Prelegent rozpoczął od przypomnienia dwóch zasad, którymi powinno kierować się państwo w zakresie niesienia pomocy rozmaitym grupom społecznym: pierwsza z nich - zasada solidarności, każe spieszyć ze wsparciem tam, gdzie jest ono konieczne; druga - zasada pomocniczości, każe ograniczać to wsparcie tylko do takich przypadków, kiedy podmioty niższego rzędu nie są w stanie poradzić sobie same. Nie wyręczanie zatem, lecz wspieranie, pobudzanie aktywności społecznej, jest właściwym zadaniem, jakie stawiają sobie rozumni rządzący.
Tymczasem, w Polsce rządzonej od kilku lat przez postkomunistyczną lewicę, sprawy wydają się iść w zupełnie przeciwnym kierunku. Do lamusa odstawiono politykę prorodzinną, nakierowaną na wspieranie najzdrowszej tkanki narodu - rodziny, która - jak stwierdził prelegent - wykonuje swą pracę o wiele lepiej i taniej od jakiejkolwiek instytucji próbującej ją zastąpić. Rodziny, która stoi u podstaw wszelkiego ładu społecznego, stanowiąc środowisko narodzin i rozwoju obywateli państwa, było nie było przyszłych podatników.
Czyż to nie paradoks, a może - nazywając rzecz po imieniu - głupota, że państwo uporczywie stara się podciąć gałąź na której siedzi? Raporty demografów nie pozostawiają cienia wątpliwości: przy obecnych trendach nigdy nie osiągniemy granicy 40 mln ludności. Prasowe slogany mówiące o „40-milionowym narodzie w sercu Europy” można włożyć między bajki. Jest nas obecnie nieco ponad 38 mln, a liczba ta będzie szybko spadać. Ponadto starzejemy się jako społeczeństwo; dysproporcja między osobami czynnymi zawodowo, a więc wypracowującymi majątek narodowy, a osobami w wieku poprodukcyjnym staje się alarmująca. Mszczą się minione lata nieprzyjaznej życiu polityki demograficznej państwa, która na dobre utrwaliła w mentalności Polaków model rodziny w wersji „rodzice plus dziecko plus pies”, a w najlepszym wypadku - przez wielu uważanym za przejaw „bohaterstwa” - model „2+2”. A przecież nie trzeba głębokiej znajomości zasady odtwarzalności pokoleń - wystarczy zdrowy rozsądek i uważna obserwacja realiów życia, by zgodzić się z tezą, że dopiero upowszechnienie się modelu „2+3” daje szansę na utrzymanie liczby ludności na tym samym, lub lekko wznoszącym się poziomie, przede wszystkim zaś stanowi gwarancję prawidłowej struktury wiekowej.
Lewicowy rząd, odżegnując się od polityki prorodzinnej niczym diabeł od święconej wody, szumnie reklamuje swą rzekomą „wrażliwość społeczną”, rozbudowując na wszelkie sposoby tzw. politykę socjalną. Ta ostatnia polega na wkraczaniu z pomocą - często w świetle jupiterów, na użytek naiwnych wyborców - w obszary biedy, bezrobocia, wypadków losowych, bardzo często - patologii. Niestety, w tym ostatnim przypadku jest to nierzadko pomoc chętnie przyjęta i szybko zmarnotrawiona, po czym korzystający z niej natychmiast na nowo ustawiają się w kolejkę do okienka...
W ubiegłym roku rząd zlikwidował tzw. Fundusz Alimentacyjny; w zamian wprowadzono zasiłki dla matek samotnie wychowujących dzieci, uruchamiając w ten sposób plagę fikcyjnych rozwodów. Już słychać głosy, że trzeba położyć tamę „naciągaczom” poprzez szczegółowy system kontroli; możliwe zatem, że niedługo do grona beneficjentów polityki socjalnej państwa dołączy armia kontrolerów sprawdzających, czy w łazience „matki samotnie wychowującej dziecko” nie stoi przypadkiem maszynka do golenia lub dodatkowa szczoteczka do zębów... Przy czym obie strony, samotne matki i urzędnicza kasta, tylko pozornie będą stały po przeciwnych stronach barykady. W gruncie rzeczy będą w równym stopniu zainteresowane utrzymaniem prawa, gwarantującego stały dopływ gotówki na koszt podatników. Biada tym, którzy za kilka lat będą próbowali zreorganizować ów system socjalnej pseudopomocy, coraz dotkliwiej „dziurawiący” budżet państwa.
Właśnie „hodujemy” ludzi o nowej mentalności. Będą oni brali wszystko, co zaoferuje im państwo. Nie zrobią nic, by stanąć w życiu o własnych siłach, natomiast rychło wyczują, jaką siłę daje im kartka wyborcza czy umiejętne manipulowanie mediami. Niejedna poselska kariera ulegnie zwichnięciu, zweryfikowana w demokratycznych wyborach przez głosy ludzi zdeprawowanych lub omamionych mitem państwa opiekuńczego... Dziś są oni jeszcze stosunkowo nieliczną grupą. Państwo może jeszcze wycofać się ze zobowiązań, które wkrótce przekroczą wydolność jego kieszeni. Wkrótce może być za późno.
Jerzy Kropiwnicki oparł swoje rozważania na konkretnym przykładzie. Począwszy od lat 30. XX w., podobną drogę przeszły Stany Zjednoczone. Rozbudowany do monstrualnych rozmiarów system opieki socjalnej spowodował mentalną przemianę kilku pokoleń Amerykanów i omal nie rozmontował finansów państwa. Raz zdobyte przywileje, pozwalające niemal bez pracy utrzymywać zupełnie znośny standard życia, u wielu skutecznie stępiły, tak typową dla tamtego społeczeństwa, zaradność i głód sukcesu. Państwo, kierując się źle rozumianym współczuciem, wyhodowało klasę pasożytów. Demontaż tego systemu, zapoczątkowany przez Ronalda Reagana, zajął dwie kadencje jego prezydentury (1980-88).
„Są trzy metody uczenia się: na uniwersytetach, na własnych błędach i na cudzych. Ta ostatnia jest najtańsza. Mamy niepowtarzalną szansę, by - pamiętając o tym, przez co przeszło najbogatsze państwo świata - stosunkowo tanim kosztem uniknąć straszliwej pułapki socjalnej, zdolnej całkowicie zrujnować polskie finanse publiczne” powiedział na zakończenie spotkania Jerzy Kropiwnicki.
Pomóż w rozwoju naszego portalu