korzyści - dostarczą nowych, potrzebnych na rynku produktów, usprawnią
funkcjonowanie społeczeństwa. Gorzej, gdy tak pozyskane środki finansowe
służą pokrywaniu wydatków bieżących. Łatwo wtedy wpaść w spiralę
powiększającego się zadłużenia, nie równoważonego wpływami ze słabnącej,
tak jak teraz, gospodarki.
W tej niewesołej sytuacji pojawiają się różne recepty jej
uzdrowienia. Wszyscy się zgadzają, że przede wszystkim trzeba oszczędzać,
a to oznacza cięcie wydatków. W skali kraju ma ono wynieść ok. 16 %
. Rokowania na przyszły rok też nie są raczej optymistyczne. Czy
zaciągnięty przez państwo obowiązek spłaty zadłużenia obciąży równomiernie
wszystkich? Na pewno nie, bo żywego organizmu społeczeństwa raczej
nie da się wtłoczyć w sztywny świat matematyki. Szkoda jednak, że
jedne z pierwszych pomysłów oszczędnościowych - zamrożenie świadczeń
i płac - dotyczą emerytów, rencistów i sfery budżetowej, a więc grup
społecznych "skazanych" niejako na łaskę państwa. To sprawia wrażenie,
że rządzący po raz kolejny chcą szukać oszczędności tam, gdzie jest
to najłatwiejsze, ale i najdotkliwsze społecznie.
Nie neguję potrzeby zbiorowego wysiłku społecznego na rzecz
poprawy sytuacji finansowej państwa, czyli, mówiąc brzydko, "załatania
dziury budżetowej". Przede wszystkim jednak potrzebne jest obniżenie
kosztów funkcjonowania państwa. I doprawdy nie chodzi tylko o postulowane
przez któregoś z ministrów oszczędności materiałów biurowych, lub
używania służbowych samochodów czy telefonów. Chodzi o głęboką reformę
całego, "drogiego" państwa. Postuluję kilka tematów do rozważenia:
Czy Polsce potrzebna jest tak liczna rep-
rezentacja parlamentarna? Jak usprawnić działanie rządu
i podległych mu instytucji? Jak uzdrowić sytuację w spółkach Skarbu
Państwa, gdzie wiele stanowisk to dobrze płatne synekury (mimo funkcjonowania
tzw. ustawy kominowej), a nie miejsca skutecznego działania na rzecz
firmy i kraju? Jak uzdrowić "chore" Kasy Chorych (amputacja może
niekonieczna, wystarczy jakaś "dietka" odchudzająca)? Czy naszym
województwom, powiatom i gminom potrzebna jest tak liczna "świta"
radnych? W Nowym Jorku jest ich podobno tylko kilku czy kilkunastu,
w Chicago 50 i wszyscy tam krzyczą, że to już za dużo. Co by jednak
powiedzieli o Warszawie, gdzie radnych jest ponad 700?
Takich pytań można stawiać jeszcze wiele i to pod adresem
wszystkich partii i koalicji startujących w najbliższych wyborach
parlamentarnych. Mam jednak wrażenie, że w zalewie łatwych obietnic
składanych przez różne ugrupowania, odpowiedzi na najtrudniejsze
pytania nikną niczym domy zalewane podczas tegorocznej powodzi. Obawiam
się, że nasze "drogie" państwo nadal takim pozostanie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu