Reklama

Z domu Słowa do domu Ojca

Niedziela przemyska 45/2004

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Zanim zostawię Czytelników ze słowami homilii wygłoszonej przez ks. prof. Tadeusza Śliwę, kursowego kolegę śp. Zmarłego, nie mogę się oprzeć napisaniu kilku słów refleksji. Zacznijmy ją może od słów poetyckich:

Spieszmy się kochać ludzi
Jak poucza poeta ksiądz (...)
Oni naprawdę tak umieją
odejść nagle, tak nie wrócić
zawieruszyć się, zatrzeć ślad.
Jeszcze się ręce wyciągają
jeszcze widać
mocno jeszcze objąć chcą.
A tu już puste miejsca po nich
I fotografie...
Telefony głucho milczą
dzień i noc.

Jeszcze w maju w kalwaryjskim zaciszu stawał przed nami, szykującymi się do jubileuszu 25-lecia kapłaństwa, jak prorok, z rozwianym włosem, przygarbiony i wypowiadał, jak to u niego, rwane słowa mądrości. Znowu był naszym rektorem, jak przed laty. Znowu my, jego dzieci, odkrywaliśmy prawdy niby znane, a jednak przykurzone czasem i zagrożenie rutyną. A on nie był rutyniarzem. Nie mógł. On mieszkał w domu Słowa, które przeżywał i każdego dnia smakował. Nigdy nie przestanę żywić uczucia wdzięczności za niezapomniane nabożeństwo pokutne. Zawsze towarzyszył mi lęk przed nim. To był najtrudniejszy dzień każdych rekolekcji. Aż do tych w Kalwarii. Siedząc tych kilkanaście raptem tygodni wstecz w ławce czekałem z niepokojem na grzmot nieba. A on wyszedł i tym swoim charakterystycznym przeciąganym tonem powiedział: „Nie lubię tych nabożeństw. Ale - napisał w programie, więc niech będzie. Nie lubię (nabożeństw pokutnych - przyp. red.), bo są takie mroczne i przygnębiające. To wielka radość powiedzieć wszystko i zostawić to Miłosiernemu. I odejść radosnym, pełnym nadziei, że znów można zacząć. Nie bójcie się. On to wszystko wie, nie ma co oszukiwać, ukrywać”. Szkoda, że nikt z nas tego nie nagrywał. To jeszcze jedna lekcja - każde spotkanie z człowiekiem jest niepowtarzalne. Trzeba go słuchać. Trzeba, jak nasz Ksiądz Profesor w domu Słowa, zamieszkać w domu Przyjaciela, który do nas mówi. Nawet jeśli w tym momencie wydaje się to nieważne.
Potem odwoziłem go do Przemyśla. Jeszcze kilka spotkań przy stole w seminaryjnym refektarzu. Jakoś nic nie zauważałem. Aż tu nagle wiadomość - Potocki jest śmiertelnie chory. Nie, to niemożliwe. On nie może być chory, On nie może odejść.
A jednak. Już wtedy w Kalwarii wiedział, że odchodzi. Nie wiedziałem dlaczego tak się wymawiał. W końcu powiedział - Jak ci nikt nie przyjmie to wezmę. Oczywiście, nie szukałem nikogo. Przyjechał znaczony znamieniem drogi, która powoli, a potem wprost w pośpiechu zbliżała go do domu Ojca.
Zawsze był dla nas przykładem odwagi. Ta ostatnia decyzja potwierdziła to w całej pełni. Kiedy poszedł na badania, nie dał się omamić łatwymi słowami. Jak nas na egzaminie poraził, jak sądzę też lekarza swoim pragnieniem prawdy: „Proszę mi powiedzieć, co to jest?”. I dowiedział się. Jak opowiadał mi jeden z odwiedzających go księży, wyniki badań leżały na stole, a Profesor powiedział: „Zobaczcie tam. Tam wszystko jest napisane. Widzicie, to jest wyrok i ja go muszę przyjąć po chrześcijańsku”. Ostatnie dni to rozłożone na biurku książki o cierpieniu i najmądrzejszy komentarz... Biblia.
Kim był? Krótkie pytanie, ale jakże trudna odpowiedź. Pytam, oczywiście, kim był dla nas kleryków, księży.
Po pierwsze - zazdrością. Brzmi to paradoksalnie, ale swoje pierwsze profesorskie zadanie spełniał bez słów. Postawą, podejściem do ludzi budził świętą zazdrość. Być takim. Kleryk krnąbrny, jak zawsze żywiołowy młodością i skłonnością do arbitralnych sądów ma wiele koncepcji, rozwiązań. Mieliśmy szczęście. Nie wikłaliśmy się za czasów pierwszych 3 lat Seminarium: Potocki powiedział i to było wszystko. A mówił niemal tak rzadko jak bł. Balicki. Pamiętamy jego wprowadzenie w psalmy. W kaplicy tłumaczył sens wydanych po raz pierwszy po polsku psalmów, którymi mieliśmy się odtąd modlić, aż do czasów pierwszych polskich brewiarzy. On specjalista od Starego Testamentu kazał wykreślać słowa mówiące o nienawiści, odwecie. Potem spotkaliśmy go na wykładach. Nieobecny, jakby konsultował z Bogiem słowa, które przekazywał. Stąd rwane zdania, chwile zatrzymań, zamyśleń, skróty. No tak, ale idźmy dalej. Wiedziałem, że wie coś, czego nie pojmie nasza głowa. On to notował w swojej.
A potem egzamin. Wychodząc nie wiedziałem czy Jerycho było, czy też nie. Czy był cud czy tylko trzęsienie ziemi. Ale ocena była pozytywna. Nie lubił wielomóstwa. Pamiętam, zdarzyło się, że jeden z kolegów dostał „tezę”, która, jak się mówiło, podeszła. Z szybkością karabinka maszynowego (tak zawsze mówił) zaczął „sprzedawać” swoją wiedzę. „Handel” trwał krótko. Ksiądz Profesor wykorzystując moment kiedy delikwent łapał powietrze uciął krótko: „Dajcie spokój, ja to wiem”.
I to, o czym wspomniał na eksporcie Ksiądz Arcybiskup: „Dlaczego Ksiądz Profesor dał pozytywną ocenę. Przecież on słabo odpowiadał”. „To prawda, ale upierał się przy swoim”. „Nie recytować - myśleć na egzaminie” - to była jego dewiza. Usłyszałem kiedyś przy stole jak indagowany przez jednego z profesorów, dlaczego on, taki surowy, dał pozytywną ocenę słabemu studentowi, odrzekł: „A co byście chciał. On i tak słaby, to mam go jeszcze dobić. Umiał tyle, na ile go było stać i napracował się więcej niż wielu zdolnych”.
Tę sagę można by snuć w nieskończoność. Był jak Jan Chrzciciel - baliśmy się go, a jednak lubiliśmy Go słuchać. Z czasem ten lęk przerodził się w synowską miłość i okazało się, że bardzo lubi jak się go zaczepia, sam prowokował. I jeszcze jedno. Nie umiem powiedzieć czy miał kolegów. Miał kilku przyjaciół, dla których był oparciem do końca. Miał nas wszystkich. Jak to robił? Trzeba by zajrzeć do Domu Słowa, w którym przebywał.
Ale oddajmy już głos ks. prof. Tadeuszowi Śliwie. Wsłuchując się w fragmenty pogrzebowej homilii Księdza Profesora jeszcze raz przejdźmy drogami życia człowieka niepowtarzalnego. Jak kiedyś z Domu Słowa, teraz z Domu Ojca będzie nas, tak ufamy, prowadził swoim wstawiennictwem:

Kiedy ustąpi ból, niech pozostanie pamięć

Ks. prof. Tadeusz Śliwa

Kilka dobrych lat temu w czasie obiadu, którzy spożywaliśmy wspólnie w Seminarium zmarły ks. Stanisław w pewnym momencie mówi, nie pamiętam kontekstu, ale zapamiętałem samą wypowiedź, powiedział tak: „Albo ja Tobie albo ty mnie powiesz kazanie żałobne”. Wtedy jakoś się tym specjalnie nie przejąłem, bo mi się wydawało, że według ludzkiej logiki, to jemu powinno przypaść głoszenie mowy pogrzebowej na moim pogrzebie, bo jestem od niego starszy, wiele razy chorowałem, ale dzieje świata dokonują się nie według ludzkiej logiki tylko Bożej i stało się tak, jak się stało.
Pismo mówi: „postanowiono człowiekowi raz umrzeć i człowiek umiera. Większość, zdecydowana większość w sposób naturalny z powodu starości, związanej zresztą zawsze z jakimiś chorobami. Ale w naszych czasach jesteśmy świadkami i to na skale masową, śmierci człowieka właśnie w sposób zupełnie nie oczekiwany, niespodziewany, w takich sytuacjach, gdy ten człowiek w ogóle nie przewidywał śmierci, jak np. w momentach kataklizmu, których jakby coraz więcej w naszych czasach, na mniejszą skalę dokonuje się to np. w naszym kraju w wypadkach samochodowych.
Śmierć ks. Stanisława nie była zaskoczeniem. Co najmniej od kilku miesięcy wiadomo było jak się skończy jego życie, wiadomo było od postawienia pierwszej diagnozy. (...) Gdy człowiek choruje, to z reguły spodziewa się, że wyzdrowieje. Dla niego takiej nadziei nie było. Wiedział, że umrze. Nie bał się samej śmierci, ale bał się cierpienia związanego z chorobą, która zawsze jest związaną z ogromnymi cierpieniami. A cierpienia nie były mu odjęte. Kiedy odwiedziłem go po kolejnym powrocie ze szpitala, zapytałem: „Cierpisz?”. „A ty jak myślisz?” - odpowiedział. Cierpiał i to bardzo. Opowiedziałem mu wtedy o pewnym kardynale, którego odwiedzili w chorobie księża. W pewnym momencie ów kardynał powiedział do nich: „Księża, nie mówcie nikomu, nie zachwalajcie nikomu cierpienia”. Ks. Stanisław podzielał zdanie kardynała. Wszyscy wiemy, że cierpienie jest tak sprzeczne z ludzką naturą, że łamie nawet najsilniejsze osobowości. Wiemy, co się działo po torturach w obozach niemieckich, sowieckich.
Dopiero morfina zastosowana w ostatnich dniach jego życia przyniosła na tyle ulgi, że spał po parę godzin w ciągu dnia i w nocy. W czasie snu zmarł.
W 430 r. zmarł św. Augustyn, należący do największych myślicieli chrześcijańskich. Z jego przemyśleń, wypowiedzi korzysta Kościół do dzisiejszego dnia. Otóż tenże św. Augustyn powiedział: „śmierć będzie naszym nauczycielem”. Chyba miał rację. Na śmierć należy na pewno popatrzeć, jak na naszego nauczyciela, bo przecież każdy z nas się z nią zetknie. Rozważmy o czym ona mówi, czego uczy?
Najpierw o konieczności przemijania. Człowiek i to wszystko co żyje, przemija, kończy się. Wszystko, co się zaczęło, wszystko przemija, wszystko się kończy. Astronomowie, zresztą nie tylko oni, są pewni, że po iluś latach, być może, że co daj Boże, po milionach lat, zniknie z naszej planety wszelkie życie z związku ze zmianami na słońcu.
Śmierć wyrównuje różnice, które istnieją między ludźmi. Seneka, trochę filozof, w większym stopniu pisarz starorzymski zmarły w 65 r. po narodzeniu Chrystusa, nauczyciel słynnego cesarza Nerona, który rozpoczął prześladowanie chrześcijaństwa, powiedział, że rodzimy się nierówni, ale umieramy równi (...).
Śmierć zrywa wszelki kontakt z osobami żyjącymi z tymi, którzy pozostają. Już nigdy się nie powtórzy jakiś gest ze strony zmarłego, do którego może byliśmy przyzwyczajeni, nigdy się z nim nie spotkamy. Św. Jan Chryzostom powiedział, że nic na ten świat nie przynieśliśmy ze sobą i nic ze sobą stąd nie zabierzemy. W chwili śmierci człowiek zostawia wszystko, co posiadał, ale śmierć nie kończy życia ludzkiego. Filozofia grecka wprowadziła rozróżnienie w człowieku: mianowicie podział na duszę i ciało. Chrześcijaństwo ten podział przyjęło. Mówił o duszy także Pan Jezus. Otóż według filozofii chrześcijańskiej dusza jako byt niematerialny raz stworzona nie umiera, żyje wiecznie, jest przeznaczona do nieśmiertelności, a to jak człowiekowi przed ostatecznym zmartwychwstaniem się powodzi, to w pewnym stopniu zależy od jego życia przed śmiercią. W pewnym stopniu, bo trzeba wziąć tutaj pod uwagę także nieskończone miłosierdzie Boże, które może wkroczyć w sposób niespodziewany w losy danego człowieka. Wspomnijmy chociażby dobrego łotra z krzyża. Jego życie było złe, a uważamy go za pierwszego kanonizowanego przez samego Pana Jezusa. Autor natchniony poucza: „Szczęśliwi, którzy w Panu umierają”. Szczęśliwi są wtedy kiedy z Panem umierają. A tak umierają ci, którzy utrzymują związek i kontakt z Panem przez całe doczesne życie. Poza tym istnieje bezpośrednie spotkanie z Chrystusem w sakramentach pokuty, Komunii św., namaszczenia chorych.
Ks. Stanisław, bez próby kanonizowania go, żył w zjednoczeniu z Panem. Wszystko co czynił, co myślał, było podporządkowane Panu. Przed śmiercią poprosił o spowiedź, o Komunię św., przyjął sakrament namaszczenia. Ten sam Autor natchniony mówi, że dobre czyny idą za człowiekiem. Tymi dobrymi czynami ks. Stanisława było nauczanie. Przygotowywał się do tego, a prawdę mówiąc, to błyskotliwie zdobywał odpowiednie do tego nauczania stopnie naukowe, a potem 40 lat nauczał w seminarium duchownym w Przemyślu, Rzeszowie, Lublinie i setkę księży współkształcił. Nie ograniczał się tylko do tego. Prowadził szeroką działalność duszpasterską. To on w diecezji przemyskiej, z polecenia bp. Tokarczuka, rozpoczął działalność duszpasterską wśród inteligencji. Głosił konferencje do studentów i szedł tam, gdzie był potrzebny i robił to do ostatnich tygodni życia. Jeszcze w maju podjął się głoszenia rekolekcji dla kapłanów, którzy świętowali właśnie srebrny jubileusz otrzymania sakramentu kapłaństwa. Już w trakcie choroby zapytałem: „Dlaczego się zgodziłeś na głoszenie tych rekolekcji, przecież już byłeś chory”, a on mówi: „Wtedy jeszcze się nieźle czułem, a poza tym trzymałem się zasady żeby nikomu nie odmawiać posługi, o którą ktoś prosi”. To rzeczywiście zmuszało go do poświęceń, wyrzeczeń, do ciężkiej pracy.
W naszym środowisku był jeszcze jeden taki kapłan, też biblista, zmarły przed kilkunastu laty ks. Tadeusz Szczurek. On też trzymał się tej zasady - nikomu nie odmawiać, gdy chodzi o posługi kapłańskie. Mogło by się wydawać, że przemawiała przez nich naiwność, a tym czasem była to po prostu dobroć. W naszym życiu często szukamy szczęścia, szukamy go w różnych sytuacjach, ale rzadko je znajdujemy. Jedyną drogą do jego znalezienia jest kontemplowanie piękna i miłość. Miłość ma różne imiona, jak mówi stara piosenka i zdarza się, że przeżywamy chwile, które powinniśmy nazwać szczęściem, ale szybko okazuje się, że to są okruchy szczęścia. Źródłem prawdziwego szczęścia jest Bóg, który jest nieskończenie piękny. W filozofii mówi się, że piękno, dobro i miłość są zamienne. Bóg jest samą pięknością, samym dobrem, samą miłością i tylko On może nam to szczęście zapewnić. O tym uczy nas Pan Jezus, a Kościół zachęca do nadziei, do oparcia naszego dążenia szukania szczęścia na Bogu. Mówi się nieraz, że chrześcijaństwo jest religią nadziei. Wiemy ze swojego własnego życia, jaką rolę odgrywa nadzieja. Powtarzam: źródłem prawdziwego szczęścia jest tylko Bóg, a fundamentem naszego oczekiwania, naszej chrześcijańskiej nadziei jest krzyż Chrystusa, jego śmierć i zmartwychwstanie o czym pouczają Ewangelie. Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał to nasza nadzieja, nasza wiara byłyby próżne.
Mówi się nieraz, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale to jest tylko część prawdy, bo jeżeli ktoś spełnia jakiś urząd, jakieś funkcje, to rzeczywiście po śmierci ktoś inny wstępuje na jego miejsce i czyni to, co ów zmarły dotychczas czynił. Ale powiedziałem - to jest tylko cześć prawdy, bo osobowości tego zmarłego nikt nie zastąpi, nie zastąpi tego, co sobą reprezentował swoją psychiką, swoim rozumem, przemyśleniami. Św. Pawła Apostoła nazywano „Kolumną Kościoła”. W ścisłym tego słowa znaczeniu kolumnami Kościoła w dalszym ciągu są następcy Apostołów - księża biskupi, ale zachowując proporcje w pewnym sensie można powiedzieć o zmarłym ks. Stanisławie, że był takim filarem Kościoła przemyskiego, dlatego jego śmierć jest stratą dla nas wszystkich.
Myślę, że wielu z nas jeszcze długo z żalem będzie wspominać ks. Stanisława. Ale czas, ten najlepszy z lekarzy, sprawi, że po pewnym okresie już tylko z melancholią będziemy o nim wspominali, aż dorównamy do niego w naszej własnej śmierci. Amen.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Agnieszko z Montepulciano! Czy Ty rzeczywiście jesteś taka doskonała?

Niedziela Ogólnopolska 16/2006, str. 20

wikipedia.org

Proszę o inny zestaw pytań! OK, żartowałam! Odpowiem na to pytanie, choć przyznaję, że się go nie spodziewałam. Wiesz... Gdyby tak patrzeć na mnie tylko przez pryzmat znaczenia mojego imienia, to z pewnością odpowiedziałabym twierdząco. Wszak imię to wywodzi się z greckiego przymiotnika hagné, który znaczy „czysta”, „nieskalana”, „doskonała”, „święta”.

Obiektywnie patrząc na siebie, muszę powiedzieć, że naprawdę jestem kobietą wrażliwą i odpowiedzialną. Jestem gotowa poświęcić życie ideałom. Mam w sobie spore pokłady odwagi, która daje mi poczucie pewnej niezależności w działaniu. Nie narzucam jednak swojej woli innym. Sądzę, że pomimo tego, iż całe stulecia dzielą mnie od dzisiejszych czasów, to jednak mogę być przykładem do naśladowania.
Żyłam na przełomie XIII i XIV wieku we Włoszech. Pochodzę z rodziny arystokratycznej, gdzie właśnie owa doskonałość we wszystkim była stawiana na pierwszym miejscu. Zostałam oddana na wychowanie do klasztoru Sióstr Dominikanek. Miałam wtedy 9 lat. Nie było mi łatwo pogodzić się z taką decyzją moich rodziców, choć było to rzeczą normalną w tamtych czasach. Później jednak doszłam do wniosku, że było to opatrznościowe posunięcie z ich strony. Postanowiłam bowiem zostać zakonnicą. Przykro mi tylko z tego powodu, że niestety, moi rodzice tego nie pochwalali.
Następnie moje życie potoczyło się bardzo szybko. Założyłam nowy dom zakonny. Inne zakonnice wybrały mnie w wieku 15 lat na swoją przełożoną. Starałam się więc być dla nich mądrą, pobożną i zarazem wyrozumiałą „szefową”. Pan Bóg błogosławił mi różnymi łaskami, poczynając od daru proroctwa, aż do tego, że byłam w stanie żywić się jedynie chlebem i wodą, sypiać na ziemi i zamiast poduszki używać kamienia. Wiele dziewcząt dzięki mnie wstąpiło do zakonu. Po mojej śmierci ikonografia zaczęła przedstawiać mnie najczęściej z lilią w prawej ręce. W lewej z reguły trzymam założony przez siebie klasztor.
Wracając do postawionego mi pytania, myślę, że perfekcjonizm wyniesiony z domu i niejako pogłębiony przez zakonny tryb życia można przemienić w wielki dar dla innych. Oczywiście, jest to możliwe tylko wtedy, gdy współpracujemy w pełni z Bożą łaską i nieustannie pielęgnujemy w sobie zdrowy dystans do samego siebie.
Pięknie pozdrawiam i do zobaczenia w Domu Ojca!
Z wyrazami szacunku -

CZYTAJ DALEJ

Odpowiedzialni za formację księży debatowali o kryzysach i porzucaniu stanu kapłańskiego

2024-04-19 22:02

[ TEMATY ]

kapłaństwo

Karol Porwich/Niedziela

Przyczyny kryzysów księży w Polsce i porzucania stanu kapłańskiego były tematem ogólnopolskiej sesji zorganizowanej przez Zespół ds. przygotowania wskazań dla formacji stałej i posługi prezbiterów w Polsce przy Komisji Duchowieństwa KEP, która obradowała w piątek Warszawie.

Piąta ogólnopolska sesja dotycząca formacji duchowieństwa odbyła się piątek w Centrum Apostolstwa Liturgicznego Sióstr Uczennic Boskiego Mistrza w Warszawie.

CZYTAJ DALEJ

Prymas Polski: nie idziemy w przeszłość, idziemy ku przyszłości

2024-04-20 14:59

[ TEMATY ]

prymas Polski

abp Wojciech Polak

Karol Porwich/Niedziela

Abp Wojciech Polak

Abp Wojciech Polak

Słowami św. Jana Pawła II abp Wojciech Polak mówił w sobotę w Gnieźnie o Kościele jako wspólnocie pamięci, która powraca do korzeni, ale nie ucieka w przeszłość. Kościele, który jest jednego serca i ducha, prosty, jasny, kiedy trzeba odważny we wzajemnym upominaniu się, ale też gotowy, by się w drodze wspierać i sobie konkretnie pomagać.

Metropolita gnieźnieński modlił się wspólnie z pielgrzymami z diecezji bydgoskiej, przybyłymi 20 kwietnia do grobu i relikwii św. Wojciecha, by podziękować za 20-lecie diecezji bydgoskiej. Dziękczynnej Mszy św. w katedrze gnieźnieńskiej przewodniczył ordynariusz bydgoski bp Krzysztof Włodarczyk, który rozpoczynając liturgię podkreślił, że w tym miejscu, przy św. Wojciechu, wielkim ewangelizatorze „chcemy prosić o potrzebne łaski ku odrodzeniu duchowemu, byśmy ciągle byli na drodze wiary i w Chrystusie pokładali całą nadzieję”.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję