Ludzkość odchodzi od porywów humanizmu. Konflikty kłębią się
na wszystkich poziomach władzy, życia zawodowego, rodzinnego i społecznego.
A miało być inaczej. Przełom wieków świat witał radośnie, w blasku
petard rozpłomieniających niebo fantastycznymi kompozycjami sztucznych
ogni. Stary wiek odchodził do annałów cywilizacji i nie zdołał jeszcze
odpowiednio mocno się utrwalić, gdy nadeszły wstrząsające wydarzenia
ze stolicy Stanów Zjednoczonych i Nowego Jorku. Nie będzie prędko
pohamowania emocji. Okrucieństwo pod postacią barbarzyńskiego terroryzmu
ujawniło swoją moc i bezpardonowość.
Podczas, gdy jedni nader wytwornie żegnali odchodzący
wiek, inni przebywali w domach a najwierniejsi Bogu oddawali się
całonocnym czuwaniom modlitewnym w kościołach. Nie znoszę nadmiaru
radości, blichtru i szpanu, bo gdy nadchodzi nowe odmienne doświadczenie,
człowiek zostaje przyprawiony o zawrót głowy. Upłynęło niespełna
dziewięć miesięcy. Świat stał się mały, mniejszy aniżeli można było
kiedykolwiek wcześniej sądzić. Wiadomość o ataku terrorystów w USA
dotarła bardzo szybko do Polski i w inne rejony świata. Świat nie
tylko wstrzymał oddech, ale trafiony dramaturgią doniesień omal nie
padł na kolana.
Co stało się z cywilizowaną metodologią komunikowania
się ludzkości? Czyżby jedna ze stron, pełna szowinizmu i nienawiści
zapomniała o kardynalnej zasadzie stanowiącej o tym, że o jakości
naszego człowieczeństwa decyduje zdolność pomagania innym i wspierania
ich w trudnościach?
Część ludzkości zapomina o Bogu. To fakt nie budzący
wątpliwości. Myślę, że warto, a nawet trzeba wyciągnąć wnioski z
naszej rodzimej, polskiej rzeczywistości. Jedno z przysłów azjatyckich
powiada, że "oznaki duszy są tak ciche, jak cichy jest wschód słońca,
które rozjaśnia mroczny świat". Po 11 września słońce wschodzi tak
jak dawniej, tylko świadomość rodzin ofiar i całego zjednoczonego
świata pełna jest bólu i cierpienia.
W trzy dni po dramatycznym zamachu wracałem jedną z ruchliwych
ulic z ważnego spotkania. Była dwudziesta pierwsza. W pojedynczych
oknach płonęły świece. Nieruchome żółto-pomarańczowe strumyki ognia
wydawały się światłem w tunelu. Z całą pewnością w wielu domach odmawiano
Apel Jasnogórski. Dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzeba nam integracji
poprzez, choćby najkrótsze, rozważanie modlitewne. Ten świat i tamten
za Oceanem, jest naszym światem. Solidarność w nieszczęściu wyrażona
została w dialogu ze Stwórcą i symbolicznym płomyku świecy. Mawiał
śp. ks. J. Tischner o tym, że on sam raduje się z istnienia innych
ludzi. Co pomyślałby dzisiaj? Z klinicznego obrazu świata należy
eliminować poczucie pesymizmu i niewiary. Śpiewał Czesław Niemen,
a w ostatnich dniach na radiowej antenie jego Dziwny jest ten świat
gościł nader często, że "ludzi dobrej woli jest więcej i święcie
wierzy w to, że ten świat nie zginie nigdy dzięki nim".
Panie, który spoglądasz z wysokości Niebios, pomóż nam
na nowo układać harmonię życia. Imo pectore... Z głębi swego łaskawego
serca.
Pomóż w rozwoju naszego portalu